Czytanie tekstów byłego dominikanina ojca Tadeusza Bartosia przypomina podróż do przeszłości. Retoryka okresu "zimnej wojny religijnej" z początku lat 90. sąsiaduje w nich z podanymi głębokim tonem mędrca banałami rodem z tekstów "Gazety Wyborczej" z roku 1991. Kościół jest, w tekstach Bartosia, wrogiem nowoczesności, instytucją, która jej nie rozumie, a papieże nie są w stanie wyjść poza ograniczenia dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa. Gdyby Bartoś został papieżem, to pewnie byłoby lepiej, ale że nim nie jest, to może tylko użalać się nad stanem Kościoła, a zmieniać w nim nic nie może. Podobny tekst znalazł się również w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej". Tym razem były dominikanin zabrał się za analizowanie relacji Kościoła do prawa państwowego. Jak nietrudno się domyśleć, zdaniem Bartosia, Kościół jest nienowczesny, nie rozumie nowoczesnych reguł stanowienia prawa, a do tego nie akceptuje reguł demokracji (którą eks-dominikanin utożsamia z relatywizmem). "Permanentny konflikt katolicyzmu z ideą liberalnej demokracji wynika z tego, że społeczność katolicka jest ciągle zorganizowana w duchu prawa sprzed epoki demokracji, gdzie nie istnieje zasada reprezentacji i brakuje podmiotowości członków grupy, nie istnieje możliwość prawnej ochrony przez nadużyciami władzy, ponieważ nie ma trójpodziału władz" - przekonuje Bartoś. A dowodem na ową nienowoczesność jest..., a jakże kwestia aborcji, a dokładniej "nienowoczesnej" i "wypływającej z niezrozumienia nowoczesności" postawy Kościoła wobec prawa dopuszczającego zabijania nienarodzonych. Absurdalność wywodów pana Tadeusza jest widoczna, gdy zamiast o aborcji zaczniemy mówić o ochronie życia prof. Bartosia, mojego, czy jakiegokolwiek obywatela (pozwalam sobie na taki zabieg, bowiem w dalszym ciągu swojego tekstu, były dominikanin uznaje, że postulat budowania prawa państwowego na moralności nie ma podstaw: "Błąd tkwi w rozumieniu prawa, w jego absolutyzacji. Jakby było ono jakimś bogiem! A przecież, gdyby w kodeksie karnym nie było nawet zakazu zabójstwa, nie oznaczałoby to automatycznie popierania przez społeczność i państwo zabójstw. Byłoby raczej bardziej wyrazem nieudolności tegoż państwa w ochronie życia własnych obywateli. Moralność ludzka jest fenomenem bardziej pierwotnym i niezależnym od stanu kodeksu karnego" - podkreśla były dominikanin). Zatem do dzieła (zastrzegam, że to czysto teoretyczne rozważania, takie jak rozważania Bartosia, nie ma w nich ani śladu wspierania tego typu rzeczy): "Problem zobaczyć można wyraźnie na przykładzie powracającego co rusz konfliktu w kwestii likwidowania byłych księży. Na postulat liberalizacji ustawy chroniącej życie obywateli duchowni katoliccy nie będą mogli przystać. W myśl nauczania papieży bowiem zabicie człowieka nie może się stać prywatną sprawą kobiety, ale od aktu poczęcia ma być regulowana prawem państwowym. Stopienie się moralności i prawa jest tu całkowite" - przekonuje Bartoś. Czy nie byłoby lepiej, gdyby katolicyzm, głosząc i rozwijając swoje stanowisko w kwestii ochrony życia ludzkiego (dysponuje przecież poważnymi argumentami), stał się raczej arbitrem moralnym, a nie prawnym? Czy nie lepiej byłoby dla Kościoła - wobec różnorodności opinii w tej materii - ograniczyć się w państwie, które nie jest państwem wyznaniowym, do tzw. środków słabych, a więc popularyzowania uzasadnień własnego stanowiska etycznego i rezygnacji z domagania się - poprzez wpływanie na posłów katolickich i presję moralną na rozstrzygnięcia władz państwowych - pełnego zakazu zabijania obywateli?" (cały ten fragment to cytat z tekstu "Małżeństwo religii i prawa" z zastąpieniem słowa aborcja innymi terminami). Ciekawe, czy prof. Bartoś chciałby żyć w kraju, w którym ochrona jego życia byłaby regulowana tylko moralnością, a państwo spokojnie uznawałoby, że można go (czy kogokolwiek innego) zlikwidować? Albo ustanawiałoby prawo, według którego, rodzina lub znajomi mają prawo zabić swojego krewnego jeśli jest on kudłaty, albo łamie złożone obietnice? Czy wówczas również postulowałby on od Kościoła jedynie środków słabych, a wszelką ingerencję Kościoła w proces stanowienia prawa uznawałby za niedopuszczalne? A co by zrobił były zakonnik, gdyby jakiś demokratycznie wybrany parlament, przy wsparciu obywatelii uznał, że byłych księży należy wtrącać do więzienia, wypędzać z kraju albo... coś jeszcze bardziej drastycznego. Czy wówczas uznałby także, że próba naciskania na katolickich parlamentarzystów, by doprowadzili do zmiany takiego zbrodniczego prawa, jest dowodem na niezrozumienie nowoczesności przez Kościół? Pozostawiam te pytania otwarte, ale jakoś nie mam wątpliwości, że w takiej sytuacji Tadeusz Bartoś szybko zmieniłby poglądy. A jego pogarda wobec życia poczętego wynika wyłącznie z tego, że on już się urodził i jest przekonany (ciekawe na jakiej podstawie), że jest już całkowicie bezpieczny. Myślenie z perspektywy silniejszego ma jednak tą słabość, że ignoruje najsłabszych i bezbronnych. I takie są skutki "nowoczesnego katolicyzmu" ojca Bartosia.
Inne tematy w dziale Polityka