Tiwaz Tiwaz
195
BLOG

Max Martin a sprawa polska albo żal za Antonim

Tiwaz Tiwaz Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Premier nasz Mateusz Jakub Morawiecki, technokrata o cechach ludzkich, odwołał był ministrów przeważnie ludzkich, o słabo zaznaczonych cechach technokratycznych (może z wyjątkiem p. Anny Streżyńskiej). Konstatacja ta nie obejmuje żadną miarą odwołania p. Elżbiety Witek w ramach "małej rekonstrukcji", bo to przecież zupełnie inna historia, a poza tym w naszym kraju wydaje się obowiązywać konwencja, zgodnie z którą o kwestiach tzw. głębokiego państwa raczej się nie mówi i nie pisze, więc i my jej przestrzegajmy.

Żal mi będzie najbardziej Szyszki, Macierewicza i Waszczykowskiego - tej przesympatycznej trójki, która ubarwiała naszą szarą codzienność swoją niewymuszoną oryginalnością, spontanicznością wypowiedzi, nierzadko widocznym zmęczeniem, zauważalnym dystansem od nowomodnych teorii fitnessowych, szczerą mową ciała i bezkompromisowością. Zabrano nam ludzi z krwi i kości.

Nikt już tak zgrabnie nie wytknie rozmówcy,  czy to będzie dziennikarz, czy polityk, jego nieprzygotowania, niekompetencji i braku rozeznania w podstawowych kwestiach naszej rzeczywistości, jak to potrafił uczynić nieodżałowany minister Antoni Macierewicz. Nikt nie przesunie się połową korytarza z takim znużeniem na twarzy, jak wypełniający szczelnie rozpiętą marynarkę minister Witold Waszczykowski. I nikt równie pokrętnie i niezrozumiale nie wyłoży swych racji oraz intencji, jak sprawiający wiecznie wrażenie powracającego z całonocnego polowania minister Jan Szyszko.

Zamiast tych wspaniałych okazów indywidualizmu i nieulegania niesłusznym trendom współczesności dostaliśmy zestaw jakichś wychudzonych korpoludków, poukładanych do urzygu, co to robią wrażenie jakby pragmatyzm, wyrachowanie i bezideowość biły się w ich głowach o pierwszeństwo z poprawnością i ugrzecznieniem prymuski z 4 klasy podstawówki. Fuj!

A dlaczego nam Kaczor nasz ukochany to zrobił?

Jest taka teoria z dziedziny wiedzy o ludzkich interesach (niektórzy nazywają to ekonomią, ale przecież wiemy, że nie ma takiej nauki),  że ludzie dążą w biznesach do minimalizacji ryzyka (niektórzy nazywają to nawet "zarządzaniem ryzykiem", co z istoty swej brzmi durnowato, bo przecież każdy rozumie, że gdyby ryzykiem można było zarządzać, to by go wcale nie było - taka prawda). Przykład zaczerpnę z branży muzycznej, z muzyki popularnej znanej również pod bynajmniej niejednoznacznym określeniem "pop-music", bo jakoś mi się najbardziej z polityką kojarzy i podobieństwa się rysują też jakby same.

Otóż tłumy mamy wykonawców, jakieś boysbandy,  girlsbandy, piosenkarki środka, skandalizujących wokalistów, rozmaite półnagie divy ras wszelkich i odcieni, a jakże, duety, tercety tudzież wszelkiej maści konstelacje. A piosenki jakby te same. I tu pojawia się pytanie: a kto te piosenki komponuje? Ano Max Martin - Szwed Sandberg. A dlaczego Szwed Sandberg? A bo się sprawdził. Po co ryzykować, że ktoś skomponuje coś, co słuchacza odrzuci od radia czy innego urządzenia emitującego? Jest Szwed Sandberg (Max Martin) i on komponuje, to się sprzedaje, nikt odbiornika za okno nie wyrzuca, kasa się zgadza. Branża muzyczna dodatkowo argumentuje, że przeżywa kryzys, że się kurczy i nie stać jej na eksperymenty. Całe to estradowe zoo musi śpiewać piosenki Martina i kilku podobnych bo są sprawdzeni, pewni, nie niosą ze sobą żadnego ryzyka. A że nie wszyscy pochwalają natarczywość i ordynarną przebojowość tych dzikich songów? Cóż, niech nie słuchają, odpowiada przemysł muzyczny i zbija kasę na gustach, które pracowicie kształtował od czasów braci Czyż poprzez rozmaite "Easy Listening" (w Polsce coś takiego chodziło jako "Muzyka łatwa, lekka i przyjemna", chyba bez płacenia BBC za format).

(Na marginasie, ja tam jestem w stanie wysłuchać bez wypięcia radia tylko jednej piosenki Martina - Hit Me Baby One More Time - i to tylko w wykonaniu Travisów, którzy pozbawili ją owej mało wyrafinowanej natarczywości.)

Jakie są rezultaty takiego celowania w środek dobrze urobionego targetu przy użyciu sprawdzonego produktu, który się sprzedaje od ćwierćwiecza? No właśnie takie, że branża się kurczy, że ludzie coraz rzadziej włączają radio - bo nie chcą do znudzenia być atakowanymi tymi samymi niby-to-wesołymi schematami pana Martina. Przemysł ogranicza ryzyko i powiela bezrefleksyjnie te same w gruncie rzeczy produkcje, zmieniając jedynie twarze wykonawców. Sprzedaje coraz mniej płyt/płatnych ściągnięć, ma coraz mniej odsłuchań przez radio. Nikt nie chce i nie potrzebuje tego martinowskiego popu. Jest nudny, niezmienny i całkowicie przewidywalny.

I dlatego żal mi Macierewicza, Szyszki i Waszczykowskiego - bo byli ciekawi, spontaniczni i (w rozsądnym zakresie) nieprzewidywalni. Nowych ministrów, jak piosenek Martina, nikt (przynajmniej z tych, co to książki czytają) nie będzie chciał słuchać i oglądać, podczas gdy tych trzech zawsze mogło liczyć na mniej lub bardziej entuzjastycznie nastawioną, ale nigdy nie obojętną, widownię.

Nasz umiłowany Kaczor (niech ongony mają go w swojej opiece) wraz z Mateuszem Jakubem Morawieckim, historykiem zajmującym się regulacją ludzkich interesów, przejęli się najwidoczniej konceptem ograniczania ryzyka i na miejsce naszych ulubieńców wprowadzili nudnych technokratów. Może to i się przez parę lat sprzeda, ale na dłuższą metę będzie jak z przemysłem pop-music - nikt nie będzie chciał słuchać tych piosenek, a z rozpaczy niektórzy mogą się nawet zwrócić w stronę gardłujących raperów. Ale to już zupełnie inna historia.

Tiwaz
O mnie Tiwaz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka