Staramy się przyzwyczaić do zbędnych regulacji naszej rzeczywistości, ale po przekroczeniu pewnych granic staje się to trudne. Przejawem konstruktywnej obrony jest wyszukiwanie sposobów nie stosowania się do niepraktycznej działalności państwa. Jeśli coś takiego uda nam się znaleźć - głośmy to w jak najszerszym gronie. Weźmy na celownik „prędkościowy terroryzm drogowy”.
Zakazy przekraczania prędkości irytują nas coraz bardziej.
Im więcej tego okrągłego tałatajstwa na poboczu i im bardziej drakońskie są ograniczenia; tym mniej na nie zwracamy uwagi. Dlatego łatwiej wpadamy na łamaniu tych ograniczeń.
Tworzy to spore źródło dochodów dla grup uprzywilejowanych.
Genezą tych problemów są nadmierne regulacje. Prawo drogowe dotyczące limitów prędkości to, w swojej istocie, przykryte mgiełką statystyk, etatystyczne ogłupianie ludzi. Jest to na rękę szamanom poparcia społecznego, czyli politykom.
Politycy zwykle zabijają czas poszukując populistycznych idei, które przysporzą im wyborców.
Kreują więc „nową” logikę starając się trafić w ludowe poczucie moralności:
„Ograniczenie o kolejne 10 kilometrów na godzinę, w strefie zabudowanej, uratuje kilkaset osób rocznie.”
Trzeci, a zarazem najgorszy rodzaj kłamstwa to statystyka.
Można to narzędzie wykorzystać do pseudonaukowego udowodnienia nawet największego absurdu. Wszystko zależy od finezji warsztatu.
Na nasze nieszczęście większość społeczeństwa nie jest wystarczająco wykształcona w tym kierunku, aby skutecznie odróżnić fałszowanie wyników, od naukowych badań. Poza tym każda rzetelna statystyka, jako narzędzie opisu rzeczywistości, musi być odniesiona do realiów, a nie pozostawiona bez komentarza.
W tym konkretnym przypadku tworzymy ciąg logiczny w postaci:
Im wolniej jedziemy tym mniejsze prawdopodobieństwo wypadku. Im mniej wypadków tym mniej ofiar. Im mniej ofiar tym lepiej. A ofiar będzie najmniej jak byśmy nie jeździli, najlepiej w ogóle nie wychodzili z domu.
Komentarzem do tej sytuacji powinno być odniesienie do innych skutków wolniejszej jazdy. Jest ich multum i same negatywne, co w ostatecznym rozrachunku prowadzi do zwiększenia liczby ofiar. Jeśli ktoś się nie zgadza niech, chociaż policzy straty ekonomiczne spowodowane spowolnieniem wymiany handlowej.
Jeżeli dysponujemy właściwą zdolnością interpretacji faktów to jest oczywistym, że sugerować maksymalną prędkość na drodze państwu wolno, ale ją wymuszać już nie. Państwo, które zakłada, że użytkownik drogi publicznej nie jest odpowiedzialny za własne czyny jest niebezpieczne. Obowiązek niańczenia jednostek niezdolnych do samodzielnej egzystencji jest jego funkcją podstawową, a rozciągnięcie zakresu tego obowiązku na prawie każdego obywatela grozi katastrofą. Gdy już uznamy obywatela za dziecko tylko kwestią czasu jest ubezwłasnowolnienie całkowite. To urzędnicy będą decydować, co będziemy jeść, gdzie spać i pracować. Proroctwa Orwella spełnią się i Wielki Brat będzie czuwać.
Jest to celowe działanie polityków niemające nic wspólnego z dobrymi intencjami. Ustawodawcy dobrze wiedzą, że na regulacji podstawowej dziedziny życia; jaką jest prawo do wolnego poruszania się, daje się zarobić krocie.
Dajmy ludziom nielogiczny zakaz, a większość zacznie go łamać, więc i budżet skubnie i kontrolerzy obłowią się łapówkami.
Co można zrobić by temu przeciwdziałać?
Po pierwsze protestować, po drugie czepiać się szczegółów. Jeśli lokalne grupy krzykaczy dzisiaj nie organizują akurat w naszym mieście Manify (wiem, że to słowo niektórym pejoratywnie się kojarzy) - to powinniśmy przynajmniej zdemolować własny samochód.
W sprawie znaków ograniczenia prędkości prawo drogowe definiuje:
§ 27. 1. Znak B-33 "ograniczenie prędkości" oznacza zakaz przekraczania prędkości określonej na znaku liczbą kilometrów na godzinę. (...)
W sprawie wymagań sprawności prawo drogowe stanowi:
Przy wymaganiach dotyczących pojazdu:
Art. 66. 1. Pojazd uczestniczący w ruchu ma być tak zbudowany, wyposażony i utrzymany, aby korzystanie z niego:
1) nie zagrażało bezpieczeństwu osób nim jadących lub innych uczestników ruchu, nie naruszało porządku ruchu na drodze i nie narażało kogokolwiek na szkodę;
2) nie zakłócało spokoju publicznego przez powodowanie hałasu przekraczającego poziom określony w przepisach szczegółowych;
3) nie powodowało wydzielania szkodliwych substancji w stopniu przekraczającym wielkości określone w przepisach szczegółowych;
4) nie powodowało niszczenia drogi;
5) zapewniało dostateczne pole widzenia kierowcy oraz łatwe, wygodne i pewne posługiwanie się urządzeniami do kierowania, hamowania, sygnalizacji i oświetlenia drogi przy równoczesnym jej obserwowaniu;
6) Nie powodowało zakłóceń radioelektrycznych w stopniu przekraczającym wielkości określone w przepisach szczegółowych.
Wśród powyższych przepisów nie ma wymagania dotyczącego posiadania sprawnego prędkościomierza. Co możemy wykorzystać w walce z przymusowymi ograniczeniami naszej energii kinetycznej.
Na tej podstawie prawnej „legalnie” psujemy nasz licznik prędkości metodą dowolną byle skuteczną. Wyżywanie frustracji na prędkościomierzu jest dozwolone, dopóki robimy to we własnym samochodzie.
Taki wandalizm nie jest aż tak niebezpieczny, bo nadal wiemy z jaką prędkością jedziemy po prostu obserwując drogę. Nasze wyczucie prędkości pochodzi z ciągłych porównań widoku za oknem z licznikiem przed nosem.
Jednak po pewnym czasie od masakry wskazówki, nasza pamięć zaczyna się zacierać. Po kilku miesiącach pozostaje jedynie pomoc w postaci drążka zmiany biegów. Jeśli nasz obrotomierz jest nadal sprawny, to przy jego udziale, pamiętając na jakim biegu jedziemy, nadal orientujemy się w przybliżeniu o prędkości.
To przybliżenie daje nam pole manewru.
Im wnikliwiej obserwujemy drogę, tym mniejsze pojęcie mamy o pozostałych parametrach, takich jak numer biegu, czy obroty. Innymi słowy po zatrzymaniu za przekroczenie prędkości możemy tłumaczyć się, że nasza uwaga była tak bardzo skupiona na drodze, że nie mieliśmy pojęcia ile jechaliśmy. Skoro nie byliśmy świadomi łamania przepisów to kara powinna nas ominąć.
Oczywiście tylko wtedy, gdy prawo nie zmusza nas do posiadania ciągłej wiedzy o prędkości pojazdu.
Wbrew pozorom nie jest to strasznie pokrętna interpretacja. Każdy prawny zakaz musi być bowiem obwarowany warunkami brzegowymi. Jak „władza” chce, aby obywatel stosował jakąś normę to musi mu powiedzieć po czym ma poznać, że ją spełnia. Dla przykładu, jeśli prawo ustala maksymalną zawartość szkodliwej substancji w produkowanym leku to musi określić metodę pomiaru, która zawiera w sobie informację o maksymalnym błędzie pomiaru. Dlatego producent nie może tłumaczyć się, że zanieczyszczenia nie wykrył, jeżeli maksymalny błąd narzuconej mu metody testu jest mniejszy od stopnia przekroczenia normy.
Na nasze szczęście prawo drogowe takich widełek na nas – jeszcze - nie nakłada. Nie mówi nam jaką metodą lub bezpośrednio, z jaką dokładnością powinniśmy mierzyć prędkość pojazdu. Możemy więc przyjąć metodę dowolną, a więc najwygodniej i najtaniej metodę niedokładną.
Najlepiej na oko.
Subiektywizm naszej oceny będzie pomocny, bo do zmierzenia jego dokładności potrzeba całego sztabu specjalistów - co przysporzy bólu głowy urzędnikom nieprzywykłym do myślenia twórczego. To na ustawodawcy jako twórcy zakazu, ciąży obowiązek udowodnienia, że się do niego nie stosowaliśmy. Dopiero wtedy, należy się kara.
Z góry uprzedzam tych, którzy w tym momencie staraliby się wtrącić zasadę:
„Nieznajomość prawa nie uprawnia do jego nieprzestrzegania.”
Tutaj nie chodzi o nieznajomość zakazu, bo dobrze widzieliśmy znaki. Prawo jednak nie sprecyzowało konkretnych działań, które należałoby podjąć po wjechaniu w strefę ograniczenia prędkości. Dlatego zastosowaliśmy dowolną metodę działania, mierząc prędkość z dokładnością, do tylu kilometrów o ile ograniczenie przekroczyliśmy.
Z naszego punktu widzenia zakaz nie został złamany, a prawo nie określa w żaden sposób czy nasza metoda jest lepsza czy gorsza od metody pomiaru policjanta za pomocą radaru (o wyniku do jednego km/h). Innymi słowy policjant nie ma bardziej wiążącej opinii, w świetle prawa, od naszej.
Gdy są dwie sprzeczne, zarazem równorzędne opinie i jedna z nich mówi o winie, a druga o niewinności - to sąd musi uwolnić nas od mandatu, jeśli powołamy się na domniemanie niewinności.
Jeżeli organ wystawiający mandat nie przekona sędziego, że przepis:
„Urządzenia i wyposażenie pojazdu, w szczególności zapewniające bezpieczeństwo ruchu i ochronę środowiska przed ujemnymi skutkami używania pojazdu, powinny być utrzymane w należytym stanie oraz działać sprawnie i skutecznie.”
dotyczy licznika prędkości, to również nie zapłacimy kary za niedziałający prędkościomierz.
To wystarczająco mocny argument dla logika - choć nie dla urzędnika, ale trzeba próbować.
Gdy wyrzucą nas drzwiami wchodzimy oknem.
Cała powyższa akcja powinna być wyrazem społecznego sprzeciwu wobec masowej dezinformacji prowadzącej do śmierci tysięcy ludzi na drogach. To nie prędkość jest bowiem wyznacznikiem niebezpieczeństwa jakie stwarzamy na drodze, lecz nasza energia kinetyczna.
Dlatego niniejszym domagam się od producentów aut instalowania zamiast prędkościomierzy liczników energii, która bezpośrednio przekłada się na zniszczenia jakich możemy dokonać i całkowicie liniowo wyznacza nam drogę hamowania. Dwa razy większa energia, to dwa razy dłuższa droga hamowania. Prędkość nie ma z oceną naszej drogi hamowania wiele wspólnego, dlatego ciągle nie doceniamy zagrożenia jakie stwarzamy na drodze.
Zastąpienie liczników prędkości, licznikami energii pozwoli nam również uwolnić się od wszechobecnych nakazów ograniczenia prędkości, ponieważ policjanta nie można wyposażyć w zdalny miernik naszej energii – musiałby on wpierw znać masę przejeżdżającego pojazdu.
Za jednym zamachem pozbylibyśmy się podatku drogowego od nadmiernej prędkości, wyeliminowalibyśmy korupcję wśród drogowej policji oraz znacząco poprawilibyśmy bezpieczeństwo na drogach, ponieważ to właśnie ono jest najbardziej istotne w naszym życiu – od niego zależy przecież bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci. Nie można przedkładać wygody policjanta, czyli państwowego urzędnika w określaniu czy podpadamy pod zwykle bezsensowny, ale łatwo wystawialny mandat, nad życie tysięcy ludzi, którzy co roku giną na naszych drogach tylko z jednego powodu, bo działają na ślepo, nie mając o swojej energii jakiejkolwiek informacji.
ZibiKendo
ZAPROSZENIE: Jakże wiele osób pisze do szuflady, ile wspaniałych tekstów jest ukrytych przed Czytelnikami, ile wśród Was jest prawdziwych talentów, które do tej pory nie doczekały się odkrycia.Chcemy dać Państwu szansę, chcemy pokazać światu owoce Państwa talentu i pracy. Zapraszamy do tworzenia największej i jedynej w Polsce Biblioteki Literatury Niezależnej. W naszej wspólnej Bibliotece każdy z Państwa będzie mógł umieścić swoją książkę,tomik poezji czy zbiór opowiadań. Nikt z Państwa nie zostanie pominięty, każda pozycja znajdzie swoje miejsce, każda będzie mogła doczekać się recenzji. Przedsięwzięcia na taką skalę nie doczekały się biblioteki „tradycyjne”, ani wirtualne.Żeby móc podjąć współpracę z nami należy przesłać na nasz adres, wybrane przez siebie pozycje w jednym z dwóch formatów – pdf lub doc - o objętości nie większej niż 11 MB.Do przesyłki prosimy dołączyć albo imię i nazwisko autora, albo pseudonim artystyczny, pod jakim chce występować, a także kilka słów na temat proponowanej przez siebie pozycji, nie więcej jednak jak 5 zdań. Jeśli autor chce się jakoś przedstawić Czytelnikom prosimy również o kilka słów o sobie. Jeśli autor posiada bloga lub stronę internetową i chce je udostępnić prosimy o podanie adresu powyższych. Adres do kontaktu z nami: tosterpandory@gmail.com pod który należy również przesyłać teksty i publikacje.Naszym celem jest udostępnienie jak najszerszej publiczności Państwa dzieł bezpłatnie, nie będziemy żądali ani od Autorów ani od Czytelników żadnych opłat, czy to za umieszczanie czy pobieranie pozycji z naszej biblioteki. Jedyną rzeczą, jaka nas interesuje jest upowszechnianie na jak największa skalę nie odkrytych jeszcze słów – Waszych prac. REDAKCJA TOSTERA PANDORY - ADRES BIBLIOTEKI http://sites.google.com/site/tosterpandory/home Link znajduje się poniżej w dziale polecane strony
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie