Pełnia lata, a więc trawniki miejskie wyglądają jak zwykle o tej porze roku: są żółte, wyschnięte i przypominają wszystko, tylko nie zieloną trawę.
To wina nie tylko suszy, ale przede wszystkim sposobu „pielęgnacji” zieleni miejskiej, jaki przed laty opracowało Towarzystwo Dendrologiczne.
Zgodnie zatem z zasadami opracowanymi przez tych specjalistów od drzew (!) miejskie trawniki koszone są zbyt często (12-36 razy w roku, a nawet częściej – jak informują dzielnicowe Wydziały Ochrony Środowiska), zbyt nisko (3-5 cm), przy pomocy ciężkiego sprzętu (traktory, kombajny, ciągniki), który je dosłownie rozjeżdża kołami, no i oczywiście nie są podlewane.
Jak można przeczytać na poniższych linkach opracowanych przez stowarzyszenie Miasto Jest Nasze (a więc trawniki też!), takie bynajmniej nie ekologiczne praktyki dotyczą 750 tys. ha miejskich gruntów, powodują zużycie 37,5 mln litrów paliwa (o ile dzięki temu zwiększa się poziom miejskiego smogu?) i kosztują podatnika 1,5-2 mld zł rocznie (nie licząc wynagrodzenia ekip koszących).
https://miastojestnasze.org/zielen-zapylacze-kodeks-dobrych-praktyk/https://miastojestnasze.org/kosic-czy-nie-kosic/
https://www.tygodnikprzeglad.pl/miejskie-laki-zamiast-klepiska/?fbclid=IwAR2r6QHOKM3cMTQh6NUw3MT49DhoWymkVS6_zx0cTtFyW1_0GzlvJetcBkA).
A to wszystko po to, by zieleń miejska wyglądała tak, jak wygląda, by zamarła tam wszelka bioróżnorodność, by dodatkowo wysuszał się teren poddany takim dewastującym zabiegom. I nad tym właśnie czuwa (też za pieniądze podatnika) Zarząd Zieleni Miejskiej, tudzież Wydziały Ochrony Środowiska w każdej dzielnicy oraz urzędnicy osiedlowych ADM-ów, którzy na skargę mieszkańców, iż kosiarki znów wycięły do gołej ziemi całą naturalną łąkę kwiatową rumianku czy koniczyny odpowiadają, że „to są chwasty, a chwasty się usuwa”.
Pewnie więc dlatego do koszenia wynajmowane są ekipy Zarządu Oczyszczania Miasta. Te faktycznie oczyszczają trawniki dosłownie ze wszystkiego.
