Szymon Hołownia, niedoszły Dominikanin, były wesołek TVNu oraz wzorcowy, średniozaawansowany katolik typu kremówkowego (czyli mdły ale do przełknięcia dla szerokiego spektrum lewicowych konsumentów) objawił się nam - bodajże jako pierwszy - jako „niezależny” kandydat na prezydenta. Jego niezależność jest szyta bardzo grubymi nićmi i łatwiej byłoby mi chyba uwierzyć w prawdziwość midraszy o wieloletniej abstynencji prezydenta Kwaśniewskiego tudzież Wałęsy w czasie jego internowania.
Kątem oka śledzę rozkręcającą się jak rolka papieru toaletowego kampanię reklamową pana Hołowni. W zasadzie to nie zdołałem się jeszcze zorientować jaki jest jej motyw przewodni. Podejrzewam, że największa prezentowana zaleta pana postępowego katolika to fakt, że nie jest on Andrzejem Dudą, ani Kidawą-Błońską, ani nawet Biedroniem. Niestety, dla naszego „niezależnego” kandydata, sytuacja jest podobna do tej sprzed pięciu lat, kiedy to prezydent „bigos” nie miał szans przegrać z pretendentem „budyniem”. Mógł jedynie przegrać z sobą samym, co przewidział prorok Adam Michnik w widzeniu o rozjechanej przez pijanego, najwyższego urzędnika w kraju, na pasach, ciężarnej, niepełnosprawnej zakonnicy. Sztab pana Hołowni postawił na młodości i nowoczesność (powrót do czasów świeżego Ryśka Petru). Specjaliści zakasali rękawki i spłodzili poczwarę. Pan Hołownia - skąd my to znamy? - usiłuje stanąć ponad podziałami i odciąć się od kłótni i politycznego pieniactwa, które jak rak toczą polską politykę. Razem z koleżankami i kolegami klepie jakieś komunały, ułożone w chaotyczny clip wyborczy bez ładu i składu. „Nie idziemy ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto”. Prosto? Czyli dokąd? Pod tramwaj, prasę hydrauliczną, czy do dyskontu po flaszkę wódki?
W pewnej chwili pojawia się zdjęcie brzozy oraz lecącego samolociku z papieru. Z ust kandydata Hołowni pada wiekopomna deklaracja „będziemy walczyć o każde drzewo, nie tylko o to jedno!”. W kraju zapachniało młodym Stuhrem i jego „tu polewem”. Granat eksplodował w szambie i sztab Hołowni ma nie lada problem.
Mamy zatem nieudolne próby zakłamania rzeczywistości. Oczywiście Szymuś - niegdyś z TVN - nie miał na myśli katastrofy w Smoleńsku. Taaak, chodziło mu pewnie o ścięte drzewo w Warszawie i martwą wiewiórkę. Kto uwierzy w te mętne tłumaczenia?
W szczycie działalności, słynnej z braku rezultatów, komisji Macierewicza, w gorączce sporu dendrologiczno-politycznego, pojawiło się dziesiątki memów i filmików, które ostro z niej kpiły. Ulubionym motywem memiarzy byli ludzie rzucający papierowe modele samolotów w kierunku brzozowego pnia. Miały to być eksperymenty potwierdzające lub obalające teorię tzw. „pancernej brzozy”.
O ile jeszcze wczoraj można było sobie zadawać pytanie o szczerość intencji pana Hołowni, to dzisiaj już maski spadły. Jest on tylko bezwolnym narzędziem w walce politycznej, aktorem wynajętym do odegrania ściśle określonej roli w wyborczym scenariuszu.