Teutonick Teutonick
1407
BLOG

Shitstorming level hard

Teutonick Teutonick Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 58
   Wydawałoby się, że po wielotygodniowej telenoweli nadawanej wprost z domu Wielkiego Brata umiejscowionego na 68 metrach korytarza gmachu sejmowego, media głównego ścieku choć przez chwilę dadzą nam odsapnąć od kolejnych shitstormów w szklance wody, miarkując swój histeryczny przekaz choćby z uwagi na chęć zachowania przynajmniej resztek jako takiej reputacji. Jednak próżne te nadzieje tudzież złudzenia co do możliwości zachowania w tym szczujnym towarzystwie choćby resztek zawodowej przyzwoitości. Oto w przeciągu paru dni mamy zebrane do nomen omen kupy: miniserial grozy pod postacią toi-tojowego zamachu wraz z jego gównym (literówka nie jest tu dziełem przypadku) celem w osobie nieubłaganego tropiciela innych pomniejszych „afer”, niejakiego posła Brejzy, następnie ujawnienie się nowego wcielenia Anastazji P. i Anety K. w jednym, a prócz tego aferę związaną z hodowlą buldogów francuskich (już sama nazwa brzmi nad wyraz interesująco, nieprawdaż?), którą usiłuje się podciągnąć pod linka do prof. Pawłowicz znienawidzonej w pewnych określonych kręgach niemalże równie mocno jak sam Krwawy Antoni. Niby nie dziwi nic, ale jednak coraz wyraźniej zauważalnym staje się fakt, że medialne szczujnie coraz intensywniej gonią w piętkę, spychając skutecznie poziom debaty publicznej na same dno groteski, w rozpaczliwych spazmach chwytając się przy tym coraz bardziej kuriozalnych chwytów, a niejednokrotnie zarazem i brzytew, aby tylko jakimkolwiek bądź sposobem móc spróbować pogrążyć znienawidzonego przeciwnika.
  W związku z powyższym bez najmniejszej żenady wali się z najgrubszych Bert czy też innych europosłanek von Thun und Schlezwig-Holstein w myśl zasady „wszystkie ręce na pokład”. Bazując zaś na najniższych instynktach usiłuje się wpędzać opinię publiczną w skrajnie niezdrowe emocje, czego wyraz stanowi chociażby przedzierzgnięcie się znamienitych ponoć niegdyś tytułów gazetowych, mieniących się dotąd wielce „opiniotwórczymi”, w nic innego jak ordynarne bulwarówy z zatrudnionymi w nich, co i rusz popuszczającymi w spodnie aktywistami, którzy już dawno - wzorem chociażby nad wyraz bojowo nastawionego Czuchny - utracili legitymację do tego aby nazywać samych siebie dziennikarzami. Tzw. „dziennikarstwo śledcze” w wykonaniu tychże tuzów wręcz kwitnie, coraz dziwaczniejsze teorie spiskowe w ich głowach mnożą się na potęgę wprost proporcjonalnie do ilości pojawiających się „anonimowych źródeł”, wyciągniętych przez nich wprost z własnej… no nieważne już zresztą skąd konkretnie wyciągniętych. Jedna afera goni kolejną, przy czym istota, waga i gabaryty każdej następnej z ich długiej i wciąż nie zakończonej listy, przybierają wymiar coraz bardziej kabaretowy. A wszystko to ma służyć zabełtaniu potencjalnemu odbiorcy w głowie „na pomieszanie dobrego i złego” aby nikt już nie mógł z całą stanowczością stwierdzić, że było właśnie tak jak było, nie mając pewności kto ma w danej sprawie rację, a kto na kilometry mija się z prawdą, tak jak to już zostało wielokrotnie przećwiczone chociażby w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem.
   Jednak wydaje się, że mało kto z towarzystwa autorów owej radosnej twórczości oraz szczególnej jakości „newsów” jest w stanie przyjąć do wiadomości, że w sytuacji gdy wraz z popularyzacją Internetu oraz narastającym w miarę upływającego czasu poziomem umiejętności poruszania się w jego przestrzeniach, co bardziej świadomi rzeczy konsumenci medialni coraz lepiej potrafią wyczuwać propagandowe meandry wciskanego im chłamu, stopniowo w coraz większej liczbie się na jego zawartość uodparniając. Być może celuje się tutaj w nieuświadomione masy ciemnego ludu, który - jak się niektórym wydaje - kupi po prostu wszystko. Jednak nie docenia się tutaj najwyraźniej obecnego w przestrzeni publicznej od lat faktu stopniowego przełamywania medialnego monopolu na jedynie słuszną prawdę, zgodnie z którą chociażby przełom lat 80/90 i tzw. pokojowe przekazanie władzy stanowiło niebywały sukces narodu polskiego, a nie szykującego sobie miękkie lądowanie środowiska postsowieckich aparatczyków wraz ze zwerbowanymi „po przeciwnej stronie” przyległościami. Do coraz większych rzesz ludzkich te i im podobne prawdy zaczynają docierać, coraz sprawniej też radzą one sobie z umiejętnością oddzielania informacyjnego ziarna od plew. Oszołomów oczywiście nadal nie brak. Jednak chociażby pojawiające się na demonstracjach w niemal każdej sprawie te same, ograne facjaty świadczą niechybnie o tym, że także i w dziedzinie nieuleczalnego fanatyzmu ławka rezerwowych po stronie tzw. opozycji robi się coraz krótsza.
   Jednym słowem te same, latami wykorzystywane metody w nowych okolicznościach okazują się być zwyczajnie przeciwskuteczne, a ów odwrotny do zamierzonego efekt wzmacniany jest nadal obecną w narodzie przekorą, przejawianą dość powszechnie w odniesieniu do treści wynikających z nauk wszelkiego rodzaju wywyższonych ponad zwyczajną ludową ciżbę mędrków, z pełnym przekonaniem o własnej nieomylności wysławiających się z łam takich czy innych czasopism i prychających z pogardą na ciemnotę, prymitywizm i daleko posunięte bezguście krajowego pospólstwa. Pedagogika wstydu, przez lata zbierająca swoje zatrute owoce, sprokurowała po latach w świadomości społecznej nieuchronne odbicie mentalnej wajchy w przeciwnym kierunku, czego wyraz może stanowić chociażby wysyp patriotycznych emblematów na noszonym przez Polaków na ulicach firmowym odzieniu. Jednak od czasu do czasu pojawia się tutaj pewna fałszywa nuta, zadająca kłam powyższym twierdzeniom. Może jednak nie doceniamy o wiele od nas sprytniejszego przeciwnika? Może tym razem dla odmiany stara się nas upupić z innej, „niby-patriotycznej” mańki? Może ktoś łebski uznał, że skoro nie da się z nas nijak wbrew naszej woli ulepić bezkształtnej multikulturowej masy na wzór społeczeństw zachodnich, to trzeba uśpić naszą czujność tak abyśmy sami dali się zagonić do właściwej zagrody? Może to wszystko stanowi fasadę, za którą kryje się konieczność jakiejś formy zagospodarowania „zdroworozsądkowej” części elektoratu? Może owa przysłowiowa wręcz niezgułowatość i nieudolność lewej strony sceny politycznej wraz z jej medialnymi przybudówkami, te wszystkie pompowane medialnie ryśki i joanki ze swoimi bezbrzeżnie idiotycznymi happeningami, stanowią jedynie wstęp do jakiejś większej operacji na żywym organizmie polskiego społeczeństwa? Bo i któż nam zagwarantuje, że jest inaczej?


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura