Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
2104
BLOG

Służące do wszystkiego

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 63

— A ty jak masz na imię?

— Zosia, proszę pani.

— To też ładne imię. Ale jeśli zawołam na ciebie Basiu, Kasiu czy Jasiu, chcę, byś wiedziała, że to chodzi o ciebie, i przyszła, kiedy proszę.


Jesteś służącą w międzywojennej Polsce? Albo jeszcze w rozbiorowej? Czasem to dobrze, bo nawet wiele lat nocowania w kuchni bywa awansem społecznym w porównaniu z kilkuosobową izbą na wsi. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, wejdziesz w bliską, serdeczną relację z państwem – to się zdarza mimo fundamentalnej nierówności. Może cię nawet uhonorują, jak Marię Luty, która w 1915 roku ocaliła przed wojną majątek Henryka Sienkiewicza, a o której śmierci w 1979 roku będzie pisać prasa. Może wymyślisz Gombrowiczowi zakończenie „Ferdydurki”, jak Aniela Brzozowska. Może twoje przepisy na zupę cytrynową będą krążyć po rodzinie przez parę pokoleń. Może dobrze wyjdziesz za mąż. 

A może nie. Może spróbujesz zaoszczędzić trochę pieniędzy, targując się przy zakupach i zatrzymując nadwyżkę dla siebie, po czym przyłapią cię i nazwą oszustką. Może zostaniesz fałszywie oskarżona o kradzież broszki, co popchnie cię do próby samobójczej. Może będziesz cierpieć samotność bez siostrzanej bądź bratniej duszy. Może ciężko się rozchorujesz, mieszkając w wilgotnym, niedogrzanym pomieszczeniu. Może doświadczysz przemocy seksualnej. Może nie będziesz w stanie zaopiekować się własnym dzieckiem. Może wypadniesz z okna, myjąc szyby bez zabezpieczeń, i skręcisz sobie kark. 

Albo może pani przy rozstaniu wpisze nieprawdę w twojej książeczce dla służby, utrudniając ci znalezienie następnej pracy. Wtedy będziesz mogła mówić o szczęściu, jeżeli nędza nie zmusi cię do prostytucji. 

Może i ty zrobisz coś naprawdę niemądrego lub naprawdę złego. Może zaprosisz admiratora, który upije się i zabije kogoś z domowników. Może w jakiś sposób skrzywdzisz najmłodszych pozostawionych pod twoją opieką. Cierpienie przecież nie uszlachetnia. 


Joanna Kuciel-Frydryszak w Służących do wszystkiego (to autentyczna fraza z dawnych ogłoszeń) tworzy niezwykle wszechstronny obraz „Maryś” i „Kaś”. Pokazuje, jak przyjeżdżały do miasta z tobołkiem albo kuferkiem, szukając pracy, i gromadziły się w odpowiednich miejscach, by przekonać do siebie pośredniczki („Krakowski jezuita Jan Badeni […] skojarzenie miał jedno: z afrykańskimi targami niewolników”). Pokazuje fragmenty podręczników i poradników dla służących („ubrać się skromnie, odpowiadać grzecznie i nie zadawać zbyt wielu pytań, aby «pani nie myślała, że jest nygusem albo pracy się boi»”). Pokazuje ogłoszenia prasowe autorstwa zatrudniających i zatrudnianych. 

Z lektury dowiemy się jeszcze wielu rzeczy. Jak służące – często nieumiejące czytać ani pisać – uczyły się nowych obowiązków i nowego środowiska, pracując nieraz w inteligenckich rodzinach? Jakie wrażenie na wiejskich kobietach robiły wielkie miasta? Jak przebiegało gotowanie? Zmywanie? Kupowanie? Sprzątanie? Jak działały szkoły dla służby? Czym domy polskie różniły się od amerykańskich? Jak było z higieną i z chorobami? W co służące się ubierały? Jak jadały i dlaczego nierzadko gorzej niż państwo? Kiedy mogły wchodzić frontowymi, a kiedy wyłącznie kuchennymi schodami? Jak układały się relacje między katolickimi pracownicami a żydowskimi gospodarzami? Jak służące ratowały Żydów podczas wojny i jak im szkodziły? 

To nie jest tylko czarny obraz. Oprócz Marii Luty odżywa w tej książce niejedna bohaterka, która zdołała – jak się zdaje – znaleźć trochę szczęścia na tym świecie. Ale cały system naprawdę nie odbiegał czasem daleko od niewolnictwa. Dopuszczano i stosowano kary fizyczne. Z harmonogramów, którymi w prasie wymieniały się panie domu, wynika, że część służących dostawała np. pół godziny wolnego dziennie. Już za dwukrotne wyjście bez zgody państwa można było zgodnie z prawem zostać zwolnioną. I tak dalej, i tak dalej. 


Niektórzy starali się to wszystko zmienić. Zaangażowani publicyści apelowali o budowę domów z osobnymi pokojami dla służby w przyzwoitym standardzie. Lewicowi architekci marzyli o mieszkaniach bez służących i bez służbówek. Socjaliści mówili o pogardzie państwa dla zatrudnianych. Feministki domagały się praw do wolnej niedzieli, do urlopu, do ośmiogodzinnego czasu pracy. Ale te głosy były nieliczne, a zresztą wiele osób o lewicowych poglądach i tak miało własną służbę (i co najwyżej próbowało zaproponować jej nieco lepsze warunki). Za autorką zacytujmy Irenę Krzywicką, wspominającą rzecz nieco jednostronnie, za to dobitnie: 

„Można było być demokratą, socjalistą, komunistą, ale niepodobna było sobie wyobrazić, aby służąca chodziła innymi schodami niż kuchenne, aby nie całowała pani w rękę albo pozwalała sobie usiąść w jej obecności. To się rozumiało samo przez się i nikt się nad tym stanem rzeczy nie zastanawiał, a najmniej same służące”. 

Niewiele więc było głosów i struktur, które atakowały niesprawiedliwość, a znacznie więcej takich, które ją tłumaczyły i podtrzymywały. Kościół katolicki prowadził schroniska, szpitale i przytułki, o których autorka pisze, że „przecenić się [ich] nie da”; nie można mu tego odebrać. Ale zarazem duchowni i świeccy katolicy raczej skłaniali kobiety – zwykle pobożne, wychowane w wierzących rodzinach – do przyjmowania trudnego losu, niż próbowali je wspierać w dążeniach do zmiany. Z kolei posłowie Polskiej Partii Socjalistycznej walczyli o dobro służących (i o ich głosy), ale przygotowany z ich udziałem projekt ustawy przepadł w 1921 roku.

Wszystko zmieniła dopiero wojna. Albo może powojenna władza? To pewnie materiał na dłuższą dyskusję, sama książka mówi tylko tyle:

„Rok 1945 praktycznie zlikwidował w Polsce służbę domową. Mało kogo było stać na zatrudnianie pomocy do domu. Ponad czterysta tysięcy pracowników służby domowej w następnych latach stopnieje do trzydziestu pięciu tysięcy. 

Służącą do wszystkiego zastąpiły gosposie lub pomoce albo pracownice domowe, najczęściej dochodzące. Prawo, które pozwalało służącą chłostać, przestało obowiązywać. Służąca nie musiała za każdym razem wstawać, gdy pani do niej mówiła. Nie szła już do «obowiązku» ani na «służbę», a najmowała się do pracy, czyli do pomocy w domu. Przestała służyć, teraz po prostu pracowała”. 


Ubiegając się o pełniejszy obraz dziejów Polski na szkolnych lekcjach, Łukasz Kożuchowski pisał niedawno w „Kontakcie”: „Chcemy całej historii!”. To nawiązanie do słów Zofii Nałkowskiej, która w 1907 roku wołała na pierwszym Zjeździe Kobiet Polskich w Warszawie: „Chcemy całego życia!”.

Hasła te warto połączyć: nie ma całego życia bez całej historii. Z jednej strony wskazuje ona, że korzystne zmiany społeczne nie są wpisane w DNA ludzkości i polskości; mogą zostać odwrócone i trzeba ich strzec. Z drugiej strony historia pozwala stawiać niepokojące analogie. Kiedy myślę o warunkach zatrudnienia Ukrainek sprzątających polskie mieszkania, trudno mi pozbyć się skojarzeń z dawną służbą. Nadal też chyba nie doceniamy znaczenia nieodpłatnej pracy domowej. Główny Urząd Statystyczny parę lat temu próbował oszacować jej wartość i doszedł do wniosku, że w skali miesięcznej wynosi ona średnio ponad 1200 złotych u mężczyzn, a ponad 2100 złotych u kobiet.

Nie utożsamiam tutaj tych wszystkich zjawisk. Zwracam jednak uwagę na to, że choć setki tysięcy służących nie wchodzą już do domów kuchennymi drzwiami, chyba wciąż jeszcze mamy trochę do zrobienia.

Ale to moje własne spostrzeżenia, a książka tych wątków nie rozwija, gdyż jest pracą zdecydowanie historyczną, nie publicystyczną. Sądzę, że niezależnie od tego, co kto myśli o dzisiejszej Polsce, warto sięgnąć po tę monografię. Dawne służące zasługują na naszą pamięć.


Wpis w bardzo zbliżonej postaci ukazał się także na moim fanpage’u.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura