Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk
192
BLOG

Hasło walki z układem nie da PiS-owi zwycięstwa w kolejnych wyborach

Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Strategia PiS od wielu lat jest taka sama: forsujemy swoją wizję i ocenę rzeczywistości, nie przejmujemy się odmiennymi opiniami. Bojkotowanie niesprzyjających mediów, otwarta krytyka i zarzucanie stronniczości Gazecie Wyborczej, tvn-owi i innym mediom z jednej strony demaskowały zaangażowanie polityczne, z drugiej zaś blokowały drogę do pojednawczego promowania własnych idei przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Tak to już jest w państwach demokratycznych, że przychylność czwartej władzy trzeba sobie jakoś zaskarbić. Można się oczywiście na nie obrazić, ale nie wywoła to raczej pozytywnego odzewu. Nie może zatem dziwić nieprzychylność tzw. mediów głównego nurtu III RP wobec PiS, skoro wrogość wyczuwalna była także po drugiej stronie. Oczywiście nie ma w tym jeszcze nic strasznego, że politycy krytykują dziennikarzy - politykę można przecież uprawiać przez dogadywanie się z wrogami lub ich eliminację z życia publicznego. Kolejne wydarzenia po wyborach w październiku 2015 r., z neutralizacją Trybunału Konstytucyjnego na czele, pokazały, że strategia konfrontacji okazała się dla PiS częściowo skuteczna. Bez względu na demonstracje KOD-u, krytykę ze strony autorytetów prawniczych, naciski Komisji Europejskiej, oburzenie części mediów, partia rządząca robiła swoje utrzymując poparcie społeczne. Z punktu widzenia przeciętnego obywatela, jest to wojna na górze, walka o władzę, do której 25 lat demokracji zdążyło już przyzwyczaić. W przeciwieństwie jednak do poprzednich wojen, chodzi tu nie tylko o wymianę elit, ale także o realny interes suwerena. Nigdy wcześniej władza tak zdecydowanie nie opowiadała się po stronie obywatela w starciu z elitami wykorzystującymi swoją uprzywilejowaną pozycję społeczną głównie do zaspokajania prywatnych interesów lub do celów zgoła przestępczych. To właśnie różni jakościowo rząd PiS od PO-PSL, zwłaszcza z okresu schyłkowego. Z tego też powodu PiS może pozwolić sobie na więcej niż poprzednie ekipy rządzące: wybaczone zostają zamachy na niezależność Trybunału Konstytucyjnego i ogólnie - zakusy na podporządkowanie władzy sądowniczej, upolitycznienie mediów publicznych, obsadzenie swoimi ludźmi stanowisk państwowych. Póki wyborcy tej partii przekonani są, że kontrowersyjne działania podejmowane są w ich interesie lub godzą w interesy niesłusznie uprzywilejowanych, będzie na nie przyzwolenie. Z drugiej jednak strony zamknięcie w wojennej narracji powoduje, że Prawu i Sprawiedliwości trudno będzie zaskarbić sobie poparcie większej niż dotychczas części społeczeństwa. Wydaje się, że pułap 41% poparcia to maksimum, a biorąc pod uwagę, że już niedługo problemów z funkcjonowaniem służby zdrowia, szkolnictwa, wymiaru sprawiedliwości itp. nie będzie można zrzucić na poprzedników, poparcie może spadać.


Okopanie się na stałych pozycjach, konsekwencja w działaniu, jasne zdefiniowanie wroga pozwoliło Prawu i Sprawiedliwości skonsolidować i poszerzyć elektorat. Upór w forsowaniu własnej wizji państwa doprowadził do czegoś, co wydawało się niemożliwe - wybory realnie zmieniły układ sił w polityce, mediach i biznesie. Na razie paliwem dla rządu jest niesłabnące poparcie społeczne. Nie oznacza to jednak, że otumanieni telewizyjną propagandą obywatele gotowi są w każdej chwili wybiec na ulice by skandować cześć i chwałę rządzącej partii. Po prostu pocieszenie daje fakt, że od strumienia państwowych pieniędzy odsunięci zostają działacze PO-PSL. Wkrótce jednak może się okazać, że to za mało. Zrzucanie winy na „układ” będzie jak strzał do własnej bramki, bo jak możliwe by mając policję, służby specjalne, prokuraturę, a wkrótce być może także podporządkowany wymiar sprawiedliwości, dalej tolerować istnienie układu? W najlepszym razie będzie wyglądało to na nieporadność władzy, a raczej nie jest to mile widziana cecha u polityków, których popieramy. W tej sytuacji PiS, jeśli będzie chciał wygrać kolejne wybory parlamentarne, będzie miał 2 wyjścia:


1. Jeszcze bardziej rozkręcić machinę propagandową, poszukiwać kolejnych wrogów wewnętrznych, dywersantów, być może nawet sprowokować jakieś sankcje ze strony UE, by pokazać, że za granicą boją się powstającej z kolan Polski. To jednak jest wariant ekstremalny i obarczony sporym ryzykiem, bo społeczeństwo jest lepiej wykształcone niż było w PRL-u, trudno jest zapanować nad debatą w internecie, a ponadto „łykliwy jak pelikany” żelazny elektorat to wciąż na mało, by wygrać wybory.


2. Poluzować nieco zacietrzewienie w sprawach posiadania jedynych słusznych rozwiązań na organizację państwa i dopuścić głosy krytyki pozwalające na podejmowanie wyważonych decyzji i budowanie dialogu społecznego. Trudno bowiem wyobrazić sobie budowanie nowoczesnego i sprawnego państwa wykluczając z partycypowania ze władzy znacznej części społeczeństwa lub ich przedstawicieli. Po to właśnie w Sejmie jest 460 posłów a nie 1 przedstawiciel zwycięskiej partii, by wypracowywać rozwiązania prawne służące możliwie szerokim rzeszom obywateli i jednocześnie będących mądrym kompromisem między różnymi potrzebami. Obecny stan ostrego sporu politycznego oraz pozbawianie pewnej części społeczeństwa prawa do współdecydowania o państwie może być usprawiedliwiony jedynie jako strategia tymczasowa, pozwalająca na częściowe przynajmniej naprawienie błędów III RP, która zbyt łatwo dała się opętać wyniesionym z PRL-u układom. Jeśli dobra zmiana ma się udać, nie wystarczy błogosławieństwo ojca Tadeusza Rydzyka, optymizm wicepremiera Mateusza Morawieckiego i nadgorliwość redaktor Danuty Holeckiej. Trzeba, aby włączyło się do niej jak najwięcej obywateli, od których codziennej aktywności i pracy zależy to, w jakim stanie jest nasze społeczeństwo.


    

Lubię poniedziałki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka