Proces destrukcji (bo nawet nie dekonstrukcji) języka postępuje błyskawicznie. Mamy już "małżeństwa homoseksualne" (co jest przecież wewnętrzną sprzecznością), mamy narzeczeństwo w roli konkubinatu, a od jakiegoś czasu pojawiają się inne potworki językowe, które nic nie znaczą, ale którymi dziennikarze posługują się z dziką rozkoszą. Takim słówkiem, a dokładniej taką nazwą, która nic nie znaczy, bo nie ma nic wspólnego z rzeczywistością jest nazwa organizacji, której koordynatorka zdecydowała się skomentować dekret Kongregacji Nauki Wiary, w którym jej prefekt informuje kobiety, że w sytuacji przyjęcia przez nie święceń kapłański są one na mocy prawa ekskomunikowane. Organizacja, o której mowa to - uwaga, uwaga - Rzymskokatolickie Kobiety Księża.
Bardzo mi się ta nazwa podoba. Problem z nią jest tylko jeden. Otóż nie znaczy ona dokładnie nic, bowiem w świecie nie istnieje nic takiego jak kobieta będąca rzymskokatolickim księdzem. I to nie istnieje z kilku powodów:
1. W Kościele rzymskokatolickim kobiet się nie święci. Jeśli ktoś zatem przyjął takie święcenia, to zrobił to poza Kościołem. Nie ma zatem powodów, by uznawać go za księdza rzymskokatolickiego. To jednak powód czysto językowy, wynikający z troski o wyrazistość przekazu i jednoznaczność używanych słów. Ale jest jeszcze jeden powód. O wiele istotniejszy.
2. Kościół rzymskokatolicki zdecydowanie i jednoznacznie odrzucił możliwość święcenia kobiet. Paweł VI i Jan Paweł II odpowiadając na pytania o możliwość święcenia kobiet zdecydowanie i jednoznacznie odrzucili taką możliwość. "Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne" - napisał papież w Liście Apostolskim "Ordinatio Sacerdotalis".
To proste oświadczenie oznacza dokładnie tyle, że Kościół NIE MOŻE wyświęcić kobiety, albo jeszcze dokładniej, że wyświęcenie jej nic nie zmienia. Pozostaje ona osobą świecką, która z kapłaństwem urzędowym nie ma nic wspólnego. Równie dobrze mogłaby opowiadać, że jest nimfą, czarodziejką albo kransoludkiem..., jak obecnie opowiada, że jest księdzem. Jej wola, a nawet czynności wykonane nad nią przez biskupa (jeśli nawet posiada on taką władzę) nic nie zmieniają. Są czystą mistyfikacją, kłamstwem lub teatrzykiem dla naiwnych.
Już te dwa punkty pokazują jednoznacznie, że panie nie są ani rzymskimi katoliczkami (par. 1), ani kapłankami (par. 2). Jedyne, co prawdziwe w nazwie ich organizacji to stwierdzenie, że są kobietami. Ale to jeszcze nie jest powód, by poważnie traktować ich wynurzenia na temat kapłaństwa kobiet czy Watykanu. Szczególnie, gdy są to przemyślenia tak głębokie, jak te, które wyraża Regina Nicolasi, uważająca siebie za księdza... - To jedna z ostatnich patriarchalnych hierarchii na Zachodzie. Nie wiem, kiedy oni będą gotowi dopuścić zmiany - tłumaczy pani Nicolasi przyjęcie przez siebie święceń... Nie wyjaśnia przy tym, cóż to za "oni", którzy odmawiają jej święceń i pilnują "patriarchalnej hierarchii na Zachodzie". Czyżby chodziło o papieża? Ale jeśli tak, to najwyraźniej pani ma problem nie tylko z kapłaństwem kobiet, ale również z innymi dogmatami. Co tylko zresztą potwierdza jej samowykluczenie z Kościoła po tym, jak została "wyświęcona".
Wysłuchiwanie jej opinii może mieć więc tylko jeden cel. Chodzi o to, by ktoś skrytykował Watykan. A że nie ma on przy tym nic do powiedzenia, i posługuje się terminami, które są treściowo puste, nie ma już znaczenia.
Inne tematy w dziale Polityka