Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk
720
BLOG

Lodołamacz PiS po wypłynięciu z portu utknął na mieliźnie

Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Werwa z jaką Prawo i Sprawiedliwość tuż po wyborach zabrało się do zmian w państwie zaskoczyła pewnie nawet część jego elektoratu. Nawet Janusz Korwin-Mikke chwilowo zawiesił powtarzanie jednej ze swoich ulubionych złotych myśli, że gdyby wybory mogły coś zmienić to zostałyby zabronione. Okazało się, że mogą. Partia zajęła się oczyszczaniem przedpola, poprzez podporządkowanie sobie Trybunału Konstytucyjnego. Zapewniła sobie przychylność mediów przez obstawienie kluczowych pozycji w państwowym radiu i telewizji. Na strategicznych posadach w administracji państwowej i spółkach skarbu państwa usadzono zaufanych ludzi.Przygotowano audyt w resortach wykazujący szereg nieprawidłowości. Rozpuszczona samopas prokuratura wróciła pod zarząd ministra sprawiedliwości. Wydawało się, że wszystko było przygotowane do walki, że zaraz ruszy frontalny atak. Gazeta Wyborcza wydała poradnik, co zrobić, jeśli zapukają do ciebie o 6 rano, zapowiadała też falę aresztowań na jesień 2016 r. I co z tego wyszło? Nagle okazało się, że wszechmocny układ gdzieś się rozpłynął, zniknął z horyzontu, ulotnił się, a jedyną jego pozostałością, którą udało się dosięgnąć i zabezpieczyć jako symbol poprzednich rządów była grupa pracowników Sądu Apelacyjnego w Krakowie z prezesem na czele, podejrzewanych o branie łapówek. Aparat partyjny pousadzany na państwowych posadach szybo przekonał się, że w Polsce po 8 latach rządów PO wcale nie jest tak źle, skoro bez tych wszystkich studiów, kursów, praktyk można sobie dorabiać jako członek rady nadzorczej, czy pracownik biura politycznego. Rozleniwieni byciem opozycją funkcjonariusze partyjni po buńczucznych zapowiedziach i nadymaniu się przed kamerami przystąpili do spokojnej konsumpcji owoców władzy. Choć na każdym kroku przypominają o błędach i nieprawidłowościach za czasów swoich poprzedników, nie palą się do ich rozliczenia. Bo oznaczałoby to, że kiedyś ktoś może rozliczyć ich. A to zburzyłoby panującą od czasów PRL-u zasadę, że na kierowniczych stanowiskach niepotrzebne są kompetencje, wystarczy dyspozycyjność i uległość wobec "góry". Dzięki temu mamy prawdziwie sprawiedliwe państwo, w którym dyrektorem urzędu, członkiem zarządu spółki skarbu państwa, rzecznikiem prasowym ministerstwa, czy prezesem Trybunału Konstytucyjnego może zostać prawie każdy. Polska to kraj ogromnych szans, więc po co to zmieniać? 

Z pewnością kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości miało swoje racje obstawiając większość kierowniczych stanowisk w administracji zaufanymi ludźmi. Trzeba bowiem przyznać, że przeciętny członek PiS mentalnością nie odstaje zbyt mocno od przeciętnego członka PO - nie jest osobą nazbyt ideową (lub jak by to określił kto inny - frajerem) gotową dla dobra Polski społecznie poświęcać swoją pracę i czas. Trzeba było zatem jakoś kupić lojalność rzesz partyjnych i sprzyjających środowisk. Okazało się jednak, że aparat partyjny, niczym pospolite ruszenie za czasów powstania Chmielnickiego, okazał się niezdolny do walki. Zajęty uczeniem się pełnienia obowiązków na kierowniczych stanowiskach nie ma czasu i ochoty, by rozliczać poprzedników, by nie zostać wpuszczonym w kanał przez zagrożonych takim działaniem, o co nietrudno w przypadku braku odpowiednich kwalifikacji. Okazało się zatem, że PiS popełnił falstart skupiając w rękach ogromną władzę i nie zadbawszy wcześniej, by władzę tę powierzyć w ręce odpowiednich osób. Mamy zatem uwiąd partii rządzącej, który będzie prowadził albo do pośpiesznego nadrabiania zaległości w wewnętrznej polityce kadrowej albo do intensywnej konsumpcji by nacieszyć się władzą przed kolejnymi wyborami.   

Lubię poniedziałki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka