Oglądałam takie podwórka w lubelskim albumie Hartwiga i w przedwojennych albumach o Lwowie. Mieszkająca na Kazimierzu Zabytkowa Ciocia mówiła, że one są nazywane "podworcami".
Są zupełnie inne niż te nasze, tutaj. Kiedy się wchodzi na wrocławskie podwórko, ma się przed sobą ścianę okien i wspólne, paskudne drzwi, prowadzące do domu.A w Krakowie widziałam kamienice, obudowane od podwórka charakterystycznymi, długimi, piętrowo układającymi się balkonami o żelaznych barierkach. Do mieszkań wchodzi się właśnie bezpośrednio z tych balkonów, a nie od klatki schodowej (gdzie są tylko wspólne schody). Mieszkanie koło mieszkania, okna jeszcze stare, a nie pcvałki, ściany żółte, obdrapane, a na nich żadnych szyldów, nalepek ani tabliczek. Kiedy nie wyje akurat żaden samochód, ani nawet nie dochodzi tam zapach z piekarni, aż żal, że świat ma kolory: bo to miejsce powinno zostać czarnobiałą fotografią "Tak żyją ludzie w XIX wieku" (albo może: "tak żyją ludzie bez Czasu?"). A jakie echo niesie się po takim podwórku.. nieprzesiane przez bzyczenie urządzeń elektrycznych, nie zakłócone przez zgrzyt tramwajów. Kiedy ktoś woła - to dopiero głos budzi dzień dzisiejszy, a jeśli się dalej myśli, to wydaje się, że nawet ten głos jest z zaświatów.
Stojąc na samym początku podestu, na chwilę zastygłam, nie chciałam iść przed siebie, nie, to było miejsce do patrzenia z odległości, a nie do chodzenia. Mogłam zrobić zdjęcie, miałam nawet ze sobą porządną lustrzankę, ale nie zrobiłam. Nie umiałam zrobić zdjęcia lepszego niż to, które miałam "w głowie". Również A. miała takie ulubione miejsce w Krakowie: jeszcze krótko przed śmiercią, kiedy nie mogła już chodzić, opowiadała mi o swoich wędrówkach: "Pamiętaj, Mikołajska dwa". Chyba dwa, a może nie zapamiętałam? Siedząc razem we wrocławskim domu, milczałyśmy na wspomnienie miejsca, gdzie dla obu nas czas stoi w miejscu.
Jak fotografię, zapamiętałam scenę z Teatru Telewizji. Wtedy byłam mała i teraz nawet nie wiem, jaka to była sztuka. Pamiętam tylko, że tam było podwórko żydowskiej kamienicy, kwadratowe, obudowane ze wszystkich stron balkonami, na których wisiały długaśne sznury z bielizną. Jedno ujęcie - dzieci, bawiące się na podwórku, nad nimi balkony, okna mieszkań. Ktoś sie bawi, pokrzykuje, ktoś przechodzi od drzwi do drzwi. Na końcu sztuki drugie ujęcie, w tym samym miejscu. Nie ma już dzieci, a domy jak wymarłe. Jest tylko jeden człowiek w podworcu, patrzący na "widza", ale w rzeczywistości na kogoś, kogo nie widać na ekranie. I nagle strzał, człowiek pada, i wtedy słychać szaleńczy krzyk kobiety. Jego padające ciało odsłoniło widok na balkon, gdzie ona stoi, i widzi wszystko. A potem jest cisza, tylko dom i na piętrach i wokół nie ma już nikogo. To samo podwórko. Może potem ja sama tam nawet byłam, a nic o tym nie wiem..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura