Szatonka Szatonka
199
BLOG

"I need a hero"

Szatonka Szatonka Kultura Obserwuj notkę 0


Tę robotę mógł dostać każdy, ale trafiło na niego. Nie narzekał, bo zadanie wyglądało na banalne. Pojedzie, ułoży wygodnie na fotelu swoje stare kości, zabierze głos ze dwa razy albo trzy, zrobi dobre wrażenie. Nie chciało mu się ruszać czterech liter, ale pod względem trudności to chlebuś z masełkiem.

Na miejscu okazało się, że z foteli nici, warunki były raczej spartańskie jak na taką imprezę. A na chlebuś z masełkiem miało chrapkę całe stado młodych wilczków. Poczekał aż pożrą się między sobą, podbiegł do chlebusia, parę razy ceremonialnie kłapnął pyskiem i zostawił zdobycz zanim się na niego rzucili. Na razie wystarczy. Pomimo tego spektakularnego zwycięstwa czuł się wyjątkowo niepotrzebny. Układając stare kości na o połowę młodszym krześle cały czas zachodził w głowę, co podkusiło przełożonego żeby wysyłać tutaj starego basiora, zamiast rzucić swoje wilczki lub spuścić psy gończe.

Ktoś go zagadnął, odpowiedział... Czasem tak jest, że wystarczy zamienić dwa słowa, żeby poczuć do kogoś instynktowną sympatię. Przegadali całą przerwę, z lekka nawet przeciągając. To spóźnienie wyraźnie było nie w smak znerwicowanemu człowiekowi, który przerwał im bezceremonialnie.

Znerwicowany okazał się kolegą rozmówcy, który przedstawił ich sobie, wymieniając nazwę basiorowego grajdołka. 

- Niepotrzebny mi spec od chlebusia z masełkiem - sarknął nowy znajomy. - Mam swoich. Lepszych. 

Basior nie czuł się jakimś szczególnym specjalistą od chlebusia z masełkiem, ale... Mógłby polemizować. Zignorował jednak  złośliwości i skupił się na znacznie ciekawszym fragmencie wypowiedzi.

- Kogo pan potrzebuje? - zagadnął uprzejmie, zapominając, że ciekawość to pierwszy stopień do pewnego ciepłego miejsca.

Mężczyzna cierpko rzucił listą wymagań. Nie była ani długa, ani szczególnie specyficzna, a mimo to basior poczuł, że ktoś tu sobie z niego robi materiał na wielkanocne pisanki.

- Zaraz, zaraz! Wy w tym waszym grajdołku macie przecież takich speców! - zreflektował się tamten. - Mógłby pan podać jakieś nazwisko?

Jasne, że mógłby. Własne.

Teraz to jego rozmówca zrobił minę, jakby zobaczył w rękach basiora pędzelek i farbki.

- Panie, ja potrzebuję kogoś z doświadczeniem. To poważna sprawa.

Tak się składało, że basior robił już takie rzeczy. Z różnym skutkiem.

- Ile lat?

Wymienił liczbę. Dwucyfrową.

Twarz rozmówcy pojaśniała:

- Panie, marnujesz się pan tutaj! Chodźmy!

To akurat nie wchodziło w grę. Miał robotę do wykonania.

- Oni sobie poradzą bez pana, a my nie. Jakby coś, to pan wróci. To niedaleko. Chodźmy!

Na poły rozbawiony, na poły zaintrygowany basior ruszył za nim.

Zaiste, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Nowy znajomy przedstawił go miejscowemu basiorowi. Krótko mówiąc, zachwytu nie wzbudził.

- Potrzebuję ludzi do roboty, a nie mądrali z grajdołka.

- Jakiej roboty?

Powiedział. Stary basior szybko ocenił sytuację:

- Nie w ten sposób.

- To ja panów zostawię... - ten, który go tu przyprowadził, zmierzał ku wyjściu. - Porozmawiacie sobie ze spokojem.

Stary basior zajmował się prawie tym samym, co miejscowy, ale był z innej branży. Różniła ich nie tylko specyfika branży, ale również nawyki, doświadczenie, sposób myślenia. Łączyła ich tak naprawdę tylko jedna rzecz. No, dwie. Jeden i drugi znał swoją wartość i jeden i drugi nie pozwalał dyrygować sobą ignorantom.

Rzucili się sobie do gardeł!

Gwałtownie otwierane drzwi uderzyły o ścianę z głośnym trzaskiem! Do środka wpadł ten, który basiora tu przyprowadził. Rzucił się między nich, jakby uznał, że potrzebują fizycznej separacji. 

Popatrzył na starego basiora:

- Proszę mi wyjaśnić, w czym problem! Ale tak, żebym ja zrozumiał!

Basior wyjaśnił. Mężczyzna przeniósł wzrok na miejscowego:

- Teraz ty. 

Miejscowy zaczął opowiadać. Mężczyzna przerwał mu w pół zdania:

- Powtórz, ale inaczej! Wiesz, że się na tym nie znam!

Przez długi czas słychać było ich spokojne głosy i pełne irytacji:

- Nie wiem! Nie rozumiem! Jeszcze raz, ale prościej! Prościej, nie znam się na tym!

Rozmawiali, jak przez tłumacza.

- No dobra, więcej już nic nie poradzę - stary basior uznał, że starczy tego dobrego. Zaczęli już rozmawiać ze sobą bezpośrednio, ale tłumacz zawsze czujnie czekał obok.

Pożegnał się i podszedł do wyjścia... Coś mu się przypomniało. Wskazał głową notatki na biurku: 

- Mogę to sprawdzić, jak wrócę do grajdołka.

Dziwny grymas przeleciał przez twarz miejscowego.

- Nie ma tyle czasu.

Basior zastygł:

- A ile jest?

Słysząc odpowiedź skinął głową i wyszedł. Jeszcze na korytarzu sięgnął po telefon.

Efekt końcowy wyglądał całkiem nieźle. Staremu basiorowi bardzo się wszystko podobało. Jeszcze by nie! Ich samozwańczy arbiter zawsze przychylał się do jego opinii.

- Nie zatwierdzą ci tego - rzucił zimno miejscowy.

W międzyczasie jakoś tak samo przeszło im się na "ty".

- Dlaczego? - zainteresował się tłumacz.

- Nikt się nie zgodzi na takie koszty. 

- Mogłeś mówić wcześniej!

- Mówiłem wielokrotnie. Nie chcieliście słuchać.

SMS wywabił go ze spotkania. Przeprosił zdziwionych współuczestników. Wyszedł na korytarz. Ruszył szybkim krokiem, prawie biegł... Pod koniec już biegł.

- Czyś ty zgłupiał?!

Miejscowy basior spojrzał na niego zimno: 

- Możesz zamknąć drzwi?

Trzasnął drzwiami.

- Oszalałeś. 

- Nie ma zgody.

- Jeszcze nie odmówili.

- Czasu też już nie ma. 

Zastanowił się chwilę. 

- Puść pismo, ja poproszę o oddelegowanie. Będzie szybciej.

- To moja robota. Wynoś mi się stąd.

- Nie zapanujesz nad tym. Musisz mieć kogoś do ogarnięcia bajzlu.

- Nie chcę cię tu widzieć.

- Jeśli coś pójdzie nie tak...

- Zwłaszcza wtedy, jeśli coś pójdzie nie tak. 


Drzwi otworzyły się i do środka wpadł rozanielony Tłumacz. Zamarł, widząc ich zawzięte miny.

- Co jest, znowu się kłócicie? Dalibyście spokój... Mamy zgodę!


Finał był cichy, nudny, nieciekawy. Nie zdarzyło się nic, co mogłoby zainteresować media. 

O początku poinformowano go SMS-em. Czekał cierpliwie na dalsze informacje. Nie spodziewał się, że coś mogłoby pójść niezgodnie z oczekiwaniami, ale... Kolejna wiadomość. Odebrał. 


- Źle się pan czuje?

Oprzytomniał. 

- Nie - odpowiedział. - W porządku.... Ze mną wszystko w porządku. Zamyśliłem się.


Niezakończona robota właśnie upomniała się o niego. Wiadomość dostał od człowieka, którego kiedyś poprosił o informację. Wiedział, że będzie ona nie najlepsza, ale nie myślał, że będzie aż tak zła. Nie aż tak. 

Starał się nie tracić wątku dyskusji, ale myśli mu uciekały do nowego problemu. Na szczęście spotkanie szybko się zakończyło. Poszedł do łazienki. Obmył twarz zimną wodą. Od czasu otrzymania wiadomości myślał tylko o tamtej sprawie. Teraz uświadomił sobie, że miejscowy już dawno powinien go poinformować o zakończeniu realizacji. Nie poinformował. 


To przesąd.

To tylko przesąd.

To nieprawda, że nieszczęścia chodzą parami.


Coś go podkusiło, żeby pobiec. Całą drogę różne brzydkie myśli chodziły mu po głowie. Szlag go potem trafiał, że nie załatwił sprawy przez telefon. 

Miejscowy był w wyśmienitym humorze. Dumny jak paw z dobrze wykonanej roboty. Zero wstydu... nie tylko wstydu, zero jakiejkolwiek refleksji, że ktoś czeka i się denerwuje. "To moja robota. Wynoś mi się stąd." - stary basior przypomniał sobie rzucone ze złością słowa. A jemu, idiocie, wydawało się... Pożegnał się z miejscowym oschle, nieprzyjemnie.

- Może kiedyś... - zaczął miejscowy.

- Oby nie - przerwał mu sucho.

Miejscowy skinął głową.

- Masz rację. Oby nie.

Spodziewał się, że będzie musiał skrócić swój pobyt, więc - skoro już tu był - poszedł pożegnać się z Tłumaczem. Ten też był radosny jak skowronek. Nie tylko on. Wszystkich mijanych ludzi przepełniała radość z zakończenia roboty i oczekiwali jej również od niego. Stary basior czuł się tu obco jak nigdy dotąd, nawet za pierwszym razem. Nie pasował do rozbawionego towarzystwa. Zamienił z Tłumaczem parę zdawkowych słów i bardzo szybko się pożegnał. 

Chciał wyjść, ale Tłumacz miał do niego jeszcze jedną sprawę:

- Przepraszam, że powiedziałem, że moi ludzie są od ciebie lepsi. Nie wiedziałem, że rozmawiam z taką gwiazdą.

Gwiazdą? 

- Nie jestem gwiazdą.

Tłumacz tylko się uśmiechnął:

- Widziałem cię w telewizji.

A, o to chodziło... Telewizja interesowała się chlebusiem z masełkiem. Nakręcili kupę materiału, ale w telewizyjnej migawce zmieścił się tylko on. Młode wilczki długo jeszcze będą lizać ciękie rany zadane wybujałej ambicji.

- Przypadek.

Na twarzy tłumacza pojawił się uśmiech od ucha do ucha.

- Pytałem moich o ciebie - poinformował. - Wszystkie twoje poprawki zostały wprowadzone. To też przypadek?

- Czysty przypadek.

- To ty podjąłeś kluczową decyzję. 

- Decyzje były wspólne - zaprotestował.

- Ale twój głos dla wielu był decydujący.

Wzruszył ramionami:

- A tak jakoś wyszło...

Tłumacz roześmiał się serdecznie. 


W połowie drogi do hotelu zadzwonił do grajdołka. Chwilowa konsternacja... Ma czekać. Oddzwonią. 

Dopiero teraz zorientował się, że w skrzynce ma nieodebraną wiadomość. No ładnie. Z każdym słowem stawał się coraz bardziej zły na siebie. Być u miejscowego i nawet mu nie pogratulować... Sklął się od ostatnich. Zachował się jak buc. Jak jakaś cholerna gwiazda.

Zawrócił. Może jeszcze uda mu się go spotkać.
 

Nie zastał nikogo poza starszą panią, która też zbierała się do wyjścia. Pożegnał się z nią, a ona mu pogratulowała.

- Gratulacje należą się miejscowemu - zaprotestował.

Roześmiała się:

- On to samo powiedział o tobie.

Cholera jasna! Z iloma ludźmi jeszcze przeszedł tu na "ty"?

Pani opacznie zrozumiała jego irytację.

- Nie gniewaj się. Zrozum. Pan Bóg zawsze daje nam dokładnie tyle, ile trzeba. Nie więcej ani nie mniej. Czasem dostajemy mnóstwo. Prawdziwe bogactwo. Ale chcemy więcej. Dużo więcej. Boimy się, że nie starczy... A Pan Bóg daje nam tylko to, co niezbędne.

Nie pamiętał, by uczono go tego na religii. Czyli albo nawiedzona, albo dewotka. W sumie było mu wszystko jedno. Nie planował wysłuchiwania ani jednych, ani drugich:

- Nie gniewam się. Rozumiem. Do widzenia.

- Nie rozumiesz. Dobrze, że jesteś.

Miał na ten temat inne zdanie. Ale nie zamierzał się kłócić.

- Rozumiem, do widzenia.

Stanęła nagle naprzeciw niego, zastawiając mu przejście. Miał ochotę wziąć ją pod pachy i przestawić, ale chyba byłoby to zbyt niegrzeczne.

- Nic nie rozumiesz. Myśmy wiedzieli, że sami nie damy rady. Modliliśmy się, żeby Pan Bóg kogoś nam tu przysłał... 

Odsunęła się, robiąc mu przejście. Uśmiechnęła się filuternie. 

- No i Pan Bóg wysłuchał naszej modlitwy. 






Szatonka
O mnie Szatonka

https://www.youtube.com/watch?v=B1ULWx0eflM

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura