Co Łyżeczka podaje gościom? - Gulasz vel bigos z Serc. Czym Julll częstuje ludzi? - Ciastem z gruszkami w kształcie Serc. Agnieszka Zet i Kocic wychodzą z Sercami na dłoni.
To wszystko wiem, od kiedy w sobotę wyszłam z tunelu zabrzańskiego dworca. Wtedy wpadłam wprost w ramiona Barabasza. Zanosząc się szaleńczym śmiechem, stwierdziłyśmy, że każda z nas istnieje naprawdę. Za chwilę okazało się, że autentyczną postacią jest także Misqot, który czekał przy aucie na parkingu. W takim cudnym składzie wyruszyliśmy po Panią Łyżeczkę i Niemowlę S. Wyprawa była kursem krajoznawczym - Tu pracuje mój szwagier - wykrzyknął Misquot! - Tu pracuje nasz znajomy - uzupełniła Baszka - A tu pracuję JA errata: - A tam pracuje Baszka! - zakończył z dumą Misqot [Baszka, teraz ok? Bo mnie się miesza od tych budynków. Miejsce po synagodze tez pamiętam, Baszko!]. Głowa latała mi od okna do okna. Gdzieś na skraju miasta Barabasze stwierdziły, że tu zaczyna się Zagłębie - A czy to to samo, co Śląsk? - zapytałam - Gdzieżby znowu! - odezwał się chór oburzenia.
Krąg Łyżeczkowego ciepła
Za godzinę stanęliśmy pod domem Łyżeczki, a tam, w progu, stała już Pani Łyżeczka! Kto czytał Musierowicz, domyśla się, jaki jest jej blog, kto zna Jej blog, wie, jaki jest Jej dom. Dom z szerokimi schodami, zakamarkami, półkami i dużą kuchnią. Taki właśnie w sam raz do wychowywania w nim dzieci i do spędzania długich chwil przy herbacie. Światło, padające z Łyżeczkowej lampy, zgromadziło zacne gremium, do którego zaliczali się także Pan B., Panna Ł. i Panna T. oraz Niemowlę S. Wpadłyśmy z Barabaszem w absolutny zachwyt, tym bardziej że Panna T. obdarowała mnie specjalną laurką.

Agugu-agugu..
Po herbacie wyruszyliśmy do Ojcowa, we mgle, po śniegu i lodzie. Wymieniałyśmy entuzjastyczne uwagi na temat lokalnej polszczyzny: Wielkopolski (Łyżeczka, de domo poznanianka), Śląska Górnego (Barabasze) i Śląska Dolnego (a właściwie Kresów Wschodnich - ja). U Łyżeczki w domu jadło się pyry, u mnie chlebuś, u Barabasza w Zabrzu słychać czasem śląskie godanie (a dalsza familia?) - A tu, za tym lasem, mieszka Panike - stwierdziła nagle Łyżeczka, kiedy minęliśmy Olkusz. Jak Czerwony Kapturek, miałam w plecaku butelkę szampana i ciasto, więc zrobiło się już całkiem baśniowo!
Dalej już niewiele pamiętam, gdyż przywlokłam sobie z Wrocławia gorączkę i zaczął mi się urywać film. Pamiętam tylko, że na miejscu były już Kocic z gruchającą słodko Łucją i Julll. Narobiłyśmy oczywiście wrzasku, jak na dworcu w Zabrzu. Łucja i Niemowlę S. przyglądali się sobie z wielkim zdziwieniem. Leżeli potem na tapczanie - Agugu - mruczała Łucja, pijąc mleko - Ajajaj - piszczało z zachwytu Niemowlę S., próbując wyrwać jej butelkę. I pomyśleć, że każde z nich ma kilkaset cioć i wujków, dzięki Salonowi!
I wtedy dotarła do nas Agnieszka Zet, o którą martwiłyśmy się już, bo warunki jazdy fatalne, a u nas brak zasięgu sieci komórkowych.
Leżę pod Olkuszem, bo muszem
Ciąg dalszy uzupełnią Dziewczyny, gdyż ja spędziłam go pod kurtką, kołdrą etc., czując się, jakby ktoś spuścił mnie z Pieskowej Skały. Dochodziły tam tylko piski maluchów i wybuchy śmiechu Dziewczyn, a Agnieszka przywiozła dla każdej z nas śliczną zakładkę do książki. Jakoś, według moich obliczeń, koło północy (faktycznie była 20), stanęły nad łóżkiem Dziewczyny, i powiedziały - Sosenko, taki drobiazg od nas. Zanuciły "Happy Birthday" i wręczyły strasznie fajny kubek i kartkę z dedykacją, ale nie powiem jaką, bo piękna i tylko dla mnie.
Potem był szampan, no i gorączki ciąg dalszy. Ale Dziewczyny były tak kochane, że siedziały w tym samym pokoju, co ja. Słyszałam, jakby z oddali, wywoływanie nicków Salonowych, dyskusje polityczne (w zasadzie, to bardziej zgoda niż dyskusje;), no i alarmy maluchów, które poczuły smak imprezy i wcale nie chciały spać.
Kameralny Zjazd Babski (oficjalna nazwa imprezy!) przeszedł mi jak marzenie senne.. Ale zdążyłyśmy sobie powiedzieć, że dobrze nam razem, że czasu mało na takie rozmowy i że chcemy spotkać się jeszcze nie raz - Dobrze, że jesteśmy powalone, to dobrze wróży następnym Zjazdom ;) - obwieścił mi potem sms od Baszki. Po południu piłyśmy jeszcze herbatę u Łyżeczki, i Łyżeczka odstawiła mnie na stację w Jaworznie-Szczakowej. Siedząc w zapchanym "Ślązaku" (to taki pociąg multikulti, bo jedzie z Przemyśla;), pokładałam się trochę na swoim plecaku. Napotkałam zatroskany wzrok sąsiadki z przedziału:
- Chora? - zapytała.
- Chora - potwierdziłam niechętnie.
- Wodke piła. A? - doszła do wniosku zacna Ukrainka.
--
Czytaj też: relacje u Pani Łyżeczki i Julll ;)
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości