Pierwej jedynie słuszna telewizja doniosła, że na Beatę Kempę dokonano w Brukseli napaści, ale nic się jej nie stało, bo się schroniła w recepcji hotelu. Napastnikami najpierw mieli być imigranci, potem ciemnoskórzy.
Potem już było jak w radiu Erewań. Napadnięto nie na posłankę, a na kierowcę. Napastnikami nie byli imigranci, nawet nie ciemnoskórzy, ale pijani Belgowie. Napadli nie z powodów politycznych, ale z powodu stłuczki, o którą obwiniali szofera Parlamentu Europejskiego. I nie pobili go, ale poszarpali.
Pani Kempa w tym czasie była w recepcji. Hotel jest prowadzony przez Polkę i dzięki temu posłanka ma kontakt z otoczeniem bez pośrednictwa tłumacza. Kosztuje przy tym mniej niż parlamentarna dieta, bo się mieści w podrzędnej dzielnicy.
Uczynienie pani Kempy ofiarą zła daje nadzieję na polityczne profity. Pasuje bowiem do stereotypu prześladowania obrończyni Unii przed imigrantami. W dalszej zaś kolejności uzasadnia tezę o krzywdach, jakich w Brukseli rzekomo doznają obrońcy chrześcijaństwa, powszechną wśród naszych niespodziewanych eurofilów.
W tle się pojawia farsa, która umyka uwadze jej kreatorów. Jeżeli się do tego doda niezaprzeczalną vis comica, którą dysponuje wielu wyrazicieli dobrej zmiany, mamy efekty przekraczające oddziaływanie niegdysiejszych dowcipów o tym, że naprawdę to nie w Moskwie, a w Leningradzie i nie rozdają samochodów, a kradną rowery.
Nic też dziwnego, że niezależne media nie cieszą się sympatią dobrej zmiany. Jak bowiem pakiet, to najlepiej kompletny, a tu...
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka