dr Włodzimierz Nikitenko dr Włodzimierz Nikitenko
84
BLOG

Odsłona śmierci

dr Włodzimierz Nikitenko dr Włodzimierz Nikitenko Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Człowiek bywa niepocieszony,
gdy oszuka go wróg, lub zdradzają przyjaciele
a często jest rad,
gdy oszukał sam siebie…

    / La Rochefoucauld /


Chwilami mogłoby się wydawać, iż całą życiową mądrość człowieka, można ukryć za filozoficznym stwierdzeniem mędrca. Szczególnie aktualne pozostaje to w momencie, gdy mamy niepowtarzalną wprost szansę bezpośrednio „dotykać” śmierci. Niestety, rzadko dociera do nas wówczas skojarzenie, iż człowiek umierający winien być traktowany dalej jako człowiek wciąż jednak żywy… Najbardziej jaskrawym, a nawet wprost krzyczącym przykładem takiego właśnie skrajnego podejścia, pozostaje kontynent amerykański i podążająca za tą nowoczesną modą Europa Zachodnia. Tam właśnie problem ten coraz bardziej jest najzwyczajniej modelowany, powielany i wręcz narzucany, by nie powiedzieć nawet – coraz bardziej „polecany”.
Widać go chociażby w celowym odosabnianiu umierających członków rodzin, kiedy dosłownie usuwa się ich jak najdalej od domu i rodziny, celowo unika kontaktu z nimi, notorycznie zafałszowuje bądź wręcz ukrywa informacje dotyczące wyników i stanu zdrowia. Najprawdopodobniej taka postawa stała się jedną z fundamentalnych przyczyn stworzenia konieczności budowy specjalnego przekornego wręcz układu zamkniętego pod postacią: Prawa człowieka umierającego. W przeważającej liczbie takich zdarzeń, wciąż jednak dominuje przekonanie, iż tak jest właściwie, tak jest na pewno lepiej, a właściwie na pewno najlepiej dla nich…
W podtekście tego zjawiska, prawie zawsze czai się nie tylko zwykły ludzki strach przed powszechnym zjawiskiem śmierci, ale przede wszystkim – strach przed samym sobą, własnymi reakcjami i emocjami, postrzeganiem starości, obrazem choroby, a tak naprawdę – bagażem nagromadzonej niemej bezsilności, że już jest za późno i już na pewno nic nie można zrobić, by zatrzymać, odroczyć, a nawet cofnąć fakt śmierci. Bardzo często wtedy też, pojawia się aż nadto widoczny kryzys podstaw wyznawanej wiary. Szczególnie wtedy, gdy bezsprzecznie stoi za tym wielka miłość, przywiązanie, przyjaźń, a już najbardziej bolesnie, gdy dotyczy śmierci ukochanego dziecka. Dziesiątki cisnących się wówczas na usta pytań, przykrywa głusza niewyrażonego milczenia, poważny kryzys nerwowy z elementami zbliżonymi do zaawansowanych stanów depresyjnych, niekończący się potok łez i bezgłośnego łkania, żałość. Do tego dochodzi nagromadzony i niewyrażony do tej pory smutek, oraz wzmożona myśl o nadchodzącej bezkresnej pustce cierpienia po osobie odchodzącej – umierającej…
Cały ten możliwy „zespół” jakże realistycznych „uszkodzeń” zarówno fizycznych, ale przede wszystkim psychicznych, wywiera rzeczowe wymuszenie takiego właśnie, a nie innego postępowania. Postępowania prowadzącego do bezwzględnego izolowania osoby umierającej daleko poza stan możliwego widzenia i szybkiego do niej dotarcia, w celu jakoby oszczędzenia stresu swoim najbliższym, czasu trwania żałoby i związanych z nią przeżyć i powracających wspomnień, ale przede wszystkim… zbliżenia się do tej jakże wyrazistej „twarzy śmierci” za pośrednictwem towarzyszenia przy konaniu, pogrzebie, wspominaniu ...
Oczywiście całe to złożone zagadnienie, ma jakże różnorodny wymiar w zależności od strony świata, ale i wyznawanej wiary. Otóż współczesny człowiek, bojąc się sam siebie, coraz częściej podejmuje graniczącą z heroizmem walkę, by przekroczyć płaszczyznę odszukania, jak i pokonania progu śmierci, a przynajmniej jak najbliżej się do niej możliwie maksymalnie zbliżyć. Wzywa się wtedy do pomocy naukę, medycynę, elektronikę, magię i wszystko co tylko możliwe… Temat upowszechnia nawet we wszystkich możliwych źródłach przekazu i wciąż poszukuje tzw. złotego środka. Jednym z nich, jest między innymi na pewno ciągła ucieczka w miarę wyczerpującego popularyzowania tej tematyki, licząc na zupełne jej wyczerpanie za pomocą wszystkich możliwych znanych nam źródeł masowego przekazu, na przykład radia, telewizji, filmu, teatru, prasy, książki, internetu… aż do możliwie samoistnego zupełnego wygaszenia tematu.
Przybliżając całość problemu w kontekście różnych odcieni wiary w świecie, chcę odnieść się do trzech najpotężniejszych odłamów religii, co wygląda następująco. Katolicyzm w takich okolicznościach zobowiązuje i wymusza na swoich wyznawcach, w zestawieniu z płaszczyzną śmierci, powielanie w pokoleniach cierpienia, pamięci i obowiązkowego rytuału, pod groźbą wiecznego potępienia. Z kolei hinduizm, patrzy na śmierć już niestety z zupełnie innego kontekstu. Odnosi się przede wszystkim do Wed,  które śmierć rysują jako formę przejścia do nadprzyrodzonej krainy wiecznej szczęśliwości, gdzie rozkosze ziemskie trwają znacznie dłużej, a faktycznie, gdzie oczekują na kolejną reinkarnację  do kolejnej <<lekcji życia>>, by ostatecznie osiągnąć wreszcie pełne oczyszczenie – „katharsis” i trafić na odpowiednie „piętro” stając się ostatecznie przewodnikiem dusz na Ziemi, a może jeszcze w innych miejscach Wszechświata. Zawsze zasadniczą puentą każdego indywidualnego życia, pozostaje, ile człowiek jeszcze nie umie, nie opanował, ile musi się nauczyć w kolejnych wcieleniach, aż ostatecznie pożegna padół ziemski, bez potrzeby dalszego odradzania. Generalnie, śmierć na płaszczyźnie tej właśnie wiary postrzega się jako efekt moralnych i duchowych właściwości uczynków każdego człowieka. Taka indywidualna karma  stanowi pełną podstawę do ciągłych narodzin i śmierci. Trwa tak długo, dokąd każde indywidualne stworzenie ludzkie nie uzyska wyzwolenia spod „jarzma odrodzeń”. Nasz ziemski świat musi zapewniać z góry ustaloną „płynność” przychodzenia i odchodzenia istnień, dla utrzymania stałej i wyznaczonej także z góry równowagi – tu najprawdopodobniej tkwi sedno stwierdzenia jednego z mędrców naszego świata- Alberta Einsteina: „świat jest wartością na pewno skończoną…”. 
Sąsiadujący z hinduizmem buddyzm, ma wspólną płaszczyznę – sens rozumienia, iż absolutnie żadne życie ludzkie nie może wypełniać ani treść, ani skuteczne działanie, jeżeli nie ma w nich pełnej akceptacji dla zjawiska śmierci… Buddyzm każde dotknięcie śmierci interpretuje jako faktyczne „odrodzenie”. Oddaje to wszakże w szczegółach Tybetańska Księga Umarłych. Otóż według jej wykładni, ani życie, ani śmierć nie miało nigdy wyraźnie zaznaczonego początku i końca. Oba zjawiska wciąż zachodzą jednocześnie i naprzemiennie w czasie. Kiedy się rodzimy, rozpoczyna się jednocześnie początek naszego umierania. Tylko „dusza” pozostaje w każdej sekundzie życia niezmienna i w pełni wszystkiego świadoma. Moment w jakim dotyka nas śmierć, przenosi duszę i naszą świadomość do tzw. komnaty sądu. Tam czeka siedem kolejnych dni, a następnie musi przekroczyć trzy zdradliwe rzeki „przeznaczenia” odwzorowujące piekło żywiołów ludzkich, zwierzęcych i głodnych duchów. Te dusze, które przekraczają jej toń, trafiają ostatecznie do raju. Już w podstawie wszelkich nauk sam Budda – książę Siddhart Gautama – określał stan w pełni << przebudzonego>> jako świadka czterech zasadniczych symboli cierpienia człowieka: biedy, choroby, starości oraz śmierci. Mało tego, zalecał ludzkości podjęcie planowania czegokolwiek w życiu ziemskim dopiero wtedy, gdy w pełni przyjmie i zaakceptuje nieuchronność śmierci. Otóż wiadomo, że sama śmierć może mieć niezliczoną ilość odcieni, a m.in.: od strzału, od upadku, od noża, od utopienia, od wypadku samochodowego, od choroby, od nagłego zdarzenia (np. zawał), nagła lub powolna, chwalebna lub godna potępienia...
Śmierć wkraczając w nasze życie, nie przyjmuje do wiadomości: młodości lub wieku starszego, biedoty bądź bogactwa, siły lub stanu chorobowego, tuszy lub chudości, wzrostu lub karłowatości, piękna bądź brzydoty, mądrości lub jej braku… Nie oszczędza nikogo i niczego. Zdecydowanie rozcina więzy życia, ponieważ sedno istnienia całego niekończącego się Wszechświata według Buddy, zależy przede wszystkim od uwolnienia się od wszelkich pożądań i pragnień, czyli…przejście w stan zwany oświeceniem. Wszystko inne było, jest i na zawsze pozostanie tylko pozorem, „otoczką” i ciągłym sprawdzaniem ludzkiej natury na jakim etapie rozwoju jest aktualnie tu i teraz. Najbardziej prawdziwym wyzwoleniem człowieka i do bólu rzeczywistym przekroczeniem progu śmierci, jest tylko i wyłącznie odrzucenie od siebie cech podsuwanych nam przez świat demonów przypisanych istocie życia w ogóle. Otóż gatunek ludzki, już przekornie od samego początku swojego istnienia, jest nastawiony na chęć brania i pożądania. Przede wszystkim zawsze i wciąż: mieć jak być… , które ciągle pozostaje oddalone o niewyobrażalne odległości od rzeczywistego i wciąż najprawdziwszego sensu życia.   


Literatura:
•    Dodziuk A., Nie bać się śmierci, Warszawa 2001.
•    Kopaliński W., Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1991.
•    Kubler-Ross E., Śmierć – ostatni etap rozwoju, tłum.: K.Sobiepanek-Szczęsna, Warszawa 2008.
•    Szymczak M. (red.), Słownik języka polskiego, t. 1-3, Warszawa 1978-1981.
•    Wilber K., Śmiertelni nieśmiertelni, Warszawa 2007.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo