Przedstawiam tu treść artykułu w 3 rocznicę Cudu nad Wisłą zamieszczonego w Kurierze Poznańskim z 15.08.1923r. Oto jego treść:
Cud nad Wisłą
(w trzecią rocznicę)
Polska zahartowana w swoim bycie państwowym i tężejąca jako jednolity organizm, może się w dniu dzisiejszym obejrzeć z piękną a słuszną dumą. Bo też żadne z powstałych czy odrodzonych po wojnie państw, nie ma w swojej krótkiej, ledwie zaczętej historii takiego wspomnienia i takiej rocznicy jak ta dzisiejsza.
Trzy lata upłynęły od Cudu nad Wisłą. Ledwie stał się inny, największy Cud w naszych brutalnie przerwanych dziejach, już trzeba było realnymi środkami materialnymi, siłami bronić tej niewiarygodnej jeszcze prawie samym Polakom egzystencji. Obrona państwa, świeżo krwawym cementem wojennym ziepionego, wypadła na czas najgorętszy w naszym życiu wewnętrznym. Spór wszystkich ze wszystkimi, zajadła walka partii, ta przewlekła gorączka porodowa, w której mogliśmy zginąć, to wszystko ustaje jakby na tajemniczy znak dany z góry.
Cud nad Wisłą rozpatrywany ze stanowiska nie tylko militarystycznego, jest cudem jeszcze wyższego rzędu. On przecież związał zwaśnione wczoraj ręce, on zebrał wszystkich Polaków na jednym froncie, on dał nam tę pewność, w którą już zatraciło się wiarę, że na naszych ziemiach i w naszych myślach może zapanować zgodność i zgoda. Tą zgodnością, tym naprawdę szczytnym zapomnieniem o partyjnej przeszłości, tą świetlaną komendą Ojczyzny, która jedna tylko była we wszystkich rozbudzonych i żarliwie wierzących w nią duszach: tymi moralnymi, z gruntu zbiorowej woli dżwigniętymi siłami zwyciężyliśmy. Najpierw siebie samych, a dopiero potem nieprzyjaciela.
I to niejednego. Historyk Europy zapisze kiedyś zapewne, że nie jest zwykłym komplementem to co się nam przez długi ciąg przedrozbiorowych dziejów prawiło, że jesteśmy przedmurzem chrześcijańskiego świata, wschodnią stannicą cywilizacji europejskiej. Ten nowy atak tatarskiego ducha, i nasza obrona przed nową odmianą półksiężyca, tylko wymienionego na żydowsko-bolszewicką gwiazdę, wykazały, że roli swojej pozostaliśmy wierni, że na naszym wschodnim kresie czekaliśmy czujnie, staropolską żórawią modą. A pewność, że tak jest, że Polska nie jest glinianą zabawką z pomalowanymi na jeden sezon żołnierzami, z tymi melancholijnymi ułanami co to "z konia spadną" na końcu, ta pewność popsuła krew nie bolszewikom samym. Ich berlińscy kamraci, dziś coraz wyraźniej przejawiający to koleżeństwo czy przyjaźń broni, pospuszczali niemniej nosy na kwintę, zobaczywszy, że z ziemi polskiej raz, dwa jakby przez czary wywołana wyskoczyła bitna, młoda, rześka armia i zaprezentowawszy broń przed sojuszniczym Zachodem, poszła uratować nas najpierw ale zarazem także i ten wyczekujący, nie całkiem ufny Zachód.
W każdym święcie, upamiętniającym wielkie i mądre czyny, tkwi pewna nauka, pewien gest wychowawczy, którego nie wolno lekceważyć. Wojna dosłowna jest za nami, ale wojnę cywilną toczymy wciąż, borykając się z losem o siłę, zdrowie i dobrobyt naszego w trudach i przez obcych, ale i przez nas samych wywalczonego kraju. A głównym, śmiertelnym naszym grzechem w tym borykaniu się naszej powszechności z losem, jest duch niezgody, duch partyjniactwa, niechęć do władzy, krnąbrność wobec włodarzy państwowych. Niech zbiorowa myśl polska idzie dziś nad Wisłę rozpamiętywać jej "cud" i niech prosi dla siebie z tego wspomnienia nawrotu dawnych młodzieńczych sił, nawrotu dawnej wzniosłości patriotycznej i dawnego ognia obywatelskiego, dawnej wiary we wspólną przyszłość.
Czekamy na nowy Cud nad Wisłą, tym razem nie wojenny, ale pokojowy.
Inne tematy w dziale Polityka