Stary Prokocim Stary Prokocim
383
BLOG

Sowińcze! Oto kim jest zocha.

Stary Prokocim Stary Prokocim Społeczeństwo Obserwuj notkę 25

Filozof pyta (niełatwe pytanie!): „kim jest zocha?” a my odpowiadamy:

Zocha to byt zbiorowy, personifikacja zjawiska opisanego przez Ortegę jako bunt mas, a przez profesora Legutkę jako triumf człowieka pospolitego.

Działa w sytuacji, w której człowiek masowy, jego prymitywne (nie zawsze) gusta, infantylne dylematy, duża witalność i zwierzęcy spryt wypełniają przestrzeń publiczną. Przed Ortegą i Legutką zwycięstwo zochy przepowiedział na początku XIX wieku Alexis de Tocqueville w swej książce O demokracji w Ameryce i zajął wobec tego faktu dosyć kapitulanckie stanowisko. Polecał „zamknąć drzwi”, tworzyć zamknięte kluby itp., gdzie pielęgnuje się ducha arystokratyzmu. Ameryka, pojmowana jako raj mas była miejscem, gdzie w przestrzeni publicznej istnieją same zochy, a wiek Ameryki dopiero się zaczynał.

Ale zocha poczęta została znacznie wcześniej, jeszcze w starożytności. Jej ojcem był filozof ateński Protagoras, który zawyrokował: „miarą wszystkich rzeczy jest człowiek, istniejących, że są, nieistniejących, że nie są”. Ta pierwsza w historii deklaracja relatywizmu otworzyła zosze drzwi do kariery. I tak, od tej pory w dyskusji nie chodziło już o to, kto ma racje, ale o to, kto kogo zrobi w balona. Skoro „miarą wszystkich rzeczy jest człowiek” nie ma jednej prawdy, ale tyle prawd ilu ludzi, a prawda absolutna nie istnieje. Drzwi do sofistyki zostały otwarte. Miejsce argumentów natury logicznej zajęły argumenty natury psychologicznej (masz kompleks małego fiuta) nie zawierające żadnej treści, ale obliczone na wytrącenie dyskutanta z równowagi.

Już wówczas doszło do pierwszej walnej bitwy pomiędzy zochą a mądrością. I bitwę tę zocha wygrała. Jak pisze Ryszard Legutko, z punktu widzenia ostatecznego rezultatu, mowa obrończa Sokratesa okazała się nieskuteczna, z zochą nie wygra się na argumenty. Do walki z zochą nie można stanąć z otwartą przyłbicą. I nie mogło być inaczej, skoro sędzią był ateński areopag, czyli zocha, zocha była tu sędzią we własnej sprawie.

Z tej lekcji wyciągnęli wnioski i Platon: głupoty nie można pokonać na argumenty, ale można ją zignorować, i Arystoteles: ustrój demokratyczny ma swoje ogromne wady, nie można dać władzy sądzenia w ręce demosu, a młodzieńcy nie są odpowiednimi słuchaczami do studiowania nauki o państwie.

Niestety, sam nauczyciel, Ryszard Legutko dał się sprowokować, niepomny nauk największych greckich filozofów. Nazwał smarkaczy smarkaczami (zamiast ich zignorować) i współczesna zocha go za to ukarała. Bo też współczesne sądy, aczkolwiek nie są już zorganizowane w sposób demokratyczny, to i tak uległy zzochowaceniu i bardzo obniżyły loty, jeśli chodzi o poziom wiedzy logicznej.

Opisując współczesnego człowieka masowego, Ortega porównał go do „beniaminka”, czyli przygłupiastego, ale przemądrzałego młodzieńca, który zwykł wypowiadać się i mieć decydujące zdanie w sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia. I to jest właśnie zocha. Jeśli jest kobietą, przyjmuje postać przemądrzałej, pyskatej panny, która czerpie przyjemność z pouczania wykładowców akademickich. W minionej epoce taka przemądrzała smarkula dostałaby publicznie w papę, a w domu by jej jeszcze dołożono, by nie przynosiła więcej wstydu rodzinie. Obecnie, kłopoty miałby ten, kto jej zwróci uwagę, że jest smarkulą, a rodzina jeszcze ją poprze. Podobnie jak opinia publiczna głosem zzochowanych mediów.

Znowu nie można wygrać z zochą z otwartą przyłbicą. Zjawisko jest szkodliwe, więc trzeba sposobem.

Zocha dobrze zadbała o zabezpieczenie sobie prawa do bezkarności. Zawsze jest stronnikiem wszelkich konwencji antyprzemocowych, bo wie, że czynią one jej bezczelność bezkarną.

Ale to jeszcze jej nie wystarcza. Należy jeszcze potencjalnego przeciwnika ośmieszyć. Dlatego uwielbia prowokacje. Chce dostać w papę, ale zabezpieczyła się przepisami prawnymi i propagandą antyprzemocową, które na to nie pozwalają.

Jakiś czas temu urządzono prowokację pod tytułem „sałatka profesor Pawłowicz”. Rolę zochy odegrał wówczas pewien polityczny menel.

Pani profesor nadaje się znakomicie na obiekt kpin zochy, jest łatwa do sprowokowania, jej wypowiedzi są symbolem obciachu, ma wrogów nawet wśród stronników jej własnej opcji politycznej. I właśnie wtedy filozof napisał notkę krytykującą panią Profesor, z którą to notką nie do końca się zgadzam:

Ostatecznym targetem tej prowokacji nie była Krystyna Pawłowicz, ale Jarosław Kaczyński – gwoździem programu nie była sałatka, ale „siadaj kurduplu”, dopiero wtedy zocha miała radochę. Jeśli się chce psa uderzyć, to kij się znajdzie.

Minęło nieco czasu i prezes znowu dał się sprowokować. Tym razem główną rolę, „skrzywdzonej ofiary” odegrała zocha parlamentarna. Usłyszała od prezesa: „won!”. I wszyscy zaczęli się zastanawiać czy i na ile to mu zaszkodzi. Błąd! Zamiast uczyć zwycięskiego polityka taktyki, co jest głupotą, zachowajmy się jak ludzie starej daty i powiedzmy zosze: „won!”. Bycie zochą musi zacząć być obciachem. Tylko w ten sposób zochy mniejszego kalibruzamilkną.

Ostatnio instytucja zochy jakby podupadła. Być może łatwość, z jaką można nią zostać spowodowała obniżenie lotów. W walce ze szkodliwym zjawiskiem zochy powinniśmy pamiętać o 2 rzeczach:

a) nie zawsze da się zwyciężać metodą „soft power” (ignorowanie zochy), czasem trzeba użyć metod sprzecznych z konwencją antyprzemocową. Nie zawsze da się przejść na drugi brzeg suchą stopą. W szczególności państwo jest m.in. aparatem przemocy i np. taka zocha warszawska przekonała się o tym.

b) powinniśmy sobie wybaczyć drobne porażki w walce z zochą; każdemu się zdarza, że da się sprowokować.

Lepiej instytucji zochy przybliżyć nie potrafię.


Коммунизм победил!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo