Strzelając Paragrafami
Strzelając Paragrafami
Strzelając Paragrafami Strzelając Paragrafami
139
BLOG

Historia sprzed dobrych paru lat...

Strzelając Paragrafami Strzelając Paragrafami Policja Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Zimno, nie? Przez ten zimowy klimat przypomniała mi się pewna historia sprzed dobrych paru lat...


Wieczór, służba nocna na terenie wiejskim. Cisza i spokój, nic się nie dzieje. Standardowo, po prostu wieje ch***m, tak to już jest na wsi zimowymi wieczorami. Jakaś głupota do zrealizowania ze znanym już bardzo dobrze elementem społecznym, pomoc prawna, czy coś w tym stylu, jakaś totalna bzdura. Przyjeżdżamy na adres, nikogo nie ma. Jak wiadomo, warto zawsze podpytać mieszkające w okolicy osoby, gdzie może znajdować się ich ulubiony sąsiad. Tym bardziej, że to lokalny złodziej. Chwila rozmowy, po której okazuje się, że ulubieniec okolicy może być na polowaniu. Tyle, że oczywiście nie jest myśliwym. A to niespodzianka. Względnie wiarygodna informacja, czasem warto sprawdzić. Co nam zależy i tak zaraz zanudzimy się na śmierć.


Wyruszamy więc na łowy, węszymy po okolicy, w końcu jesteśmy psami, takie życie. Jedziemy na drogę wyjazdową z miejscowości, patrzymy na lewo, a tam piękne, świeże ślady odbitych na śniegu stóp. Wymowne spojrzenie na kolegę z patrolu mówi wszystko. Pewnie, że to sprawdzimy, może się uda. Porzucamy więc ciepłe wnętrze służbowego radiowozu i ruszamy na wyprawę przez białą pustynię. Idziemy, ślady pięknie nas prowadzą po białym polu zasypanym śniegiem. Jeden kilometr, dwa, ciągniemy się po polu opatuleni jak te dwa chochoły. Ku**a, no jak daleko można iść?! Na szczęście widzimy już przed sobą skraj lasu za polem. Niestety ślady prowadzą dalej w jego głąb. Dalsza wędrówka wydaje się bezsensowna, wpadamy więc na genialny pomysł, że poczekamy na naszego łowczego w pobliskich krzakach. Taka wiecie, swoista zasadzka. 


Bierzemy go na przeczekanie, w końcu wrócić kiedyś musi, a do końca służby jeszcze dużo czasu. Pół godziny czekania robi swoje. To nic, że odmarzają nam dupy i nie czujemy prawie stóp, damy radę. W końcu słyszymy, że ktoś wraca z lasu. Powoli zauważamy postać wyłaniająca się z mroku, która ciągnie coś za sobą. Ma zdobycz, upolował dzika. Jaszcze chwila, trzeba wyczekać na dobry moment. Teraz! Następuje szybki atak, chwila szarpaniny i sprawca leży na glebie z twarzą w śniegu. Kajdanki zapięte na ręce trzymane z tyłu, nie ma co ryzykować. Zapewne był lekko zdziwiony naszą obecnością, bo kto spodziewa się wybiegających nocą z krzaków na skraju lasu policjantów. Pewnie nikt normalny. A jednak, niespodzianka! Chwila zadowolenia, cichy triumf! Tyle roboty nie poszło na marne.


Wszystko zajebiście, tylko jakoś trzeba z nim teraz wrócić do radiowozu. Na dodatek okazało się, że miał ze sobą jeszcze rower. Upolowane zwierzę zostawiamy na miejscu, już mu przecież nie pomożemy. No nic, bandzior pod pachę, rower też. Na szczęście jest nas dwóch. Droga powrotna wydaje się zawsze szybsza? Nie w tym przypadku. Była to droga przez mękę. Jakby było nam za mało przygód, to połowie drogi powrotnej zatrzymany zaczyna nam odjeżdżać, nie chce iść o własnych siłach. Kilka szarpnięć za ciuchy, parę pobudzających klapsów w twarz. Nic. Lekka panika, ale jeszcze nic się nie stało. Szybka informacja do dyżurnego. Potrzebujemy karetki, nie będziemy ryzykować. W międzyczasie ciągłe monitorowanie czynności życiowych. W końcu zatrzymany to teraz nasza odpowiedzialność, jak coś się stanie, to my za to bekniemy, nikt inny. Ciągniemy więc "zwłoki" na zmianę, byle do drogi. Czas w sytuacji kryzysowej płynie szybko. W końcu słychać dźwięk karetki.


Uratowani.


Przybiega do nas ratownik medyczny i oczywiście okazuje się, że dokładnie w tej chwili petent odzyskuje nagle świadomość. Kur*a mać, pieprzony kłamca. Ale z drugiej strony, to chyba lepsza opcja niż trup na interwencji. W końcu cholera wie ile był na tym mrozie, mógł się wychodzić. Idziemy do ambulansu, ZRM prosi o przepięcie kajdanek na przód, w końcu jakoś muszą przeprowadzić badanie. Okej, nie ma problemu. Kajdanki założone na przód. Chwila nieuwagi, jedno odepchnięcie i zatrzymany ucieka, chociaż był jeszcze przed chwilą ledwo żywy. Skur**syn. Jak widać nie jest taki zmarznięty. Pościg pieszy, adrenalina rośnie, nie może uciec, nie teraz! Nie uciekł. Powalony na ziemię szybko pożałował swojej decyzji. Koniec niańczenia bandziora, trzecia klasa, lekarz i PDOZ. Koniec, udało się. Jednak to nie była taka spokojna noc. Trochę na własne życzenie, ale czy nie za to nam płacą? Kolejny przestępca na dołku, psi obowiązek spełniony.


Koniec służby.

Pies Biurowy. Etatowy niszczyciel lasów. Subiektywna relacja zza biurka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo