echo24 echo24
2425
BLOG

Chyba wiem, dlaczego min. Ziobro zrobił krok do tyłu

echo24 echo24 Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 135

UWAGA! Trudny przekaz, tylko dla kumatych!

Kilka dni temu napisałem notkę pt. „Przepraszam Radę Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/963899,przepraszam-rade-wydzialu-prawa-i-administracji-uniwersytetu-jagiellonskiego, w której skrytykowałem delikatnie mówiąc niefortunny moim zdaniem zamiar ministra Ziobro dotyczący złożenia pozwu przeciwko profesorom UJ.

W międzyczasie, pan minister Ziobro wycofał się z rzeczonego pozwu i dzisiaj wszyscy się głowią, dlaczego to uczynił? Ja oczywiście nie wiem, co było rzeczywistym powodem decyzji ministra, ale przypuszczam, iż zrozumiał, że głową mury nie przebije. Skąd to domniemanie? O tym winna Państwa przekonać ta oto opowieść:

Otóż w dniu 16 maja 2016 miałem zaszczyt bycia świadkiem 13. edycji Święta Prawników, imprezy już po raz 13. odbywającej się w Krakowie, której uczestnicy wzięli udział w seminarium nt. „Jaki Trybunał?”, które odbyło się w Auli Jagiellońskiej Collegium Maius UJ. Dyskusja miała dotyczyć prawnej analizy historii i funkcji sądów konstytucyjnych w krajach europejskich oraz trwającego kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Miały być też przedstawione i przedyskutowane propozycje Proponowanych przez Prawo i Sprawiedliwość reform TK, które w zamierzeniu miały stanowić rozwiązanie kompromisowe i zakończyć przedłużający się impas. W roli ekspertów rzeczonej debaty wystąpili: prof. dr hab. Mirosław Granat - sędzia TK w stanie spoczynku prof. dr hab. Andrzej Dziadzio; dr Arkadiusz Radwan - Instytut Allerhanda (prezes, moderator seminarium); oraz dr Jacek Sokołowski - Instytut Allerhanda.

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jestem prawnikiem, więc nie będę się silił na merytoryczną ocenę debaty, co by mi nawet nie przyszło do głowy, a na rzeczone sympozjum poszedłem na sępa, jako bloger żywo zainteresowany ówczesną aferą wokół Trybunału Konstytucyjnego i ze wstydem przyznaję także cichą nadzieją, że „będzie się działo”. Jak wszedłem na obrosły mchem sławy dziedziniec Collegium Maius zoczyłem gromadkę, jak się okazało starannie wyselekcjonowanych seminarzystów kornie oczekujących aż dostaną pozwolenie na wejście do prastarej Mekki wszech nauk. Kiedy w końcu zaczęto wpuszczać zaproszonych gości, na bramce skrupulatnie sprawdzano, kto zacz, ale nie posiadawszy zaproszenia wszedłem tak zwanym „sposobem”, którego jednak nie zdradzę, bo to moja tajemnica „śledczego blogera”. Aula Jagiellońska może rzeczywiście powalić na kolana. To uświęcone w polskiej tradycji uniwersyteckiej miejsce, gdzie obecnie nadaje się tytuły doktora honoris causa oraz inauguruje, co ważniejsze międzynarodowe konferencje naukowe muszę przyznać robi powalające wrażenie. Przy ścianie od wejścia są stalle (ławy) dla publiczności, naprzeciw stalle członków Senatu, w środku bogato zdobiona złotem Katedra Rektora i Prorektorów. Na ścianach zaś puszy się galeria ciasno upakowanych portretów królów polskich, biskupów krakowskich, a przede wszystkim rektorów i profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jeszcze przed rozpoczęciem sympozjum przystąpił do pracy rój kamerzystów, których nota bene przez moment było więcej niż zebranych w Auli uczonych. A wszystko po to, by ludzie sobie nie myśleli, że na Uniwersytecie Jagiellońskim nic się nie dzieje. Z rozbawieniem patrzyłem jak odpowiednio wytresowani operatorzy filmowali naukowych tuzów Wszechnicy Jagiellońskiej we wszystkich możliwych profesorskich pozach i profilach bacząc jednak pilnie by w tle fotki znalazły się wiszące na ścianach portrety prastarych luminarzy nauk. Jakbym miał jednym zdaniem określić atmosferę panującą wtedy w Auli Jagiellońskiej powiem, że przypominała jakieś dziejowe nabożeństwo żałobne. Bowiem wszyscy byli ubrani na czarno, śmiertelnie poważni, skupieni, uduchowieni i próżno było szukać choćby grama luzu, bądź śladu uśmiechu, - słowem emfatyczny majestat do granic bólu, - i choć mamy już wiek XXI, wszyscy byli spięci i nadęci jeszcze bardziej niż Ci spoglądający na nich z portretów wiszących na ścianach. Tylko zapachu kadzidła brakowało. A wszystko tonęło w pełnych szacunku wzajemnych ukłonach oraz wypowiadanych z półgłośnym namaszczeniem grzecznościach i komplementach w formule jeszcze dostojniejszej niż ta w pałacu angielskiej Królowej. I choć w stallach dla uniwersyteckiej elity przeświecały pustki, młody uczelniany narybek legalistyczny usadzono obok, na dostawkach, żeby póki co znali swoje miejsce w szeregu. Czuło się średniowieczną ascezę i galicyjski porządek w myśl maksymy Franca Jozefa  „ordnung muss sein”. Po auli krzątali się z lękiem w oczach młodzi pracownicy naukowi Wydziału Prawa i Administracji usadzający przybyłych na debatę gości na miejscach stosownych do rangi naukowej.  Zaś aspirujący do kariery naukowej „wolontariusze”, jak ich nazywał moderator prowadzący seminarium, za każdym razem przemykając chyłkiem przed katedrą rektora, gdzie zasiedli dostojni paneliści, z nabożną atencją pochylali głowy, jak to mają zwyczaj czynić ministranci przechodzący przed ołtarzem.

Oczekiwałem, że będzie burzliwa debata. Tymczasem byłem świadkiem krasomówczych popisów panów profesorów bacznie pilnujących by młody doktor Jacek Sokołowski, zbyt wyszczekany, jak na standardy jagiellońskie, któremu nieopacznie się wyrwało, że Trybunał Konstytucyjny utracił legitymizację - broń Boże znowu nie chlapnął czegoś niepoprawnego politycznie. Panowie profesorowie przebijali się znajomością rzeczy szermując nazwiskami znanych europejskich konstytucjonalistów, grzęznąc w kompletnie nieistotnych szczegółach odnośnie meritum, jakim miała być odpowiedź na pytanie „Jaki Trybunał?”. Na ich twarzach malowało się wszakże święte przeświadczenie, ze to, co mówią jest kluczowo ważne dla tematu seminarium,  jak wyjść z pata związanego z działalnością Trybunału Konstytucyjnego. I po prawdzie moc sprawcza rzeczonych konstytucjonalistów z tytułami profesora bardzo mnie wtedy rozczarowała, gdyż zorientowałem się, że wyjścia z zapętlenia, w jakim znalazł się wtedy spór konstytucyjny, owe zachowawcze i obowiązkowo hołdujące podwawelskiej salonowej poprawności politycznej gładkomówne dysputy prawniczych tuzów podwawelskich, które na swój prywatny użytek nazywam „mentorskim tokowaniem galicyjsko – nowodworsko – jagiellońskim”, - z pewnością nie wskażą…, - koniec opowieści.

No i życie pokazało, że miałem rację, bo spór o Trybunał twa do dnia dzisiejszego. Powiem więcej. Będzie trwał jeszcze bardzo długo.

A notkę tę napisałem, żeby było sprawiedliwie.

Krzysztof Pasierbiewicz ( em. nauczyciel akademicki, niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum
Szok! Notka wisi już ponad godzinę na SG i nie ma ani jednego komentarza ze strony „ortodoksyjnych pisowców”, którzy zwykle już w pierwszych minutach suchej nitki na mnie nie zostawiają. Więc chyba muszę znów napisać coś krytycznego o PiS-ie, bo po prawdzie już się za nimi stęskniłem.

Post Post Scriptum

Zadzwonił dziś do mnie znajomy sympatyk partii Jarosława Kaczyńskiego, żebym koniecznie włączył TVP Info, bo leci blok programowy o urodzinach Bliźniaków. Włączyłem, pooglądałem przez kilkanaście minut i skonstatowałem ze zgrozą, że wyświetla mi się przed oczami moje dzieciństwo (urodziłem się w roku 1944). Więcej nie napiszę w obawie o ewentualne konsekwencje procesowe. Powiem tylko, że nad Polską czarne chmury się zbierają.

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka