Donald Tusk od dawna jedzie w polityce na byciu anty-Kaczyńskim. Negatywna tożsamość jaką sobie wybrał przykrywać ma brak własnej spójnej politycznej i ideowej sylwetki (a przynajmniej niechęć do jej ujawniania) i ścisłe uzależnienie prezentowanych poglądów od sondażowych słupków. Potknięcia, braki i wyraźne słabości prezydenta Lecha Kaczyńskiego czynią zaś tę strategię wciąż jeszcze opłacalną. Szkoda, że wyłącznie dla poparcia sondażowego PO i premiera, a nie dla samej Polski i jej pozycji na świecie.
Stała walka z prezydentem, podszczypywanie go, wyprowadzanie z równowagi (a nie jest to niestety szczególnie trudne) i piętnowanie za nieodpowiednie zachowania (tu prym wiedzie arbiter elegancji Janusz Palikot) stało się jednym z głównym elementów polityki wewnętrznej Donalda Tuska i jego rządu. I dlatego, choć doniesień o pochodzących sprzed dwóch lat planach odwołania prezydenta nie można uznać za fałszywe, to teraz są one raczej nieaktualne. Bez prezydenta, bez jego jasnego stanowiska w pewnych kwestiach, bez groźby veta - polityka PO przestałaby istnieć. Tusk, który nie byłby anty-Kaczyńskim stałby się tylko jednym wielkim słupkiem sondażowym.
Ostatni tydzień dostarczył aż nadto dowodów na taką sytuację. Witold Waszczykowski opowiadając o powodach, dla których nie podpisano wynegocjowanego porozumienia o Tarczy, ostatecznie ujawnił "ideowe" założenia rządu Tuska i jego długofalową strategię dla Polski. A działania rządu w sprawie Gruzji, choć początkowo spójne z polityką prezydenta, później zaczęły stopniowo się zmieniać, po to, by premier mógł, po raz kolejny, skrytykować prezydenta za zbyt gorącą głowę, a minister Sikorski za narażanie stosunków polsko-rosyjskich. Słowem interes państwa, bezpieczeństwo strategiczne Polski, relacje z Gruzją okazały się mniej istotne, niż to, by po raz kolejny zaprezentować się jako anty-Kaczyński. Nie jest to oczywiście zaskoczeniem, biorąc pod uwagę negocjację w sprawie Tarczy, ale niesmak zostaje. Szczególnie, gdy podgryzanie prezydenta odbywa się poprzez odmowę udostępnienia samolotu...
Szkoda tylko, że takiej świadomości nie mają stratedzy PiS-u, którzy od jakiegoś czasu zdecydowali się naśladować kolegów z PO w ich polityce bycia anty-PiSe-em, modyfikując ją tylko na bycie anty-PO. Efekt jest taki, że PO odgrywające rolę anty-PiS jest naśladowane (niestety niekiedy parodiowane) przez PiS, który jest anty-PO, czyli anty-anty-PiS-em. I tak polityka ze sporu ideowego staje się konkursem piękności symulakrów. Albo liberalizmem (i konserwatyzmem też) słupków sondażowych.
Inne tematy w dziale Polityka