Niedługo minie już dwa lata jak niespodziewana i w najczarniejszych snach nie przewidywana katastrofa w Smoleńsku uderzyła w Polaków. Uderzyła z całą bezwzględnością nieszczęścia, ale też i w pierwszej chwili Polaków zjednoczyła. Cały świat z niedowierzaniem patrzył jak pogrążony i zjednoczony w żałobie naród wyszedł na ulice Warszawy, aby pożegnać swojego Prezydenta. I gdy Krakowskie Przedmieście w kwietniu 2010 przez chwilę przypominało Via della Conciliazione z kwietnia 2005 roku.
Ale żałoba wkrótce minęła. Natomiast nieszczęście pozostało. Niewyjaśniona katastrofa samolotu z polskim prezydentem na terenie Rosji. W ciągu ostatnich dwustu lat naszej historii niewiele dobrego zaznaliśmy od Rosji. Utrata własnego państwa i zabory. Represje i zsyłki na Sybir w wyniku przegranych powstań. A także rusyfikacja w szkołach, urzędach i wielka cerkiew postawiona w centrum Warszawy (mało kto o niej dzisiaj pamięta, bo została rozebrana zaraz po odzyskaniu niepodległości). Potem była krótka chwila wolności w wyniku ‘cudu nad Wisłą’ w sierpniu 1920r, ale nie na długo. 17 września 1939 śmiertelne zagrożenie ze wschodu wróciło znowu. I znowu Syberia dla setek tysięcy Polaków, których jedyną winą było to, że byli nauczycielami, osadnikami wojskowymi czy też leśnikami. A dla jeńców wojennych już nawet nie Syberia tylko kula w tył głowy w Katyniu. A potem Jałta, Poczdam i żelazna kurtyna. I my zostaliśmy po tej stronie, gdzie się budowało komunizm, gdy w tym czasie ludzie w Europie budowali przyszłość swoją i swoich dzieci. I ‘wskazówki’ z Moskwy a w Warszawie zamiast cerkwi tym razem ‘pałac kultury’ (niestety ciągle stoi). I październik i marzec i grudzień. I nadzieje rozbijane w proch. A potem znowu chwila wolności, która również przyszła w sierpniu, ale tym razem na czas o wiele krótszy niż ta w roku 1920. I znowu ‘łamanie kręgosłupa’ w stanie wojennym. Tym razem już przez swoich, ale mających rodowód stamtąd. Już nie za pomocą zesłania na Sybir i kuli w tył głowy, ale za pomocą ‘internatu’ i zgonów w niewyjaśnionych okolicznościach. I poczucie nieuchronności. Że geopolityka, że nie ma innej przyszłości niż ta budowana na uzależnieniu od Rosji. A wszelkie próby wybicia się na niezależność i samodzielność to tylko nieodpowiedzialne potrząsanie szabelką.
A tu masz ci los. W 1989r berlińczycy zburzyli mur a w 1991r. Borys Jelcyn rozwiązał ZSRS. A my? Otóż my mimo, że zaczęliśmy wcześniej tym razem nadal nie wierzyliśmy że już można. Ale po jakimś czasie, z obawą i ciągle po kunktatorsku zasłaniając się grubą kreską zaczęliśmy jednak budować naszą wolność. Jednak ciągle z obawą i niepewnie oglądając się za siebie. Ale zagrożenie ze wschodu, z czasem zdawało się być już nierealne. Przystąpiliśmy do NATO a podpisując traktat unijny wróciliśmy do siebie, do Europy, do której przynależymy od początku. Od czasu, gdy blisko jedenaście wieków temu Mieszko biorąc sobie Dobrawę za żonę przyjął chrzest i włączył swoje państwo w krąg kultury zachodu. Wróciliśmy do siebie w sensie fizycznym, ale czy wróciliśmy do siebie w sensie świadomości? Czy dwieście lat ciągłego zagrożenia ze strony Rosji, zagrożenia zarówno w sensie jednostkowym i fizycznym (deportacje na Syberię, mord w Katyniu) jak i w sensie suwerenności i tożsamości narodowej (zabory, peerel, bliska zagranica), przestało istnieć?
Przez chwilę wydawało się, że tak. Rosja pogrążyła się w gospodarczym i politycznym kryzysie. Dawne republiki radzieckie, Litwa, Łotwa i Estonia, tak jak my wcześniej, zostały przyjęte do NATO i Unii. Ukraina Juszczenki wybijała się na suwerenność i też aspirowała w tym samym kierunku. A również i Gruzja była o krok od przystąpienia do NATO. I wydawało się, że jest bezpiecznie i że już tak zawsze będzie.
I nagle samolot z polskim prezydentem rozbił się na terenie Rosji. I poczucie zagrożenia, zakodowane w podświadomości Polaków przez ostatnie dwieście lat, a które przez ostatnie dwadzieścia lat wydawało się, że nie istnieje wróciło z całą siłą. I po krótkiej chwili jedności w żałobie, z Polakami zaczęło się dziać coś dziwnego.
Duża część Polaków (nazywając siebie ludźmi rozsądnymi) zaczęła tłumaczyć i usprawiedliwiać Rosję. Gdy jeszcze nic nie było wiadomo na temat przyczyn katastrofy rozsądni Polacy już wiedzieli, że Rosjanie są niewinni! I wiedzieli też od razu, że cała wina leży po stronie polskich pilotów i polskiego prezydenta. Prezydenta, bo wywierał naciski a pilotów, bo nie mieli prawa lądować. Co tam lądować, niektórzy nawet mówili i mówią, że ten samolot nie miał prawa wystartować z Warszawy. Prezydent Polski nie miał prawa polecieć do Katynia, żeby uczcić polskich oficerów w rocznicę ich śmierci! Tak mówią rozsądni Polacy.
I gdy śledztwo w sprawie katastrofy, oddano Rosjanom na podstawie konwencji chicagowskiej, rozsądni Polacy tłumaczyli, że takie rozwiązanie najlepiej zabezpiecza polskie interesy. Nieważne, że była dwustronna umowa regulująca prowadzenie śledztwa w przypadku katastrofy samolotu wojskowego na terenie któregoś z umawiających się państw. Nieważne, bo rozsądni Polacy zaczęli udowadniać, że samolot wiozący prezydenta i całą delegację nie był samolotem wojskowym. A tak a propos, czy ktoś z dociekliwych dziennikarzy, gdy dyskutowano charakter tego lotu, kiedykolwiek zadał pytanie, co znaczy literka ‘M’ w oznaczeniu samolotu ‘Tu-154M’? I tłumaczono Rosję, że załącznik nr 13 (nomen omen) najlepiej zabezpiecza nasze interesy. Tak, najlepiej, bo pozbawienie się wpływu na przebieg spraw najlepiej zabezpiecza prowadzenie spraw!!!
I gdy potem pokazywano zdjęcia jak Rosjanie niszczą rozbity samolot, zamiast go zabezpieczyć (aby na podstawie badania wraku znaleźć przyczyn katastrofy, jak to zrobiono w przypadku boeinga, który rozbił się nad Lockerbie) to od razu znajdowało się usprawiedliwienie. Rosjanie po prostu tacy są, oni niczego porządnie nie potrafią zrobić. Notoryczni bałaganiarze. 10 lutego 1940r w władze sowieckie (na zajętych przez siebie wschodnich terenach Polski) w ciągu jednego dnia, na ‘specpolecenie’ zabrali z domów blisko 150 tysięcy Polaków, aby ich wywieźć na Syberię. Zrobili to tylko i wyłącznie z bałaganu. Wania z Aloszą też niszczyli samolot z bałaganu, gdzieżby tam celowo i na polecenie! A gdy śledztwo ciągnęło się niemiłosiernie, to rozsądni Polacy wyjaśniali, że na wyniki śledztwa trzeba spokojnie czekać. Tak, spokojnie czekać, bo Rosjanie nieraz już dowiedli, że śledztwa prowadzą bardzo rzetelnie.
I gdy komisja MAK-u ogłaszając wyniki śledztwa puściła w świat jednoznaczny komunikat (nie przedstawiając na to żadnych dowodów), że przyczyną katastrofy była nieodpowiedzialność pilotów, ulegających presji pijanego generała (a w tle był jeszcze jakoby wywierający naciski prezydent), to rozsądni Polacy powiedzieli na to, że wyniki komisji Millera badającej śledztwo, będą jeszcze bardziej surowe dla strony polskiej (choć według ostatnich wieści wydaje się, że wyniki są bardziej surowe, ale … dla komisji Millera).
No właśnie, kto tu jest rozsądny a kto grzeszy brakiem rozsądku. Normalnie, rozsądny, racjonalnie myślący człowiek, w przypadku sytuacji spornej, konfliktowej broni swoich racji, stara się udowodnić, że jest niewinny. A jeżeli już nie da się wykazać niewinności, to przynajmniej szuka okoliczności łagodzących. Dla siebie a nie dla drugiej strony!!!
A tutaj odwrotnie, rozsądni Polacy szukają usprawiedliwienia dla przeciwnej strony konfliktu. Dla Rosji. Rozsądni Polacy mówią głośno, że samolot nie miał prawa lądować i wskazują palcem na winę polskich pilotów. Ale gdy tylko wspomnieć o tym, że kontrolerzy rosyjscy wydali zgodę na lądowanie warunkowo [posadka dopełnitielno], to od razu tych kontrolerów usprawiedliwiają. Że kontrolerzy nie mogli odmówić zgody, bo to był samolot wojskowy. Tak, nie mogli odmówić, bo każdy wojskowy samolot na terenie Rosji może robić co chce. A sprawdzić nie można, bo kartka z książki procedur, jak się wygadał E. Klich zaraz po katastrofie, była wyrwana. Wyrwane kartki w książkach procedur na lotniskach to jak najbardziej normalna rzecz. I gdy Rosjanie nie chcą oddać wraku samolotu (przecież ten samolot rozbity czy też nie rozbity nadal jest własnością państwa polskiego), to minister spraw zagranicznych - polski minister, żeby była jasność - wyjaśnia, że Rosjanie nie są jeszcze do tego gotowi. Po prostu nie są gotowi, aby oddać to, co nie jest ich własnością! I to jest wystarczające wytłumaczenie. I rozsądni Polacy przyjmują, to wyjaśnienie za dobrą monetę.
I wszystko to dotyczy Rosji, od której Polacy przez ostatnie dwieście lat zaznawali jedynie przemocy i wiarołomstwa. I teraz, rozsądni Polacy, Rosję tłumaczą, usprawiedliwiają i prawie, że własnym ciałem zasłaniają a całą winę za katastrofę biorą na siebie. Jak wytłumaczyć takie zachowanie? Czy w ogóle jest racjonalne wytłumaczenie takiego zachowania?
Poeta, Jarosław Rymkiewicz mówi, że Polska to dzisiaj dwa narody. Naród kolaborantów i naród patriotów. Ale czy to wytłumaczenie daje prawdziwy opis tego, co się dzisiaj dzieje z Polakami?
Oczywiście byli i są kolaboranci. Byli i są zdrajcy. Niejaki Rzewuski brał pieniądze od Katarzyny a jednocześnie uważał się za patriotę i obrońcę swobód szlacheckich. A jeszcze wcześniej niejaki Przebendowski (który pewnie też był przekonany o tym, że jest patriotą) wziął pieniądze od Augusta II Sasa, przekupił innych i doprowadził do jego elekcji. Doprowadził do elekcji dynastii (potem został wybrany jego syn Augusta III Sas), która doprowadziła do ostatecznego upadku I-szej Rzeczpospolitej
Ale to były tylko jednostki. Obecna sytuacja natomiast dotyczy dużej części narodu, która tłumaczy, usprawiedliwia i staje w obronie dawnego ciemiężcy. Czy jest więc możliwe, aby naród, który istnieje od ponad tysiąca lat, nagle podzielił się i duża jego część zatraciła tożsamość? Zatraciła tożsamość do tego stopnia, aby można było mówić o dwóch narodach? Czy jest możliwe, aby patriotyzm dla tak dużej części Polaków przestał mieć znaczenie?
To wydaje się niemożliwe i osobiście nie wierzę, aby tak było. Polacy nadal są jednym narodem. Natomiast musi być jakieś inne wytłumaczenie tego, że duża część Polaków winę za katastrofę bierze na siebie (naszych pilotów, generała i prezydenta) a Rosjan tłumaczy i usprawiedliwia.
I takie, inne wytłumaczenie chyba jest. Otóż w psychologii znane jest pojęcie syndromu sztokholmskiego. No, więc kilka słów na temat co to jest ten syndrom sztokholmski i na czym on polega.
Otóż syndrom sztokholmski[1] jest przykładem niezwykłej strategii, jaką umysł człowieka stosuje, aby zachować nas przy życiu. Strategia ta wyraża się m.in. tym, że ofiara odczuwa sympatię i solidarność w stosunku do oprawcy. Ta emocjonalna więź (wyzwalana przez instynkt samozachowawczy) może osiągnąć taki stopień, że osoby prześladowane tłumaczą i usprawiedliwiają swoich prześladowców (np. ofiara broni oprawcy mówiąc, że "złamał jej szczękę, ale to nie jego wina, to wina jego ciężkiego dzieciństwa")a nawet w skrajnych przypadkach pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich celów. Objawy i skutki syndromu można zaobserwować w sytuacjach, gdzie cechą wspólną jest długotrwałe uzależnienie od działań prześladowcy. Dodatkowym czynnikiem wspomagającym wystąpienie syndromu sztokholmskiego, jest poddawanie ofiary silnym groźbom, jednak jednocześnie okazywanie jej drobnych oznak dobroci. Syndrom sztokholmski jest więc „paradoksalną reakcją obronną” ofiary, przejawiającą się swoistą fascynacją osobą agresora.
Nazwa syndromu wiąże się z napadem na Kreditbanken przy placu Norrmalmstorg, w Sztokholmie, podczas którego napastnicy przez kilka dni (między 23 a 28 sierpnia 1973) przetrzymywali zakładników. Po złapaniu napastników i uwolnieniu przetrzymywanych przez nich osób, te ostatnie broniły przestępców pomimo sześciodniowego uwięzienia. W czasie przesłuchań odmawiały współpracy z policją. Termin po raz pierwszy został użyty przez szwedzkiego kryminologa i psychologa, Nilsa Bejerota, który współpracował z policją podczas tego napadu i który przedstawił swoje obserwacje dziennikarzom. Termin wkrótce przyjął się wśród psychologów na całym świecie.
Jak wynika z powyższego, wygląda to tak jakby ofiara trzymała stronę oprawcy. Natomiast prawda jest taka, że ofiara chce zminimalizować cierpienia zadawane przez oprawcę.Stresująca sytuacja pełnego uzależnienia (lub jej subiektywne odczuwanie) wyzwala reakcje, jakie nigdy nie wystąpiłyby w normalnych okolicznościach.
Objawy syndromu sztokholmskiego zaobserwowano u byłych jeńców wojennych, zakładników, więźniów obozów koncentracyjnych, więźniów obozów pracy, fizycznie i psychicznie maltretowanych dzieci oraz bitych kobiet.
No tak, ale to ciągle małe grupy ludzi. Natomiast, jeżeli chodzi o rozsądnych Polaków to jest to blisko połowa narodu. Czy aż tak duża grupa ludzi może być ofiarą syndromu sztokholmskiego? Biorąc pod uwagę nieustanne zagrożenie ze wschodu, w jakim żyją Polacy od ponad dwustu lat, a które w wyniku katastrofy w Smoleńsku świadomie czy tez podświadomie dało znać znowu o sobie, to syndrom sztokholmski wydaje się być jedynym racjonalnym wytłumaczeniem zachowania dużej części Polaków, którzy wbrew logice i faktom tłumaczą i wybielają Rosjan a całą winą za katastrofę obarczają nieżyjących pilotów, generała a nawet i Prezydenta.
I jeszcze słowo o syndromie sztokholmskim w szerszym kontekście. Cała energia ludzi ulegających temu syndromowi, skoncentrowana jest na przetrwaniu. W efekcie, przedkładają oni własne bezpieczeństwo nad swoją wolność. Własne bezpieczeństwo jest oczywiście ważne. Jednak są chwile, w życiu zarówno pojedynczych ludzi jak i całych narodów, gdy nie tylko bezpieczeństwo jest ważne. Wzajemną zależność pomiędzy tymi dwiema wartościami, w sytuacji gdy zagrożone było bezpieczeństwo a stawką była wolność, Benjamin Franklin[2] ujął następująco: ‘Ludzie, którzy rezygnują z podstawowej wolności, aby kupić sobie małe, chwilowe bezpieczeństwo nie zasługują ani na wolność ani na bezpieczeństwo’.
[1] źródła: www.slownik-online.pl/kopalinski/1F3A6831389F95CC4125659A007C31C6.php, www.pl.wikipedia.org/wiki/Syndrom_sztokholmski, www.kryminalistyka.fr.pl/psycho_syndrom.php, www.urodaizdrowie.pl/syndrom-sztokholmski.
[2] 'Those who would give up essential Liberty, to purchase a little temporary Safety, deserve neither Liberty nor Safety.' Benjamin Franklin, 'Pennsylvania Assembly: Reply to the Governor,' November 11, 1755." www.ushistory.org/franklin/quotable/quote04.htm
Podobne słowa wypowiedział również T. Jefferson i istnieje spór, kto był pierwszy. Według informacji, które znalazłem w sieci pierwszy był B.Franklin.
Konserwatysta zatwardziały :) W czasach pędzących zmian - zarówno na lepsze jak i na gorsze - tylko konserwatysta potrafi odróżnić jedne od drugich, wybrać te lepsze i być naprawdę nowoczesnym!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka