Lech Wałęsa ma być natychmiast umieszczony na liście represjonowanych - wykrzykuje obecnie pod wodzą "Gazety Wyborczej" chór jej wiernych wyznawców. dby zapytać ich o to, dlaczego? Odpowiedź będzie brzmiała: Bo tak! A dokładniej: bo tak chce "Gazeta Wyborcza". I tłumaczenie, że przypadek Lecha Wałęsy jest trudniejszy niż setki innych, że dokumentacja (za sprawą prezydentury tegoż) została zdziesiątkowana, nie ma najmniejszego znaczenia. Wałęsa na liście ma być i koniec. A fakt, że istnieją dokumenty świadczące o jego współpracy z bezpieką w latach 70. ma zostać zapomniany.
Znakomitym świadectwem takiego myślenia było wystąpienie Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (tej od marca 68') w radiowej Trójce. Specjalistka od antysemityzmu jasno wyraziła opinię, że Wałęsa na liście powinien być, bo ona sądzi, że powinien tam być. Dokumenty, analizy, fakty, przypuszczenia nie mają znaczenia. Śledzińska (i część opinii publicznej) ma w tej sprawie opinię i to ma sprawę zakończyć. Problem polega tylko na tym, że katolog osób poszkodowanych nie ma być prywatną (czy publiczną) listą opozycyjnych autorytetów, które ludzie (albo wybrane media czy politycy) szanują, ale wynikiem pewnej pracy. Jeśli nie została ona jeszcze wykonana - to dane nazwisko nie może się w nim pojawić. Podobnie jest kiedy sytuacja danej osoby jest na tyle skomplikowana, że wymaga dalszych badań. I głębokie przekonanie Śledzińskiej-Katarasińskiej czy publicystów "GW" nie ma tu najmniejszego znaczenia.
Swoją drogą trudno nie dostrzec, że nie o Lecha Wałęsę w całej tej awanturze chodzi. W istocie jej celem jest likwidacja IPN w dotychczasowym kształcie i jego zastąpieniem Instytutem Obrony Autorytetów (niezależnie od faktów). PO nie jest na to jeszcze zdecydowana, bowiem ma pełną świadomość, że jeśli do tego dojdzie - to słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego o ZOMO nabiorą nagle nowego blasku. Ale już teraz widać, że część polityków tej partii, w imię przypodobania się "GW" gotowa jest sprzedać IPN i zmienić stosowną ustawę. Problem polega tylko na tym, że żeby rzeczywiście zadowolić "Gazetę Wyborczą" to trzeba by przygotować ustawę, w której o tym, kto i jakie miejsce zajmuje w polskiej historii, decydowało kolegium redakcyjne tej gazety. Ono, bez odnoszenia się do dokumentów, swobodnie namaszczałoby bohaterów i zdrajców. A gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości mogłoby swobodnie odwołać się do najwyższego autorytetu, jakim jest stwierdzenie: tak chcemy i tak ma być.
Świat taki byłby rzeczywiście piękny. Dokumenty, problemy, pytania nie gnębiłyby już ani historyków, ani publicystów, ani zwykłych Polaków. Zadekretowanoby, że "człowiek ze znaczka" jest czysty jak łza, że w KOR-ze nie było współpracowników SB, a może nawet, że Śledzińska-Katarasińska z marcem 68' nie ma nic wspólnego. Dzięki takiej ustawie rząd Tuska po raz pierwszy dokona cudu: byłe uczyni niebyłym. Przynajmniej we własnych myślach.
Inne tematy w dziale Polityka