echo24 echo24
3802
BLOG

List blogerski do pana Prezesa w sprawie piętnowania niepokornych elit

echo24 echo24 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 221

Motto: Są teksty, które należy powtarzać wielokrotnie, bo zależnie od kontekstu i sytuacji politycznej nabierają coraz to nowych znaczeń (Krzysztof Pasierbiewicz)

Szanowny Panie Prezesie!

Pańska publiczna zapowiedź piętnowania elit skojarzyła mi się z pewną tragikomiczną historią, którą chciałbym teraz Panu Prezesowi opowiedzieć.

Jak nam bezpieka wykończyła Ojca, Mama nie była w stanie utrzymać naszego dużego mieszkania i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek, który na domiar złego miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika rzeczonego urzędu. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła, - z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ów ubecki duet zaczął się domagać bym się wyprowadził, bo, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej doradzając mi, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych wszakże nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i szlachetny człowiek.

Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, rzeczeni ubecy zawarli przymierze z niejaką panią Genowefą, mieszkającą pode mną kompletnie nawiedzoną dewotką. Wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był stosunkowo prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol legitymował nas, - i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium Do Spraw Wykroczeń, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej. Kolegium składało się zwykle z trojga pezetpeerowskich aktywistów, najczęściej ormowców w wieku leśny dziadek. Świadków obrony nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna w wysokości trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta stażysty Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia. Zasądzanych mi grzywien tedy nie płaciłem, próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Panu Prezesowi będzie trudno w to uwierzyć, a może nie (?), - po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje mi wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium. W miarę upływu czasu moje sprawy w kolegium, zyskiwały sobie coraz większy rozgłos, zmieniając się z czasem w rodzaj odcinkowego serialu z „dysydentem” w roli głównej, który konkurował z ówczesną superprodukcją sensacyjnych przygód kapitana Klossa.

Przebieg rozprawy był zawsze taki sam. Najpierw zeznawali ubecy, potem milicjanci, którzy w pozycji na baczność z paskami pod brodą łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu libację obywateli, w większości niepracujących. Co było często prawdą, albowiem część moich przyjaciół jeszcze studiowała nie mając w dowodach stosownej pieczątki. Następnie, wkraczała do akcji wspomniana pani Genowefa. Była to kobieta wypisz wymaluj w typie posłanki, z którą sobie Pan Prezes niegdyś w Sejmie fotkę zrobił – patrz fotka pod notką,  - leciwa acz w wciąż w pretensjach, która w trakcie zeznań, co chwilę mdlała, a milicjanci wachlowali ją czapkami. Po spektakularnym cuceniu, niedoszła denatka czerwieniała jak indor i z wyreżyserowanym wytrzeszczem oczu zanosiła się szlochem i rwąc włosy z głowy łgała jak najęta, co też ten inteligent po nocach wyprawia. A oburzone kolegium bez zastanawiania dawało mi czapę. Te odlotowe spektakle ściągały do kolegium gromady znajomych, głównie krakowskich naukowców, artystów i ludzi palestry, którzy przychodzili na te rozprawy, by mieć potem, co opowiadać w krakowskich kawiarniach.

Jednakże, gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z uczeni stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami, postanowili mi pomóc lokalni prawnicy, których w ówczesnym Krakowie znałem prawie wszystkich. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, - umocowany, gdzie trzeba ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad postanowiono wykonać w Kolegium Orzekającym coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych krakowskich prawników. Na nadchodzącej rozprawie miałem mieć tedy za świadków, oprócz rzeczonego Dziekana, tak potężnych oligarchów ówczesnej palestry jak super mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński i znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki. I jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych profesora Marka Waldenberga, o którym krążyły plotki, że był kochankiem Róży Luxemburg, bo zrobił z niej czołową postać swych badań naukowych. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy. Więc musi Pan Prezes przyznać, że jak na sprawę w kolegium mocne uderzenie.

W końcu nadszedł pamiętny dzień mojej rozprawy mającej się rozpocząć o trzynastej. Moi zacni świadkowie, ludzie nader solidni i obowiązkowi, przybyli punktualnie. Po godzinie czekania w mrocznym korytarzu, profesor Studnicki senior odważył się spytać jak długo jeszcze mamy czekać, co zostało uznane za bezczelny wybryk. Wreszcie mnie wywołano. Zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, mój adwokat poprosił Wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to przewodniczący składu orzekającego, który nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział krótko, że, cytuję: „nie obchodzą go kłamliwe zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy”. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać, poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że zawezwie milicję, jeśli natychmiast nie wyjdą. I wtenczas nastąpiła rzecz niewiarygodna. Otóż moi świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, podwinęli pod siebie ogony, zbili się w stadko przestraszonych ludzi i bez szemrania opuścili salę, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji.

Tyle opowieści, która wcale nie jest taka śmieszna, bo gdyby mi wtedy nie pomógł nieoceniony mecenas Parzyński, zdolny krakowski adwokat wciągnięty głęboko w sprawy niepodległościowe, który bronił mnie za darmo gdyż wiedział, że to, co robię jest swoistym protestem przeciwko czerwonemu reżimowi, to wylaliby mnie z uczelni i skończyłbym na ulicy, jako wielokrotnie karany recydywista.

Więc chyba Pana Prezesa nie dziwi, iż wiedząc, że historia kołem się toczy, opowiedziałem Panu tę instruktażową historię, jak sobie należy radzić z elitami, - która być może zainteresuje stosownych ministrów w rządzie dobrej zmiany.

Na tym kończę, łubu dubu, łubu dubu, - były członek pewnego akademickiego klubu.

Z wyrazami najwyższego poszanowania,

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

Według mnie dobry bloger to taki, który od czasu do czasu potrafi umiejętnie i, - z premedytacją "podpuścić" komentatorów do emocjonalnych wypowiedzi, gdyż takie właśnie komentarze pokazują, kim naprawdę są ci komentatorzy i jaki jest ich intelektualny potencjał.

Przeczytajcie Państwo tedy proszę dodane do niniejszej notki komentarze autorstwa pisowskich ortodoksów, a przekonacie się, że tym razem taka prowokacja udała mi się w stu procentach. Ale żadna to dla mnie satysfakcja, bo z analizy tych wypowiedzi nasuwa się prosty wniosek, iż rzeczeni ortodoksyjni żołnierze pana Prezesa po prosu marzą o zamordystycznym państwie. A to już nie jest powodem do żartów.

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura