W górach wolę zmoknąć, niż się nudzić. Ale kiedy pada i jednocześnie Kudłoń jest w gęstej mgle, zostajemy w pokoju. Ciężcy od dopiero co wypitej herbaty. To jest tak zwana "trasa śpiwór-kuchnia-śpiwór".
Taki był wrzesień 2001. Pamiętam, że od początku września nad Tatrami snuły się mgły, a kiedy akurat się nie snuły, to w Piątce widziałam śnieg. Wstawaliśmy rano, szli do kuchni i wystarczał jeden rzut oka, by stwierdzić - Stąd nikt dzisiaj nie wyjdzie.
Śniadanie w deszczowym schronisku przeciąga się w nieskończoność. Jeśli czekolady nie trzeba oszczędzać na podejścia, to się ją zjada od razu, z łakomstwa. Jeszcze jeden kubek picia, jeszcze pasek mlecznej.. Inni też kończą jeść, ale nie chcą wychodzić z ciepłej jadalni. Ktoś wyciąga gitarę, inni kości i karty. Przez okienko od kuchni wylatują talerze z plackami ziemniaczanymi, robionymi w czynie społecznym. Wachta nie protestuje. Oni też mają deszczowe dni i zamiast gotować gar ziemniaków na 40 osób, korzystają z samopomocy chłopskiej (i babskiej). Wtedy właśnie czuć dom w schronisku, czy też górskiej chacie. Buzuje ogień pod płytą, ktoś cicho śpiewa i gra, ktoś gwarzy w kącie. Można po prostu siedzieć i słuchać.
Istnieje też świat za oknem.
Przemierzają go postacie w pelerynach, zakapturzone, pochylone pod strugami deszczu. Wyszły właśnie, bo stuknęły drzwi, i znikają za rogiem. Jeśli są garbate, to znaczy, że idą w dłuższą trasę. Ale na ogół nie są. Idą tylko na zwiady, popatrzeć, jak mgła "zjada" dalsze kawałki hal. Potem wracają i w progu odsłaniają twarze. Ciekawa chwila. Dopiero w czasie deszczu jest czas przyjrzeć się
typom górskim, ludziom, ich twarzom i uśmiechom. Okazuje się też, że Włóczykije miały jeszcze w plecakach odświętne, czyste bojówki i koszule. Teraz siedzą na przeciwko siebie, podpierając brody dłońmi, i uśmiechają się. Robią zakład o to, kto jutro będzie pierwszy na górze (- A będzie??). Albo obmawiają kolegów z dolin.- Ten tam, chodzi na siłownię, a na podejściu "umiera". Wspominają obozy szkolne i bezlitosnych belfrów, którzy do lasu gonili i spać nie dawali.. W miękkiej, sennej ciszy słychać raz po raz huraganowy wybuch śmiechu. Dom.
- To co? Może weźmiemy herbatę do pokoju? - uśmiecha się M. Zgadzam się od razu, bo to zapowiedź tych najlepszych rozmów o ważnych sprawach. Na które nie ma czasu i miejsca poza górami. Na palcach wchodzimy do pokoju. Ktoś mógł przecież na trwałe przysnąć, albo duma sobie, patrząc w okno. Albo może rozmawia szeptem na pryczy. Znam te ciche rozmowy w schroniskowym pokoju. Drewno i koce tłumią dźwięk, tak to przynajmniej odebrałam, i można mówić ważne rzeczy do woli. Trudno je przerywać. Chyba że akurat z łomotem wpada grupa zmoczonych i zadowolonych z rekordu włóczykijów. Trzeba odczekać, pozdrowić ich, pochwalić za postawę i skierować do prysznica. Hasło "Jest jeszcze gorąca!" wymiata ich w te dyrdy.
Ciężko jest wyjść ze śpiwora. Ale i tak nie wiem, jak to jest, kiedy leży się w nim kilka dni z rzędu. Znam za to dobrze taki moment po południu, kiedy jednolita warstwa chmur "pęka", zmienia odcień, i spod spodu wychodzą pomarańczowe nitki. Już po kolacji wychodzimy przed schronisko, a tam tylko kropi! - Ty, patrz! - Włóczykij staje jak wryty. W szczelinie między ziemią a niebem widać kilka wyraźnych szczytów, te wyraźne, mgliste i jakieś cienie na horyzoncie. Szlak na przykład na jutro, wywołujący silną tęsknotę, bo daleki i w obcej stronie świata..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura