„…wyrażamy stanowczy protest wobec wykorzystywania państwowych służb do walki politycznej, zastraszania działaczy opozycji (…) niepokojące jest dla nas nieuzasadnione nękanie obywateli na podstawie niepotwierdzonych donosów…”. Nie, to nie jest oświadczenie jakiegoś działacza PiS. Ani nawet nie są to słowa ojca pana Staruchowicza, którego syn przesiedział w areszcie skandalicznie długi czas na podstawie niezweryfikowanego donosu świadka podejrzanej proweniencji (nie on pierwszy i nie ostatni zresztą, to generalnie bolączka systemu prawnego III Rzeczypospolitej). To cytat z oświadczenia pana posła Andrzeja Rozenka, prominentnego działacza Ruchu Palikota. Naturalnie ukłon pod adresem fobii lidera być musiał, toteż sympatyczny parlamentarzysta prędko dodaje: „…to budowanie atmosfery rodem z IV RP…”. Bo, jak powszechnie wiadomo, IV RP to słowo klucz; wówczas to w samym środku Europy miały miejsce nieomal quasi-faszystowskie wydarzenia, prześladowania ludzi myślących inaczej niż władza, pęd ku bolszewizmowi. Na marginesie: wiele osób w Polsce – i to zdawałoby się osób poważnych, rozsądnych – sporo mówi o zamordyzmie wówczas panującym. Dlatego – wobec relacji tylu świadków – dziwi mnie, że Platforma Obywatelska potrzebowała pięć lat by przedstawić wniosek (wprawdzie też niedopracowany) o Trybunał Stanu dla panów Kaczyńskiego i Ziobry. I dlaczego tylko dla nich, skoro w ów proceder zaangażowanych było mnóstwo ministrów i posłów?
W każdym razie sprawa wygląda tak. Dopóki władza „wali” w naszych kolegów z ław opozycyjnych, uśmiechamy się promiennie i powtarzamy w mediach, że żyjemy w zdrowej, normalnej demokracji z równymi zasadami dla wszystkich. Od czasu do czasu możemy nawet łamiąc wszelkie zasady solidarności machnąć list do Rosjan z uprzejmym donosikiem na rzeczonych kolegów. Z tego założenia wychodził Ruch Palikota dotąd i w tej idylli - przerywanej od czasu do czasu cyrkowymi, żałosnymi próbami lidera przypomnienia o sobie – żył w najlepsze. Pierwszym rozczarowaniem było, gdy trafił swój na swego: inne kluby wykolegowały pana Palikota w sprawie pani marszałek Nowickiej i szczwany lis musiał wreszcie zrozumieć, że nie jest w kurniku sam. To z pewnością zabolało. Stąd ta chęć do wypłakiwania się w elegancki rękaw drogiej marynarki pana prezydenta Kwaśniewskiego. Naturalnie przyjaźń nie będzie wieczna: tak wiarygodny i ważący swoje wypowiedzi polityk jak pan Palikot z pewnością zrobi wszystko, by zrealizować własne wypowiedzi z maja zeszłego roku, gdy domagał się postawienia pana Kwaśniewskiego przed Trybunałem Stanu za więzienia CIA w Polsce. O więzieniach wiemy coraz więcej, zatem z zapartym tchem czekamy na wniosek (w życiu nie napiszę: donos) jednego współpracownika przeciw drugiemu. Znając troskę pana Janusza o jakość życia publicznego możemy być pewni, że doczekamy się pana prezydenta przed Trybunałem jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego – by uniknąć zawistnych oskarżeń maluczkich, że ktokolwiek chowa się za immunitetem.
Kolejnym rozczarowaniem była wizyta Służby Celnej w domu pana Ryszarda Częstochowskiego. Wbrew pozorom pan Częstochowski jest działaczem z Bydgoszczy. Niegdyś należał do Platformy Obywatelskiej, ale przejrzał na oczy i przeszedł do nowoczesnej, przyjaznej przedsiębiorcom i rozumiejącej gospodarkę (cytat za prokuraturą warszawską: „…nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych pana posła Palikota wynikają z filozoficznego wykształcenia i stosunku do wartości materialnych…”). Służba Celna złożyła wizytę standardowo „we wczesnych godzinach rannych”. Przeszukanie odbyło się „na podstawie pomówienia”, w dodatku „z użyciem psa tropiącego”. Rozchodziło się o rzekome posiadanie przezeń sporej ilości papierosów bez polskiej akcyzy. Niczego nie znaleziono. Pan Częstochowski ma dwie hipotezy pochodzenia owego „wiarygodnego źródła”. Albo są to narkomani – bo jest rzutkim, długoletnim terapeutą Monaru – albo właśnie przeciwnicy polityczni z grona swoich byłych kolegów. Jeśli mamy do czynienia z drugą wersją to z pewnością nie jest to ogólnopolski zamordyzm. Nikt w Warszawie nie przełożył „wajchy” celem dokopania konkretnej partii opozycyjnej. W lokalnej polityce – prawda stara jak świat – mamy jeszcze Dziki Zachód i dzień bez podkładania świni to dzień stracony.
Nie przeszkadzało to wszakże panu posłowi Rozenkowi się „spisić” czyli mówić dokładnie tak jak te „oszołomy” od pana Kaczyńskiego. Nagle działacze Ruchu zdali sobie sprawę, że żyją w państwie które zastrasza działaczy opozycji i używa państwowych służb do walki politycznej nie licząc się z kosztami. Jeszcze chwila i zaczną bronić wspomnianego „Starucha” albo zaoferują „Antykomorowi” miejsce na listach wyborczych. A swoją drogą, ciekawe co groziłoby panu Częstochowskiemu (z sankcji partyjnych) gdyby znaleziono u niego jakieś „fanty”? Bo na przykład względem pana posła Ryfińskiego ugrupowanie, które tak pięknie w przypadku pani Nowickiej mówiło o poszanowaniu prawa i niechęci do poselskich „świętych krów” wykorzystujących swoje przywileje zdecydowało ukarać się pana „bohomaza” wyłącznie rozmową dyscyplinującą która jakoby sprawiła, że „zrozumiał swój błąd”.
Być może urzekły ich wzruszające słowa pana posła który posypał głowę popiołem i przyznał się, że jest „młodym, początkującym parlamentarzystą. To był błąd młodości i naiwność”. Tymczasem, o ile można wartościować – rzecz była o wiele poważniejsza niż tylko premia pani marszałek Nowickiej. Ona ewentualnie złamała tylko zasady dobrego współżycia społecznego, zaś pan poseł Ryfiński wraz ze swoim totumfackim – innym posłem Palikota, panem Mroczkiem – zjawił się w urzędzie dzielnicy Mokotów, machając legitymacjami poselskimi i w ramach „interwencji poselskiej” domagali się wglądu do akt jednej ze spraw lokalowych, zupełnym przypadkiem dotyczącej mamy pana posła Ryfińskiego. Mimo swojego młodego stażu w Parlamencie już dał się poznać jako mistrz konspiracji i intrygi, twierdząc że tak naprawdę była to interwencja drugiego pana posła, a on był tylko jako osoba towarzysząca. Aha, i pan poseł Mroczek miał jakoby nie wiedzieć, że rzecz rozchodzi się o mamę swojego kolegi (pań Ryfińskich mających syna o imieniu Armand jest na Mokotowie zatrzęsienie).
Jakże więc miło pleść androny, że rządzący nadużywają swojej władzy i prześladują opozycję. A te biedne misie przecież wypełniają swój mandat od wyborców z poszanowaniem prawa i dobrych obyczajów. Ech, skoro „młodzi, początkujący” parlamentarzyści pana Palikota popełniają takie „błędy młodości” będąc w opozycji, to gdyby kiedyś – odpukać w niemalowane – udało im się dojść do władzy (raczej jako podległy koalicjant, ale zawsze), oj to wówczas pokus byłoby jeszcze więcej. I można byłoby się tłumaczyć mediom, że jest się na przykład „młodym, początkującym” wiceministrem. I że się do końca nie wiedziało. A partia odbędzie z takim ananasem surową rozmowę i nic innego się nie stanie – „no bo przecież się przyznał”. Czasami aż człowiek łapie się za głowę, ileż czasu oni poświęcają, by drugiej stronie udowodnić jakieś zapędy totalitarne...podczas gdy wszyscy – z małymi, indywidualnymi wyjątkami – daliby się skusić na takie samo postępowanie będąc u władzy. Bo kto na własną prośbę zrzekłby się wielkich wpływów i kontroli, jakie daje bycie premierem czy ministrem? Aż takich Gandhich to my w polskiej polityce nie mamy.
Inne tematy w dziale Polityka