Kilka dni temu leciałem do Polski na wakacje.
Zawsze ogarnia mnie lekkie zdziwienie, gdy na lotnisku nagle słyszę wokół siebie język ojczysty. Zaskoczenie szybko przemija, a ja oddaję sie zafascynowany studiowaniu na żywo obyczajów narodowych polskich.
Oto zaczyna się: stewardessa prosi pasażerów, by ci mający miejsca w rzędach od 1 do 15 wchodzili do samolotu przednim, a ci z miejscami od 16 do 32 tylnym wejściem. Wchodzę w rękaw, na rozstajach strzałki dodatkowo informują, że 1-15 w lewo, a 16-32 w prawo.
Skręcam potulnie wprawo, w pustym korytarzu echem odbijaja sie moje kroki. Nikt za mną nie idzie.
Wchodze na pokład i widze jak na przeciw mnie staje tłum, zwielokrotniony, stugłowy Janów Rokitów i stępa. potem kłusem i galopem rozpoczyna się szarża ułańska. Nie zamierzaja popuścic i rwą przez cały pokład aż pod sam ogon.
Biada im jednak, biada. Kto bowiem dojrzał swoje upragnione miejsca zatrzymuje się jak wryty, wykorzystując swoje niepisane polskie prawo do blokowania przejścia wszystkim innym. Nie pomagają upomnienia stewardess mój fotel jest moją twierdzą, wraz z anektowanym na te okoliczność kawałkiem przejścia.
Nikt nie umieszcza bagażu podręcznego pod siedzeniem fotela. Takie frajerskie zachowania sa dla mięczaków zainfekowanych kulturą śmierci. Nikt też nie za wiele sobie robi z ograniczeń wymiarów i wagi bagażu podręcznego. Wiotkie dziewczę gnie się pod przemożnym ciężarem - 173 cm, 56 kg, amplituda wychylenia dochodzi do 390 - szybkie wyliczenie w głowie - bagaż podręczny waży 23 kg. Jej sąsiadka ma, wydawałoby się, solidniejsze podstawy - niestety rączek nie starcza (19 kg). Ale już obie upchnęły swoje wózki bagażowe na półce - pech jednak, że ta nie daje się zamknąć, bo walizeczki sie nie mieszczą. Należy jednak je usprawiedliwić, albowiem z całą pewnością bagaż podręczny wypełniony jest po brzegi tym, co dla Polaka najcenniejsze: wartościami, patriotyzmem i prochami z pól bitewnych.
Już kołuje samolot, już toczy się w kierunku pasa startowego, komenda "zapiąć do jasnej kurwy nędzy te pasy, gamonie kretyni" jarzy sie złowrogim, czerwonym poblaskiem. Mego sąsiada jednak to nie peszy. Właśnie na stojąco i w podrygach próbuje rozwiązać skomplikowany problem logistyczny z rozmieszczeniem kurtki, plecaka i komputera.
- Plecak na półce, kurtka na siedzeniu... nie, wróć, komputer na kolanach, kurtka na oparciu fotela...
Samolot wypełnia, sądząc z wyglądu i przyodziewku, klasa średnia, prawie elita.
Według klasyfikacji Floriana Znanieckiego klasa średnia to "ludzie dobrze wychowani" w przeciwieństwie do robotników czyli "ludzi pracy" i arystokracji - "ludzi zabawy", klasy próżniaczej (dobra, dobra, wiem, że to niedokładnie tak).
Inne kryterium podziału na klasy (jedna z możliwych trawestacja Znanieckiego) jest następujące:
1 Nie zna zasad i się do nich nie stosuje.
2 Zna zasady i się do nich stosuje.
3. Zna zasady i się do nich nie stosuje (zna - tzn zasady są częścią osobowości, nie czymś zewnętrznym, narzuconym i nieprzyswojonym jak dla kategorii 1).
Większość Polaków to kategoria 1. Niedobitki starej inteligencji (tej z PRLu) to kategoria 2. Troje Polaków należy do kategorii 3.
Ale zachowanie współpasażerów urąga każdej próbie typologii. Należałoby siegnąć do dzieła Fryderyka Engelsa "Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa" i do stanu sprzed opisywanej przez niego wspólnoty pierwitnej, albo chętniej po dzieła Lewisa H. Morgana, który ów zatomizowany tłum pierwotnych anarchistów nazywa krótko "savagery" (dzikość" - jeszcze przed barbarzyństwem i daleko przed cywilizacją).
Co o tej najszlachetniejszej emanacji cywilizacji chrześcijańskiej mają do powiedzenia adepci Feliksa Konecznego nie wiem.
Podsłuchuję rozmowę dwojga sąsiadów, młodych ludzi w wieku przed trzydziestką, światowców zamawiających wino u stewardessy. Chcę dowiedzieć się, czym żyje polska klasa średnia, prawie elita, z jakimi problemami intelektualnymi się boryka, jakie jest jej spojrzenie na sztukę i na sprawy społeczne. Dowiaduję się, że pani przyleciała na weekend do Sztokholmu, zrobić zakupy na posezonowych przecenach, bo taniej i większy wybór niż w Warszawie. Niestety, huk silników zagłusza większość jej słów i to, co udaje mi się wychwycić ma mniej więcej taki przebieg:
- ... ... ...kurwa ... ... ... majtki ... ... ... kurwa ... ... ... sukienka ... ... ... pięćdziesiąt ... ... ... kurw ... ... ... urwa... ... siedemnaście lat a co ona sobie kurwa myśli ... ... ... ...
Zaczynam tęsknić za stewardessami z Lufthansy.
Welcome to Vaterland.
PS. Żeby nie było: bliska mi bardzo osoba też uważa , że przepisy porządkowe, jak i maksymalna waga i ilość bagażu są złośliwymi prześladowaniami skierowanymi osobiście przeciwko niej. Stąd w czasie niedawnego lotu została pozbawiona przez siepaczy lotniska na Arlandzie m in następujących dóbr:
3 butelki napoju słodzonego, niegazowanego Festis
2 kg węgierskiego salami

lampę stołową z ozdobnym kloszem

Ale formę do zapiekanek uratowała.
Inne tematy w dziale Polityka