Niedawno Yale University podjął decyzję, która z pewnością przejdzie do historii. Dotyczy ona (nomen omen ) historii, a konkretnie historii sztuki. W czym rzecz? Otóż od "zawsze" jednym z najpopularniejszych wykładów na tym uniwersytecie było: "Wprowadzenie do historii sztuki; od Renessansu do współczesności". Było ale się skończyło. Niby niewiele, a znaczy wiele. A to dlatego, że władze uniwersyteckie raczyły w swej otwartości podać powód swej decyzji. A mianowicie, że wynikła ona z poczucia niepokoju studentów faktem, iż kurs ten koncentrował się na " europocentrycznej twórczości białych, heteroseksualnych mężczyzn."
Jeśli ktoś z mych łaskawych czytelników uważa, że sobie dworuję, to od razu wyjaśniam: niestety nie! Nie wiem czym ten kurs zostanie zastąpiony, jeśli w ogóle czymkolwiek. Mnie to nie interesuje, tak jak już przestałem traktować poważnie sam Yale University. Są bowiem w naszym świecie granice wszystkiego, nawet granice głupoty.
Niektórzy z moich przyjaciół twierdzą, że jest to dowód na to, iż cywilizacja zachodnia postanowiła nie tyle abdykować, co zwyczajnie popełnić samobójstwo. Ja ze swej strony uważam, że nie ma tu mowy o żadnym samobójstwie, a o morderstwie. Popełniają je nasi wrogowie wewnętrzni, przed którymi ostrzegał nas Douglas McArthur mówiąc, że " zagrażają nam nie siły zewnętrzne, ale te działające wewnątrz naszych instytucji, zmieniając ich charakter." Mówił to ponad pół wieku temu....
I jak widać, te właśnie instytucje - nasze uniwersytety, tworzące przez wieki zachodnią cywilizację zostały już tak od wewnątrz przerobione, że po latach lewackich mutacji kadrowych , niszczą fundamenty tego z czego wyrosły i czemu miały służyć: prawdzie, dobru i pięknie. W Yale, służą już tylko prop-agit.
