R306 pytał kiedyś po tekście o "Starych Babach" o męską wersję tego zjawiska społecznego. Wczoraj Włóczykij powędrował do jednego z tych ciekawych sklepów, gdzie sprzedaje się włóczkę, szklanki, kwiaty, krem do buzi i mopy do podłogi. Na krzesełku przy drzwiach siedział staruszek, który sprzedawał baterie do zegarków. Cichy, czyściutko ubrany człowiek spokojnie spełniał swój obowiązek. Jak ten uśmiechnięty portier z rzewnej piosenki "Pamiętasz, była jesień". He, he. Bo to też jest ogromnie ciekawy i wartościowy gatunek Ludzi..
Z najwcześniejszych dziecięcych dni Włóczykij pamięta oczywiście podróże. Te czerwone autobusy z podwrocławskiego Jelcza, zwane ogórkami, które kiwały się na boki, hamując na przystanku. Wchodził tam, "za rączkę", prowadzony przez Babcię. - Przepuść pana - mówiła cicho Babcia, a koło nich przesuwał się natychmiast drobny człowieczek o lasce. Miał na sobie szarą lub khaki kurteczkę, spodnie w kant i porządnie wyczyszczone buty. Z uśmiechem dziękował za ustąpienie miejsca na schodkach, a potem chętnie dosiadał się do Włóczykija i Babci, kiedy te już znalazły sobie miejsce w chybotliwym pojeździe. - Proszę pani... - zaczynał, zaciągając po lwowsku Staruszek. - Mówili z Babcią o różnych niezrozumiałych dla Włóczykija rzeczach. A kiedy wysiadały już na swoim przystanku, Babcia mówiła cichutko - Kochanie, to był Pan Sędzia. Albo - Ten pan mieszka w domu, gdzie teraz mieszkają -scy. On kiedyś wykładał na Politechnice. - Włóczykij jeszcze nie wiedział czemu, ale dobrze się czuł w towarzystwie tych cichych rozmówców. Oni czasami przychodzili przed południem do Dziadków i chociaż w ich obecności trzeba było zachowywać się "strasznie spokojnie", to byli sympatyczni, bo nie obcałowywali Włóczykija i nie wciskali mu landrynek. Mówili do niego jak się mówi do dorosłego, a to mu się bardzo podobało. Opowiadali o poważnych książkach i wspominali takie rzeczy, że Dziadek Włóczykija, na co dzień spokojny człowiek, śmiał się jak szalony. - Mój drogi! - chichotał pan Stanisław, czy też Władek. - A tośmy wtedy tym sztubakom dołożyli!
Kiedy Włóczykij podrósł i dostał pozwolenie na samodzielne wyprawy po Mieście, ciągnął właśnie do starszych ludzi. Ma to zresztą do dzisiaj. Wypatrywał sklepiki, gdzie w cieniu szaf siadywali siwi sprzedawcy, wykonujący całkiem niedzisiejsze zajęcia, i tam chętnie wdawał się w rozmowy nie na temat. Dobre , niebieskie oczy Staruszków patrzyły na niego tak, jak się patrzy na własną wnuczkę. Czasem tylko wybuchali nieuzasadnionym śmiechem i kręcili głową, jakby Włóczykij powiedział coś bardzo śmiesznego. Poza tym, tam było mu dużo lepiej niż wśród rówieśników.
Staruszkowie Mili byli za to mało bezpieczni w tłoku. - Kto to widział?! - drobna postać niespodziewanie wydawała z siebie grzmot. Można więc było od nich zdrowo oberwać, kiedy się niosło duży i ciężki tornister, a oni nie dostrzegali, że Włóczykij obciążony bagażem jest mało mobilny. W gonitwie do wolnego miejsca w tramwaju Staruszek potrafił szturchnąć tak, że kilkulatek mógł się przewrócić. Nie dawali sobie napluć w kaszę. A czasem zawstydzali. Byli tacy szarmanccy, nawet wobec małej dziewczynki. Zdarzało się, że jej nie pozwalali wstać, kiedy chciała ustąpić miejsca.
Było widać, że to są Staruszkowie skromnie żyjący, w pachnących naftaliną ubraniach, drobno zacerowanych w okolicach przegubów. Ale mają w sobie to coś, czego Włóczykij jeszcze nie umiał nazwać. Teraz powiedziałabym, że to się nazywa godność..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura