Teutonick Teutonick
316
BLOG

Szklany koszerny sufit

Teutonick Teutonick Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

   W dniu wczorajszym, po wielogodzinnym katowaniu opinii publicznej szczegółami książeco-aktorskiego spędu, naprzemiennie z epatowaniem iście jarmarcznym przepychem i pstrokacizną godną cygańskiego taboru, na odbiorców papki medialnej, znużonych już nieco wielokrotnie powtarzającymi się obrazkami nawróconego birbanta z królewskiego rodu i mocno przechodzonej panny młodej z odzysku, mającej odtąd - najpewniej ku niekłamanej satysfakcji królowej matki - stanowić jego połowicę, gruchnęła pod wieczór wieść o uhonorowaniu „naszego” ponoć „pana rezysera” przez czcigodne jury jeszcze bardziej czcigodnego festiwalu, stanowiącego dla wielu kolejną okazję do „pokazania się” w ramach owego targowiska próżności, odbywającego się w samym sercu zachodniego świata, więc już niejako z definicji mającego stanowić dla nas, jako nieokrzesanych przedstawicieli tutejszego nieokrzesanego chamstwa prosto z czworaków, we wszystkich możliwych – w tym także, a może przede wszystkim, kulturalnych – dziedzinach, niedościgniony wzorzec. Media zarówno głównego ścieku jak i te wypływające z pomniejszych motławsko-adamowiczowych ściekowisk zapiały wręcz z zachwytu, po krótkim okresie oddechu i uspokojenia nastrojów, wynikających z zakończenia iście odpustowych uroczystości „zaślubin”, wznosząc się na kolejne diapazony euforycznych wzmożeń. Podbudowa medialna tego wielce kulturalnego „wydarzenia” trwała już zresztą od kilu dni, umiejętnie podsycano emocje i nakręcano kogo trzeba, a to cytując jakiś wywiadzik sprzed lat, a to tworząc medialny portret arcypięknej i równie uzdolnionej „towarzyszki życia” mości twórcy, oczywiście z gatunku tych, które (podobnie jak sam „pan rezyser” rzecz jasna) do wszystkiego doszły jedynie wrodzonymi „zdolnościami” oraz pracą własnych rąk tudzież innych części ciała.

   Jednak przy tejże okazji śmiało można podsumować „nasze światowe osiągnięcia” z dziedziny filmowej, wymienić wszystkich rodzimych artystów robiących jakże błyskotliwe kariery na okołohollywoodzkich salonach oraz zestawić je ze sporządzoną naprędce listą nazwisk prawdziwych „sukcesorów” o jedynie „polsko brzmiących” nazwiskach. Nie będzie szczególnie odkrywczym stwierdzenie, że tym sposobem możemy skonstatować ze wzrastającym w miarę przeglądania owej listy zdumieniem, iż jakimś dziwnym trafem znajdujący się na niej osobnicy i osobniczki jak jeden mąż są w stanie wylegitymować się pierwszorzędnymi – bynajmniej niesłowiańskimi – korzeniami. Od mistrzów, wicemistrzów i drugich wicemistrzyń w postaci Polańskiego, Skolimowskiego i Hollandówny aż po ogony w postaci „Yurka” Bogayewicza i „Dżoany” Pacuły nie znajdziecie drodzy Państwo na tej liście żadnego wyjątku. I wszystkie te radosne pienia o jednym Kocie czy innym Kuligu w kontekście tego jak to „chwalą nas” (wy mnie, a ja was) tak naprawdę zdają się psu na budę, nie mając się nijak do realnych rezultatów rzekomych peanów na cześć owej pary aktorskiej. I w tej kwestii nie przewiduję jakoś żadnej odmiany. No chyba, że któremuś z przechwalonych przydarzy się odkrycie jakiejś do tej pory nieznanej linii własnych antenatów. Nie ma tutaj sentymentów, do tej pory była to jedyna dostępna dla zwykłych, ordynarnych polaczków droga do międzynarodowych karier. I żadne smętne opowieści tropicieli antysemityzmu o rzekomych kompleksach występujących nagminnie u posiadaczy napletków bynajmniej tego nie zmienią. Z faktami trudno jest dyskutować. A wyglądają one właśnie tak, nie inaczej. Tak jak przy przyjęciu na studia w okresie PRL-u liczy się pochodzenie (z tą różnicą, że tym razem nie rozchodzi się bynajmniej o pochodzenie klasowe), nie żadne mityczne „zdolności”.

    Powodów podobnej sytuacji można szukać sięgając do przeszłości. W końcu nie od dziś wiadomo, że środowisko filmowe nie tylko w Hollywood, ale także i na naszym krajowym podwórku już u samego zarania zostało zdominowane przez przedstawicieli określonego, dość egzotycznego w swej naturze plemienia i miast snuć kolejne ponure legendy o tradycyjnych polskich nazistach tropiących wszędobylskie spiski, należałoby może pochylić się nad pragenezą tego zjawiska. Mianowicie prócz cechy wyróżniającej, określanej jako „kiepełe do interesów”, rzeczona grupa etniczna posiadła już na samym starcie niewątpliwą przewagę w postaci nagromadzonego przez wieki – w wyniku nadanego jej w wielu krajach przywileju, stanowiącego o możliwości uprawiania zakazanej dla wyznających inne religie lichwy – kapitału. Nie będzie niczym odkrywczym stwierdzenie, że pieniądz rządzi światem. Ale owe rządzenie w sposób znaczący ułatwia umiejętna propaganda, której wręcz idealnym narzędziem okazał się być cały przemysł filmowy. Narzędziem propagandy, a do tego całkiem niezłym biznesem. A więc przyjemne z pożytecznym – czegóż chcieć więcej? Teraz wystarczy jedynie pilnować stanu posiadania i nie dopuszczać do zamkniętego, grupującego specjalną kastę kręgu, jednostek do tego niepowołanych. Tzn. dokooptowywać tylu ilu trzeba. Najlepiej ograniczając się do Anglosasów. Niech im się wydaje, że nadal są u siebie. Ale nic ponad miarę - tak aby system pozostał domknięty. Nielicznych odstępców (w postaci chociażby znarowionego Gibsona) temperować i eliminować. Takie to proste, a jednocześnie nadal tak niepojęte dla tak wielu.

   Oczywiście funkcjonariusze tego aparatu propagandy nie mogą zapominać o tym, że mają określoną rolę do wypełnienia. I nie mam tu na myśli jedynie zawodowych aktorów. W kontekście przygotowywania gruntu pod przyszły (który to już z kolei?) skok na kasę zawczasu już strzyknął jadem niejaki Roth, nie tak dawno swoje dorzucił mister Szpilberg. Z wzbierającą niecierpliwością czekamy na następnych bo nikt w miarę trzeźwo tudzież racjonalnie myślący nie może mieć przecież chyba wątpliwości, że się pojawią. O jakże licznych muchach plujkach rozpaczliwie rozpiętych między „karierą międzynarodową” a naszym krajowym podwórkiem nie ma nawet co wspominać. Tutaj w blokach czekają już całe tabuny wyżartych „aspirantów” do pokazywania się na ściankach i czerwonych dywanach. Po podpisaniu przez „pana teścia” ustawy 447 znaleźliśmy się w momencie dziejowym, w którym na spodziewanym rozdrapywaniu polskiego trupa niejeden spodziewa się uszczknąć kęs i dla siebie. Padlinożerców nie brak. Niektórzy, usiłując chyba zawczasu zabezpieczyć na spodziewaną przyszłość siebie wraz z rodzinami, pasą już na zapas owo towarzystwo państwowymi dotacjami. Dajemy melonik tu, melonik tam, później jakoweś szacowne gremium przyzna jakiś dodatkowy grancik, albo dorzuci taką czy inną nagrodę. Maszyneria się kręci i bagienko wzajemnej adoracji wydaje się być bardzo z siebie zadowolone. A jedyną - skrajnie niszową zresztą - branżą, w której nasi rodacy mieli okazję do tej pory odnieść międzynarodowy sukces na niwie „kulturalnej”, pozostaje scena death/black metal, którą trudno zresztą jak dotąd posądzić o to, by mogła ona komuś kiedykolwiek posłużyć jako trampolina do osiągnięcia jakichś szczególnych profitów. Wyjątek stożkogłowego celebryty pajacującego ze sztucznym palikotem, wylansowanego swego czasu przez niejaką Dodę-Elektrodę, może jedynie potwierdzać powyższą regułę.



Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura