Marszałek sejmu - z wyuczonego zawodu ogrodnik - lubi, jak rodzina lata państwowymi samolotami. Tak bez żadnego trybu. Wielbiciele jego obozu dziwią się, że ktoś się tym dziwi, że kogoś to oburza. Bo przecież samolot i tak leci, państwo żadnego kosztu nie ponosi. Jak mówi to niedouczony propagandzista "dobrej zmiany" - dla niepoznaki nazywany dziennikarzem - to ja się nie dziwię, że tak myśli. Ale jak mówi to ktoś z grupy trzymającej władzę - jeden z "rządzących" (poseł, minister itp) - to nie mogę wyjść ze zdumienia. Dlaczego?
Elementarz zarządzania mówi jasno - każde ryzyko to koszt. Nawet te nieznane, nawet takie, którym nie zarządzamy. To elementarz.
Jakie są ryzyka podczas podróży rządowym samolotem? Rzeczpospolitowym samolotem? Kojarzy może ktoś coś z przeszłości? Jakieś wypadki? Tupolew, czy inna CASA? A potem kasa dla rodzin w ramach odszkodowań?
Jeżeli ktoś zaprasza do rządowego samolotu osobę postronną to sprawia, że w razie wypadku państwo będzie musiało płacić dodatkowe odszkodowanie. Jeśli zaprasza wbrew zasadom, mówiącym kto może być w tym samolocie i kiedy, to jest to gruba przeginka - państwo wyraziło się jasno, koszty jakich ryzyk chce ponosić - a zapraszacz postanowił to olać i dodać kolejne koszty. Kolejne ryzyka. To tak, jakby postanowił sobie sięgnąć do kasy w firmie, w której pracuje i wziąć coś dla siebie. Dla rodziny :)
Wyobraźcie sobie, co by się stało w razie wypadku podczas lotu HEAD, gdyby były w nim osoby, których nie powinno być tam być, które marszałek-ogrodnik zaprosił "na swoją odpowiedzialność". Kto by płacił odszkodowanie za te osoby? Ten, co zaprosił (lub jego spadkobiercy) czy państwo?
Komentarze