Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
2415
BLOG

Wakacje w Trzeciej Rzeszy

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 50

Przed tygodniem ukazał się polski przekład książki Julii Boyd „Wakacje w Trzeciej Rzeszy”. Autorka podjęła niemały wysiłek, przeszukując archiwa około pięćdziesięciu instytucji (przede wszystkim z Wielkiej Brytanii i USA, w kilku przypadkach także z Niemiec, Australii i Nowej Zelandii). Dzięki temu mogła przedstawić dzieje Republiki Weimarskiej i następnie państwa hitlerowskiego – od 1918 do 1945 roku – z perspektywy przybyszów z zagranicy. Sięgając po liczne dokumenty osobiste, autorka pokazuje, jakie było życie w ówczesnych Niemczech.


Jakie więc było? Na początku – bardzo trudne. Tuż po pierwszej wojnie światowej w okupowanej Nadrenii „Niemcy nie mogli podróżować, pisać listów, telefonować, telegrafować ani wydawać gazet bez pozwolenia Amerykanów. Mieli również zakaz picia czegoś mocniejszego niż piwo lub wino, a także gromadzenia się w kawiarniach bez pisemnej zgody”. Ponadto „zapanowało takie przeczulenie na punkcie żywności, a raczej jej braku, że usunięto ze spektakli sceny rozgrywające się w czasie posiłków”. Do tego jeszcze wielogodzinne opóźnienia na kolei, które tak podsumował pewien zawiadowca: „Jak mamy jeździć, skoro Francuzi i Anglicy zabrali węgiel?”. A nie zaczęliśmy nawet mówić o hiperinflacji ani o traktacie pokojowym w Wersalu, którego warunki – w tym ogromne reparacje wojenne – duża część Niemców odebrała jako policzek. 

Nic dziwnego, że krótko po wojnie „restauracja w hotelu Adlon była jedyną w Berlinie, gdzie obsługiwano Francuzów i Belgów”. Czytając o wszelkiego rodzaju upokorzeniach, można nieco lepiej zrozumieć ugruntowaną w resentymencie potrzebę dumy, która miała potem pchnąć Niemców w objęcia Hitlera. Pierwsze rozdziały zresztą z reguły kończą się nawiązaniami do tego ostatniego, na razie jeszcze obecnego co najwyżej na marginesie przestrzeni publicznej. 


Po 1924 roku sytuacja Republiki Weimarskiej w końcu się ustabilizowała. Całe państwo czekać miało teraz krótki okres intensywnego rozwoju, w wyniku którego „zaledwie dziesięć lat po rozejmie [w Compiègne] Niemcy stały się drugą co do wielkości potęgą przemysłową na świecie”. Zarazem Berlin nabrał niezwykłego charakteru miasta na wskroś otwartego, lub jak woleliby niektórzy: dekadenckiego. „Niewątpliwie oferował swoim gościom – zwłaszcza anglosaskim – możliwość przeżycia seksualnych oraz intelektualnych przygód niedostępnych w ich krajach”. 

Zebrane w książce relacje dają wgląd m.in. w romantyczne doświadczenia odwiedzających Niemcy homoseksualnych artystów, takich jak bardzo znany później poeta Wystan H. Auden. Dowiadujemy się też, że cudzoziemcy byli zaskoczeni niemieckim przyzwoleniem na nagość, np. na plażach. A do tego działająca jak magnes kultura: filharmonia, opera, kino… 

Wszystko to runęło wraz ze światowym kryzysem gospodarczym 1929 roku. Słowami pisarza Christophera Isherwooda, który rok po tym krachu mieszkał w slumsach Berlina: „W tyglu berlińskim kipiało bezrobocie, niedożywienie, panika giełdowa, nienawiść wobec traktatu wersalskiego oraz inne mocarne ingrediencje”. Słowami autorki: „Wymarzone warunki, aby narodowi socjaliści przekonali wyborców, że uwarzona przez Hitlera mieszanka dyktatury, nienawiści i przewrotnego patriotyzmu to ich jedyna nadzieja na narodowe odrodzenie”. 


Antysemickie ataki na Charliego Chaplina, w wyniku których opuścił Berlin przed premierą własnego filmu. Odrzucenie szminek jako żydowskich i antyniemieckich. Miłe spotkania zagranicznych luminarzy z Hitlerem (w tym może najbardziej poruszające, już podczas wojny: odwiedziny ponad osiemdziesięcioletniego pisarza Knuta Hamsuna, który później ofiarował Goebbelsowi własny medal noblowski). Historycy i dyplomaci broniący III Rzeszy w artykułach, sławni dyrygenci przyjeżdżający na występy. Niemieckie wakacje zwykłych ludzi i pobyty dziennikarzy. Pełne uznania doniesienia z monumentalnych igrzysk olimpijskich w 1936 roku, kiedy to Ryszard Strauss „dyrygował Berlińską Orkiestrą Symfoniczną i tysiącosobowym chórem ubranym na biało”. Ale też przypadki przybyszów, którzy zrozumieli swój błąd i zmienili stosunek do Hitlera i jego państwa. No i, rzecz jasna, kolejne okropności wojny. 

Wszystkie te rzeczy opisuje Julia Boyd. Niekiedy przyjmuje perspektywę postaci tak słynnych jak Samuel Beckett, przeważnie jednak patrzy oczami ludzi, o których historia nie wiedziała lub zapomniała. W końcówce książki znajdziemy listę tych narracyjnych pośredniczek i pośredników, co w połączeniu z indeksem pozwala układać sobie kolejne miniopowieści: Kim była ta osoba? Czego doświadczyła wcześniej? Jakie rzeczy ją uderzały w różnych momentach dziejów? 


Tym, czego trochę brakowało mi podczas lektury, były śmielsze, szersze tezy. Wydaje mi się, że to dość typowe dla publikacji historycznych, ale zdarzają się i takie prace, które przyjmują raczej logikę „rozwiązywania problemu badawczego” niż „przedstawiania interesujących danych”. Swego czasu pisałem tutaj zresztą o jednej z nich, tj. o książce Pawła Brykczyńskiego poświęconej przemocy antysemickiej w międzywojennej Polsce (link w komentarzu). Cóż poradzić: takie właśnie pisarstwo historyczne preferuję. 

Szersze tezy – i szersze pytania – formułowane są głównie w końcówce książki. A brzmią np. tak: 

Relacje podróżnych ujawniają […] otwartość przeciętnego obywatela [Trzeciej Rzeszy]. Usilnie zabiegał o aprobatę, zrozumienie, a przede wszystkim szacunek cudzoziemców – zwłaszcza Brytyjczyków i Amerykanów […]. Ta potrzeba kłóci się ze znajomą wizją agresywnych, żądnych wojny rasistów. Ba, jeśli wierzyć cytowanym tu świadkom, zdecydowana większość Niemców wzdragała się przed wojną na równi z tymi, którym miała ją wypowiedzieć.

Zagraniczni przybysze, których przejmował los Żydów – a większość pozostawała nań obojętna – musieli zmierzyć się z pytaniem, na które nie było odpowiedzi: jakim cudem ci serdeczni, życzliwi ludzie, znani z etosu pracy i przywiązania do wartości rodzinnych, traktowali współbraci z pogardą i okrucieństwem?


Albo tak: 

Niewiele państw totalitarnych wita cudzoziemców z otwartymi ramionami, co w nazistowskich Niemczech było na porządku dziennym. Rejsy po Renie, piwo w urokliwych ogródkach i widok rozśpiewanych, radosnych dzieci sprawiały, że ludzie zbyt łatwo zapominali o doniesieniach na temat tortur, zbrojeń i represji.

[…] Być może najbardziej przejmujące w tych opowieściach jest to, że wielu poczciwych ludzi wracających z hitlerowskich Niemiec wychwalało je pod niebiosa. Zło przenikało każdy aspekt życia w Niemczech, ale na tle dostępnych dla cudzoziemców atrakcji ohydna rzeczywistość była zbyt często i zbyt długo ignorowana.



Nader ciekawa byłaby książka, w której tego rodzaju stwierdzenia wprost wyznaczałyby główną oś rozważań i analiz. Ale zachowajmy proporcje: teraz również jest dobrze. Pamiętniki, dzienniki i listy ukazują Republikę Weimarską i Trzecią Rzeszę od podszewki. Naświetlają wiele z ich absurdów i sprzeczności, lecz także przybliżają procesy, które stworzyły grunt najpierw dla władzy Hitlera, a potem dla lekceważenia jej przez zewnętrznych obserwatorów. Jest więc co i po co czytać. 


Julia Boyd, „Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi”, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2019. (Oryginał: „Travellers in the Third Reich: The Rise of Fascism Through the Eyes of Everyday People”, Elliott and Thompson Limited, 2017). 


[Wpis ukazuje się również na moim fanpage’u].

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura