Siukum Balala Siukum Balala
2187
BLOG

Szlakiem Melchiora

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 71

image

Jezioro Spychowskie 


Poświęciłem temu człowiekowi dwie albo trzy notki.

https://www.salon24.pl/u/siukumbalala/722469,na-tropach-melchiora

Młodzież gimnazjalna odarta z lektur przez pisowski reżim może nie wiedzieć o kogo chodzi, więc zaraz wyjaśnię. Niedobrze z tymi lekturami. Z regularnych  wysięków ( znaczy się już niedługo ) jakie co i rusz docierają do mnie z ulicy Czerskiej wiem, że mają wycofać wszystkie lektury. Zostawią jedynie katechizm, psałterz gnieźnieński i kazania świętokrzyskie, a w klasach I - IV legendę " O Wandzie, co nie chciała Niemca " W klasach zaś V - VIII wszystkie książki Centkiewiczów, po to by denerwować Wałęsę, który z lekturami jest mocno na bakier - co sam przyznał - i nie odróżnia Cenckiewicza od Centkiewicza. Tak jak nie odróżnia wygranej w lotto od zwykłego honorarium.


Nie mam powodów by im nie wierzyć, bo redakcja na Czerskiej to pierwsza w świecie udana krzyżówka Kassandry z Wernyhorą i Pytii z Nostradamusem, sprawdzalność prognoz mają w granicach 98%. Dwa procent to ta brzemienna w skutki, brzemienna zakonnica.


Lektury rzecz ważna i często bardzo inspirująca. W moim przypadku tak właśnie było. Mając niedosyt wody, a przesyt żagli ( nie tyle żagli co szalejących motorówek ) postanowiłem dodatkowo jeszcze jeden dzień spędzić na wodzie. Zanim zszedłem z łódki zadzwoniłem do wypożyczalni kajaków " Olivier " w Spychowie ( d. Pupy ) i postanowiłem spłynąć z Jeziora  Spychowskiego przez Spychowską Strugę do Jeziora Zdrużno i Uplik, następnie do Mokrego i dalej już Krutynią. Uważny, starszy wiekiem, czytelnik wie już, że chodzi o Melchiora Wańkowicza.


Fascynuje niezmiennie, bo pisał cudownie, w sposób, który wcale się nie zestarzał, nie wywołuje  zniecierpliwienia i uczucia nudy, jak na przykład niejaki Żeromski Stefan z miejscowości Ciekoty. Pisanie rzecz trudna, a jemu tak łatwo  to wychodziło. Jakby spływało magistralą mózg - ramię - przedramię na  dłoń uzbrojoną w pióro, a z pióra spadały okrągłe literki, które zbite w wyrazy tworzyły piękne, potoczyste zdania. Takie zdania jakie przenajświętsza polszczyzna potrafi wygenerować i na jakie zasługuje. Tak pisał i to się da czytać nawet w epoce netu. Jedno mam tylko zastrzeżenie do człowieka :  należy mu się solidna reprymenda za numer jaki wykręcił mojemu drugiemu, ulubionemu koleżce, Sergiuszowi Piaseckiemu. Tyle o człowieku, któremu poświęcona jest poniższa notka.


Chciałem zachować chronologię, jak w książce, chciałem płynąć jej rytmem i trzymać się tzw. narracji, bo tak to chyba nazywają znawcy literatury. Najpierw stacja w Spychowie, oczywiście bez drabiniastego wozu, na którym jechała złożona " Kuwaka " i bez niemieckiego małżeństwa z Nadrenii, piwo i nocleg w karczmie Junga też w grę nie wchodziło, bo karczmy już nie ma, a i harmonogram urlopowy nie pozwalał. Narrację rozbił mi właścicielel wypożyczalni " Olivier " Ledwie wysiadłem z autobusu, a on już mnie stuka w ramię i pyta 
- Czy to pan dzwonił wczoraj i zamawiał " jedyneczkę " na indywidualny spływ ? 
- Tak
- Czeka na pana nad jeziorem.
- Świetnie, tylko że ja chciałbym najpierw iść na stację. 
- Po co na stację ? 
- Bo ja lubię stacje i stacyjki kolejowe. 
- Panie, gaci pan nie widział na sznurku ? 
- Widziałem, ale co mają wspólnego gacie ze stacyjką ? 
- Panie, tam już nie ma żadnej stacyjki, tam są teraz mieszkania 
i gacie się na sznurkach suszą. 
Dałem za wygraną, nie chciałem wspominać o Wańkowiczu i budować facetowi kolejnej narracji , by w rezultacie wyjść na wariata, który zamiast wsiadać do kajaka lezie na jakąś stacyjkę podziwiać suszące się gacie i kalesony. Jedyneczka tymczasem leżała przy pomoście. Zgrabna, żółta strzałka. Dwuosobowa " Kuwaka " z żaglem gaflowym i zaburtowym silniczkiem Sachsa, to był prawdziwy Schleswig - Holstein przy " moim " kajaku, smukłym jak lancetnik. Zapakowałem luki, pożegnałem się i jak ten łabędź niemy zakreśliłem pętlę na Puppener See, tak stało na mapie u Wańkowicza. Chciałem sprawdzić jak ja zachowuje się na wodzie i jak zachowuje się kajak. Kajak był na wodzie pewnie wczoraj, a ja nie siedziałem w kajaku jakieś 12 lat. Ostatnio ? gdzieś koło 2005 roku płynąłem Łyną z Sępopola do granicy z obwodem kaliningradzkim. Kajak okazał się nie być lancetnikiem. Miał wyraźny lewoskręt, co potem zemściło się na Jeziorze Mokrym, bo na 20 uderzeń prawego pióra musiałem wykonać 24 uderzenia lewym piórem. Po wbiciu się w Spychowską Strugę, natychmiast wbiłem się w brzeg.


image

Spychowska Struga


Chciałem przećwiczyć awaryjne wysiadanie z kajaka i wyważyć kajak oraz przeanalizować wszystkie różnice i podobieństwa między ekspedycją moją, a ekspedycją mistrza Melchiora. Przepakowałem namiot do przedniego luku, a śpiwór i dmuchaną poduszkę do tyłu. Suchą zmianę odzieży i kurtkę przeciwdeszczową do małego luku na rufie. Jedzenie i picie  rozłożyłem pod półpokładami, musi być pod ręką. Wyważenie niczego nie zmieniło, bo kajak i tak okazał się lewoskrętny. Uznałem to za rezultat lewackiego cienia wiszącego nad Europą.


image

Most w Spychowie 

Podobieństwa i różnice ? Najpierw podobieństwa : w dniu wypłynięcia ze Spychowa, Wańkowicz ważył 110 kg, ja też. Płynęliśmy tym samym szlakiem, wypłynęliśmy z tego samego miejsca, staliśmy na tym samy peronie w Szczytnie i w Spychowie ( o czym później ) 
Oglądaliśmy niemal te same obrazy.

Różnice : Ja płynąłem sam, on z córką Tirliporkiem. On używał notatnika i ołówka, ja iPada ( inne czasy ) On musiał trzymać swojego Rolleiflexa w wodoszczelnym pudełku, ja kupiłem chińską prezerwatywę do mojego Nikona. Chińska prezerwatywa to futerał do zdjęć podwodnych dla ubogich. Nie było sensu kupować profesjonalnego wodoszczelnego boxu za 400 funtów, kiedy można kupić namiastkę za 20 funtów. Instrukcja podaje, że wodoszczelny na 20 metrów, tyle że nie napisali czy do głębokości 20 m, czy  20 m od brzegu. Sprawdził się znakomicie pozwalając robić zdjęcia w trakcie spływu, bez obaw o jakąś nieprzewidzianą kąpiel i zniszczenie aparatu. Wreszcie ostatnia, podstawowa różnica: on pisał w sposób lekki i przyjemny, w sposób który krzepi jak cukier, a ja się męczę i co chwila pytam małżonkę moją Zofię 
- Jak się pisze " bóża " ? 
- Jak się pisze " żeka " ? 
- Jak się pisze " bul " ? 
... i tak w kółko, co małżonkę moją irytuje. A kiedy chcę napisać zdanie złożone to dzwonię do szwagierki - polonistki i konsultuję się. Prowadzenie bloga to naprawdę ciężki kawałek chleba, tym bardziej że robiony za darmo. Dość jednak tych narzekań. Płyńmy już. Spychowska Struga to bajka, cisza i spokój. Leniwa i meandrująca w sposób umiarkowany. Nie lubię meandrujących rzek, bo nie mam czasu. Meandrująca rzeka to konieczność oglądania tego samego drzewa, bądź zabudowań przez 25 minut, a to jest nudne. Brak akcji. Płyniemy dalej. Jezioro Zdrużno chwycone boczkiem przez chwilę, wężowate Jezioro Uplik zajęło więcej czasu. Sielanka trwa.


image


Płochliwe perkozy co chwila dają nura w jezioro, by wypłynąć 20 metrów dalej. Otrzepią irokeza i za chwilę znowu w jezioro. Czego się boicie, czy ja jestem podobny do Komorowskiego z dwururką ? Kajaków na lekarstwo, dostojne łabędzie i łypiące zielonym okiem brzydkie czaple o esowatych szyjach. Nie przepadam. Za to kaczuszek zatrzęsienie, widać czują swój czas. Strefa ciszy, więc mijana łódka na elektrycznym motorku, pozdrawiamy się wodniackim zwyczajem. Syta i spokojna rodzina łabędzi nic sobie z naszej obecności nie robi. Aż sześć " brzydkich kaczątek " wyprowadzonych z jednego lęgu. Widać  i tu informacje o 500 + dotarły.


image


Jeszcze tylko most na trasie Stare Kiełbonki - Ruciane i wychodzimy na Jezioro Mokre. Za winklem będzie pijalnia piwa, nie wysiadamy jednak, bo ćwiczenia z awaryjnego wysiadania  na Spychowskiej Strudze nie wypadły  satysfakcjonująco.


image


Kajakarz powinien wyskakiwać z kajaka tak jak zeskakiwał z konia ułan jazłowiecki na widok  kiecki. Tak kiedyś wyskakiwałem. Bałem się tego kompromitującego gramolenia  jak stara Pawlakowa z bryczki. Do Zgonu też nie zawiniemy, choć powinniśmy bo tu Wańkowicz jadł pożywną jajecznicę u miejscowego chłopa. Przed nami Jezioro Mokre, a jakie ma być ? suche ?


image

Jezioro Mokre 

Biednemu zawsze wiatr w oczy, nie dość, że wodoszczelny futerał do aparatu dla ubogich, to jeszcze ten mordewind. Prawie osiem kilometrów syzyfowych męczarni wiosłem. Bardzo pomógł mi doping dwóch niemieckich rodzin z dwójką dzieci, które za wszelką cenę chciały być na jazie przede mną. Nic z tych rzeczy, moje żółte, lewoskrętne szaleństwo musi być pierwsze, nikt nie może widzieć jak wysiadam z kajaka. Udało się, byłem pierwszy. Wygramoliłem się  bez świadków. Niemcy dobili po pięciu minutach. Dziwni ci Niemcy, polscy Niemcy, rozmawiają ze sobą po polsku, a z dziećmi po niemiecku. Czyżby Jugendamt też zatrudniał kelnerów z mikrofonami kierunkowymi ? a może podsłuch satelitarny ? Jaz zaliczony, dzięki pomostom przenoska to  bajka.


image


Teraz tylko zaliczenie dwóch " oczek ", pierwsze w lewo drugie w prawo i spokojnym rytmem wychodzimy na Jezioro Krutyńskie. Na przeciwległym brzegu wpływamy w Krutynię. Tu dziewiczy spokój się kończy, kończy się spokojny, wańkowiczowski, przedwojenny rytm spływu.


image


image


image


image


image


Od wsi Krutyń rzeka zmienia się w normalną, wodną magistralę transportową. Stanie w korkach, normalna niemiecka  Autobahna i za Stauem Stau. Burta w burtę, czasem trzeba przepuścić miejscowych gondolierów na płaskodennych krypach sunących z turystami w górę rzeki. Tak będzie aż do Rosochy. Wcześniej młyn w Zielonym Lasku i coś co przypomina lądowanie aliantów w Normandii.


image


image


image


image


Kolejna, trudniejsza przenoska. Nie chcę  ciągnąć po szutrze mojej żółtej  śliczności, do której czuję coraz większą sympatię, zżyłem się już i ta jej lewoskrętność na rzece nie jest tak dokuczliwa. Namawiam sąsiada płynącego burta w burtę do zachowań dżentelmeńskich. Proponuję, by chwycił za dziób swój i mój kajak, ja zrobię to samo z rufą, a żona niech idzie jako luzak. Jestem stratny, bo mój kajak jest lekki, jego " dwójka " z gratami ciężka jak cholera, ale czegóż się nie robi dla kobiet z pobudek dżentelmeńskich. To oczywiście żart. Wykorzystałem sąsiada na tzw. bezczela, ale chyba pretensji nie miał bo ucięliśmy sobie 10 - minutową pogawędkę. Wygłaszam krótką prelekcję o Wojnowie i zapraszam do monastyru.

https://www.salon24.pl/u/siukumbalala/773857,z-wankowiczem-wsrod-raskolnikow


Niestety byli z żoną na 3 - godzinnym spływie z Krutyni do Rosochy. Nawet ładna ta żona. Odpływamy, wsiadanie i wysiadanie z kajaka wychodzi mi coraz lepiej, przy kobiecie nie można  pozwalać sobie  na pierdołowatość.


image


Teraz nurt bardziej wartki i niezwykłe  czerwone, krwawiące głazy na szlaku. To żyjące na kamieniach Hildebrandtia rivularis, jedyne słodkowodne krasnorosty na Mazurach. Gwarancja, że woda w Krutyni jest najwyższej czystości, bo Hildebrandtia jest niezwykle wymagająca. Do Rosochy bez zmian, kilkakrotnie wyprzedzam i jestem wyprzedzany przez moich sąsiadów od przenoski. Wreszcie port Rosocha. Harmider, kurz, zamieszanie, dziesiątki lądujących kajaków, sznur samochodów i przyczep do przewozu kajaków. Tak wyglądają  spływy Krutynią na skalę przemysłową. Trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje, sezon krótki, więc musi być intensywny, a turystyka to taki sam biznes, jak produkcja czy handel. Robi się nieco luźniej, choć zawsze ma się za sobą lub przed sobą kajaki. Trudno. Krutynia zwalnia, meandrować zaczyna, grunt miękki, bagnisty, więc wyżłobiła sobie koryto miejscami na 2 metry głębokie, widać dno.


image


Zatem czystość od młyna w Zielonym Lasku  nie zmieniła się. Na wysokości molenny w Wojnowie mam dość towarzystwa kajaków, nurkuję w sitowie, w wąziutki strumień i płynę nad Jezioro Duś, do klasztoru starowierców.


image

Wojnowo

Staram się być lepszy od Wańkowicza, on z Wojnowa dotarł do klasztoru piechotą, widać zabrakło kajakarskiej determinacji, bo czas miał. W sitowiu wreszcie dziewiczy spokój, nikt nie woła, cisza aż uszy bolą, a rzeczka łącząca Jezioro Duś z Krutynią zamienia się w rów melioracyjny. Momentami kajak idzie wodą, a wiosła brzegiem, boję się żeby nie było odwrotnie.


image


Wreszcie wąskie gardło staje się szersze i widzę wodny rower, jestem uratowany. Płynięcie na wstecznym do Wojnowa to żadna atrakcja. Wychodzę na jezioro.


image


Po lewej klasztor i cmentarz  staroobrzędowców. Przekazany przez mniszki - polskim gospodarzom - za dożywocie dziś zmienił się w gospodarstwo agroturystyczne z miejscami noclegowymi w klasztorze. Przez ponad dwie godziny na Jezioro Duś wpływają zaledwie dwa kajaki. Wiedziałem ja gdzie odsapnąć od kajakarskiej cywilizacji.


image


image


Wracam na Krutynię, robi się późno, kajaki zniknęły. Płynę, a raczej daję się nieść rzece, czasem tylko kontrując prawym lub lewym piórem.


image


Gdzie mam się spieszyć ? Na " Fakty " w TVN ? Moja przeróbka klasyki mówi: jest prawda ekranu TVN i prawda przyrody. Zawsze wybieram niczym nieskalaną prawdę  przyrody. Do Ukty dobijam po 19:00. Czas przyzwoity zważywszy dwugodzinne leniuchowanie nad Jeziorem Duś. Tu spotyka mnie jedyne, tego dnia, rozczarowanie. Rozczarowanie z kategorii zabawnych. Okazałem się turystą nieopłacalnym. W Ukcie jest sauna, stara sauna, taka jak ruska, z bali. Nie taka jak te wszystkie, nowoczesne - łącznie z ławkami - ceramiczne sauny. Kto był w prawdziwej ruskiej bani ten wie, że to są zwykłe komory parowe, a nie sauny. Prawdziwa bania w Ukcie to nie ta po lewej stronie na początku wsi, tylko po prawej, na polu namiotowym przed mostem.


image

Bania w Ukcie 

Dobiłem do pomostu, wyciągnąłem żółte, lewoskrętne szaleństwo na brzeg,

" roztarasowałem się " jak pisał Wańkowicz... i co ? ... i idę do gospodyni. Płacę za nocleg 30 PLN i za saunę 26 PLN. Gospodyni przyjmuje 30 PLN, a 26 PLN zwraca bez jakiejkolwiek żenady ze słowami 

- Dla pana jednego nie opłaca mi się za 26 PLN rozpalać sauny. 
Ten brak jakiegokolwiek skrępowania, ta bezpośredniość z jaką powiedziała, że jestem nieopłacalny tak mnie rozbawiła, że nawet nie miałem o to pretensji. 
Zasnąłem jak kamień wraz z zapadnięciem nocy... i spałem jak kamień obrośnięty wodorostami Hildebrandta, a rano zadzwoniłem do wypożyczalni " Olivier " Był po godzinie, uprzejmy człowiek i gaduła. Skasował niewiele. Przesłuchał mnie na okoliczność życia w UK, sam wyznał, że ma córkę w Pensylwanii, stąd pewnie nietypowa jak na Mazury nazwa wypożyczalni kajaków " Olivier " może imię wnuka ? Kiedy mu wyznałem, że ruszam na Mazowsze, zaproponował za dodatkowe, niewielkie pieniądze odwiezienie na autobus do Mrągowa. O nie kochany ! Co to to nie ! Ty mi tu narracji nie będziesz rozbijał, została jeszcze stacyjka w Spychowie. Wańkowicz gotów się obrazić. Wróciliśmy razem do Spychowa, skłamałem że mnie autobusem do Warszawy ze Spychowa czy Mrągowa jeden pies... i poczłapałem na stację PKP Spychowo. Bo wszystko musi się zgadzać, wszystko musi być jak w książce, tyle ze w odwrotnej kolejności. 
PS. Za rok - mam nadzieję - z tym samym " Olivierem " nudniejszy, meandrujący odcinek Krutyni do Zatoki Iznockiej, a po drodze Rezerwat Krutyni Dolnej.


image

Pan na Spychowie, wypisz - wymaluj Andrzej Szalawski jak zywy


image


image

W drodze ze stacji. Kościół w Spychowie

image

... wyposazony skromnie, bo to zbór protestancki wykupiony przez parafię katlicką w 1978 roku

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości