Już tak niewiele wdów katyńskich żyje wśród nas. Czy ktokolwiek próbował naprawić choć w części wielkie krzywdy, jakich doznały wraz ze swymi dziećmi, nie tylko z rąk sowieckich oprawców, ale i od - zdawałoby się - swoich? Tu, w Ojczyźnie? — pisze red. Anna T. Pietraszek w artykule "Syndrom katyńskiej wdowy" opublikowanym w Naszym Dzienniku.
"W miarę poznawania poszczególnych osób zaczynałam zdawać sobie sprawę" — pisze red. Pietraszek — "z ich osamotnienia i niewyobrażalnych cierpień, jakie zadali im Sowieci, NKWD, którzy zabili ich mężów i ojców - kwiat polskiej, przedwojennej inteligencji. Te cierpienia rodzin także podlegały cenzurze, zakazom informacyjnym, zakazane były próby dochodzenia ich praw, należnych innym jeńcom wojennym po II wojnie światowej."
Przez dziesiątki lat bolszewickich rządów w PRL, wdowy i sieroty po polskich oficerach bestialsko pomordowanych przez sowieckich komunistów-bandytów na rozkaz Stalina cierpiały — nie mogąc poznać prawdy o tragicznej śmierci swoich najbliższych.
Syndrom wdowy katyńskiej
"Pani Z.A." — pisze red. Pietraszek — "znalazła wspaniałego psychiatrę, profesora, ucznia wielkiego mistrza psychiatrii, pomagał jej bardzo. Dowiedziała się, że to choroba, że to gotowanie pomidorowej w każdą niedzielę nie ma żadnego sensu, ale jest silniejsze od niej. Tak została zaklęta cała jej wielka, młodzieńcza miłość do ukochanego męża, który chciał do końca służyć Ojczyźnie... Profesor wprowadził do medycyny pojęcie, jakby jednostkę chorobową: 'syndrom wdowy katyńskiej'. Tak określa się zaburzenia tych, którym nie dane było odnaleźć zmarłego, zaginionego członka rodziny, a więc i dokonać pochówku.
Pani Z.A., wdowa po policjancie zamordowanym w Twerze, spoczywającym w dołach śmierci w lesie w Miednoje, miała 650 zł emerytury. Było to w 1998 roku. Miała chory kręgosłup, poruszała się tylko na wózku. Ten kręgosłup to "pamiątka" z zesłania, pękał z bólu, gdy pracowała przy zbiorze bawełny w stepie... Z wykształcenia prawnik, po wojnie nie było dla niej miejsca w żadnym sądzie, w żadnej kancelarii. Żeby utrzymać dzieci, podejmowała każdą pracę, jaką dzięki przyjaznym ludziom udawało jej się otrzymać. Najdłużej pracowała jako sprzedawczyni w kiosku z gazetami."
Tragedie rodzin, które wciąż czekają
"W malutkim, ciasnym z powodu licznych książek i przyjaciół mieszkaniu ks. Zdzisława Peszkowskiego" — pisze red. Pietraszek — "drzwi zawsze były otwarte dla wdów i sierot katyńskich. Tak wiele razy spotykałam u ks. Zdzisiulka (jak pozwalał do siebie mówić kilkorgu najbliższym współpracownikom) zapłakane kobiety ubrane na czarno, jakby ich żałoba jeszcze się nie skończyła.
60-letnie córki czy synowie katyńscy, wpatrzeni w oczy księdza, który przecież widział ich tatę! Przecież byli razem w Kozielsku. To prawie tak, jakby to sam tata na chwilę przy nich siedział. Opowiadali o swoich zmartwieniach albo o snach: jak tato oficer albo policjant śni im się od dzieciństwa, a przecież oni go nigdy nie zdążyli zobaczyć za życia. Jak tęsknią i czekają na cud powrotu taty czy dziadka... A ks. Zdzisiulek modlił się z nimi, ocierał im łzy i często bywało, że przytulał do serca z czułością. Ze specjalnym ciepłem mówił: - Popłacz, tak jakbyś płakał swemu ojcu, bo na pewno był gdzieś niedaleko mnie, a może i prycze mieliśmy obok, kto wie...
A dzieci katyńskie szeptały do księdza: - Ojcze, ojcze... Pozwoli ksiądz, że tak będziemy już mówić, zawsze? I on pozwalał."
Tajni współpracownicy bezpieki żerują na dorobku wdowy, światowej sławy naukowca, pani profesor M.R.
"Pierwsza wdowa katyńska, którą poznałam" — pisze red. Pietraszek — "to pani profesor M.R. Była chora, nie wychodziła z domu, syn na emigracji gdzieś w świecie. Co piątek ks. Zdzisiulek jeździł do niej do domu, by odprawić Mszę Świętą. Sąsiadka pomagała tej pani się ubrać, po czym siadała ona w fotelu bardzo elegancka, zapalała świecę i zapadała w jakiś stan skupienia, jakby w tym płomyku świecy znajdowała cały świat, jakby wypatrywała swego małżonka. Ostatni raz widziała go w oknie ich kamienicy, w Wilnie. Pomachał. Pamięta, jak machał. Tylko on tak jej machał. Nikt już tak nie potrafił. Ksiądz odprawiał Mszę Świętą, a ja przygotowując się do pisania scenariusza filmowego, przypatrywałam się tej pani uważnie.
Jej twarz wypogadzała się, znikało napięcie cierpienia, jakby nagle zdrowiała, młodniała. Jakby on, ukochany małżonek, był tuż przy niej. Ta pani była wybitnym naukowcem, światowej sławy. Pracowała na warszawskiej uczelni, ale nigdy jej nazwisko nie ukazywało się w polskiej komunistycznej prasie. Znano jej osiągnięcia w całej Europie i w USA, zapraszano na wykłady, proponowano wysokie honoraria. Nie dostawała paszportu. Jej przełożeni - wielu wśród nich okazało się potem tajnymi współpracownikami bezpieki - wyjeżdżali na zaproszenia kierowane do niej, choć nic nie mieli tam do powiedzenia.
Mieszkała w malutkim, dwupokojowym mieszkanku w centrum Warszawy. To był jej cały dorobek życia, jedyny dobytek, tak niewspółmierny do talentów i wybitnej wiedzy. Jej mąż spoczywa wśród tylu kości polskich w Lesie Katyńskim
Kto otrze łzy wdowom i dzieciom po polskich oficerach pomordowanych przez komunistów-bandytów
Los wdów katyńskich nikogo nie interesował w III RP, a tym bardziej w PRL." — pisze red. Pietraszek — "Nikt nie zadośćuczynił ich cierpieniu, nie naprawił krzywd. Ksiądz Zdzisław Peszkowski podejmował próby, by namówić prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego do udzielenia wdowom, tej garstce starych i najczęściej schorowanych kobiet, jakiejś specjalnej zapomogi, np. na zakup lekarstw czy dodatkową opiekę. Jednak i tutaj znaleźli się ludzie, którzy uniemożliwili dostęp temu jedynemu już świadkowi Katynia do prezydenta.
Ksiądz, ciężko chory, wyczekiwał w szpitalu jakiejkolwiek odpowiedzi z Pałacu Prezydenckiego na błagalne prośby, by może teraz te najstarsze wdowy zostały zauważone. Zmarł, nie dostawszy odpowiedzi.
Ile ich jest? A może warto sprawdzić, w jakim żyją położeniu, by znaleźć dla nich jakieś fundusze? Może znajdzie się też wsparcie dla sierot katyńskich, zwłaszcza dla tych, które znalazły się w najtrudniejszym położeniu w dzisiejszych, dla tak wielu dostatnich czasach?"
Tak, są to dostanie czasy, lecz niestety głównie dla sowieckich zdrajców — takich jak oszuści — którzy korzystali z dorobku światowej sławy pani profesor M.R. Oraz ich nadzorców z SB, czy innych sowieckich służb specjalnych w PRL...
———————————————————
Kolejność cytatów z artykułu red. Anny T. Pietraszek została zmieniona. Śródtytuły moje.