Wiele lat temu spytałem Kaczyńskiego, dlaczego w jego partii jest tylu łajdaków. Powiedział, że porządki w kraju można robić używając nawet brudnej szmaty (...) [Donald Tusk].
Dwie rzeczy tu są oczywiste. Jeżeli porządek oznacza zastąpienie demokracji autorytaryzmem, dobra zmiana go wprowadza. Jeżeli jednak do tego wykorzystuje funkcjonariuszy o kiepskich walorach moralnych, tworzy raczej oligarchiczną dyktaturę. Wszystko zaś wynika z tego, że brudną ścierą rozmazuje się jej paskudztwa.
Nie pomaga tu patriotyczne zadęcie, które ma chyba kompensować niedoskonałość ekipy, dokonującej dobrej zmiany. Z pewnym jednak wyjątkiem. Dzieło jest wspierane przez suwerena, żywiącego przekonanie, że kradną, ale się dzielą, bo to nasi. U większości jednak zestawienie licznych afer z wzniosłymi symbolami tworzy frustrujące skojarzenia.
Mamy więc w elitach biało-czerwonej drużyny zwyczajnych oportunistów, ale również ludzi niewykształconych. Mamy też dziwnych doktorów – także honorowego jakiejś egzotycznej uczelni. Daje to złośliwcom, obok okazji do wytykania snobizmu, również powód do snucia przypuszczeń, że nie sprawdzili się w swych pospolitych zawodach, przeszli więc do polityki.
– Nie jesteśmy utopistami. Wiemy, że nie każdy robotnik, nie każda kucharka, z dnia na dzień będą potrafili rządzić państwem – twierdził Lenin. Na Rusi jest jednak inaczej. U nas chyba można z dnia na dzień. Bo wygląda to tak, że gorliwy udział w propagowaniu cudu gospodarczego partii wartości oczyszcza nie tylko z dawnych błędów, ale i ze współczesnej ignorancji.
Dlatego wiarygodność całej formacji jest niewielka. Trudno się też temu dziwić.
Komentarze