Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
474
BLOG

Zaprzepaszczone triumfy II Rzeczypospolitej

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Imponujące osiągnięcia międzywojennej Polski w pierwszych latach niepodległego bytu, będące wynikiem gotowości do poświęceń całego narodu, męstwa wojskowych i patriotycznego zaangażowania elit politycznych, zdają się nie podlegać dyskusji. Ale każdy z sukcesów nosił w sobie zarodek przyszłej klęski


„Szli krzycząc: Boże! Ojczyzna! Ojczyzna!/ Wtem Bóg z mojżeszowego pokazał się krzaka/ Spojrzał na te krzyczące i zapytał: jaka?”. Pytanie, jakie w wierszu Słowackiego Stwórca zadał Polakom, stanęło z całą ostrością przed parlamentarzystami, którzy znaleźli się w wybranym w styczniu 1919 r. Sejmie Ustawodawczym. Jego głównym zadaniem miało być opracowanie konstytucji dla odrodzonego państwa. Partie polityczne, które weszły w jego skład, potraktowały debatę nad ustawą zasadniczą jako okazję do wyrazistego zaprezentowania się społeczeństwu. Nie może zatem dziwić, że spośród najważniejszych ugrupowań, które znalazły się w Konstytuancie, jedynie Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” nie zgłosiło własnego projektu konstytucji. Ostatecznie posłowie debatowali nad kilkunastoma (!) propozycjami tego dokumentu – w tym przygotowanymi zarówno przez kluby parlamentarne (socjalistyczny, narodowy, PSL „Wyzwolenia”), rząd, działającą poza sejmem Ankietę (skupiającą ekspertów – prawników i konstytucjonalistów), jak i poszczególnych posłów.
Niejednokrotnie w trakcie obrad nad szczególnie kontrowersyjnymi zapisami ustawy zasadniczej – jak na przykład kompetencje i sposób wyboru prezydenta, kształt parlamentu, zakres praw obywatelskich, stosunek do mniejszości narodowych, pozycja Kościoła katolickiego w państwie, kwestia własności i ochrony pracy – na sali sejmowej wrzało, a do panującej na niej wówczas atmosfery jak ulał pasowałby opis, który pozostawił nam w swoim pamiętniku lider ruchu ludowego Maciej Rataj – choć dotyczy on obrad sejmu następnej kadencji, którego polityk ten został marszałkiem: „Na posiedzeniu obstruują technicznie (pulpity, trąbki, gwizdki). Ta obstrukcja i hałas są mi na rękę, wytwarzają nastrój! Konsolidują automatycznie innych. Nie ma czasu, miejsca i możności na rozbieżności i grę w głosowaniach. Referenci klubów stoją tuż koło trybuny, by mnie słyszeć wśród piekielnego hałasu i dają znaki swoim klubom, jak głosować. Często nie słyszą i mnie, tylko idą za skinieniem ręki. Dyryguję nimi, a oni salą. Nikt nie wie, nad czym się głosuje, ale głosuje. Od czasu do czasu wykluczam któregoś z hałasujących i boję się, by nie przestali hałasować, bo może być katastrofa”.

Konstytucyjny eksperyment

Pomimo tak namiętnych sporów konstytucja po zaledwie dwóch latach pracy sejmu – przypomnijmy, iż wybrańcom narodu w III RP podobny „mozół” zajął lat… osiem – ujrzała światło dzienne 17 marca 1921 r. Data nie była przypadkowa – chodziło o to, by jej przyjęcie przez parlament uprzedziło traktat ryski, który włączał w granice Rzeczypospolitej Kresy Wschodnie po zwycięskiej wojnie z Sowietami. Ustawa zasadnicza – będąca wynikiem osiąganego w pocie i znoju kompromisu pomiędzy najważniejszymi siłami w parlamencie – określała ustrój demokratyczny Polski, ustanawiając w niej system parlamentarno-gabinetowy,  wprowadzając szeroki zakres praw obywatelskich, zrównując w prawach wszystkie zamieszkujące nią narody i występujące na jej obszarach wyznania oraz potwierdzając prawa wyborcze kobiet, wprowadzone jeszcze w 1918 r. dekretem ówczesnego Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego (przypomnijmy, iż demokracje nieraz stawiane Polakom jako wzór do naśladowania uczyniły to wiele lat później – Wielka Brytania w 1928 r., Francja w 1944 r., a Szwajcaria dopiero w… 1971 r.!).
Jednak cieniem na pozytywnej ocenie konstytucji, zwanej później marcową – a co za tym idzie i na funkcjonowaniu życia politycznego w pierwszych latach Niepodległej – kładą się katastrofalne zapisy, dotyczące uprawnień i wzajemnych relacji pomiędzy głową państwa, a parlamentem. Ustawa zasadnicza skonstruowana była bowiem w tym zakresie bez oglądania się na perspektywę sprawnego funkcjonowania machiny rządowej, a jedynie z pobudek personalnych: w celu uniemożliwienia objęcia najwyższego urzędu w państwie przez Piłsudskiego. Nie chcieli go bowiem jako prezydenta najsilniejsi w Konstytuancie narodowcy, a socjaliści, którym był bliski jako ich legendarny przywódca z okresu zaborów, dogmatycznie bronili idei rządów ludu, wyrażających się ich zdaniem najpełniej w omnipotencji parlamentu. Stąd Prezydent Rzeczypospolitej pozbawiony został prawa do wydawania dekretów, zgłaszania veta wobec ustaw sejmowych, możliwości bezpośredniego kierowania wojskiem (co byłoby dla Marszałka, gdyby zdecydował się kandydować na stanowisko głowy państwa, osobistym afrontem), wreszcie wybierany miał być nie w wyborach powszechnych, a jedynie przez Zgromadzenie Narodowe, czyli połączony sejm i senat, co czyniło go jedynie swoistym delegatem parlamentu, a nie wybrańcem całego narodu. Równocześnie niezwykle szerokie uprawnienia i wpływ na kolejne rządy uzyskał sejm, co przy panującym w nim rozdrobnieniu partyjnym (będącego wynikiem rozbicia i chaosu na polskiej scenie politycznej) skutecznie destabilizowało egzekutywę, uniemożliwiało prowadzenie jakiejkolwiek dalekosiężnej polityki, a w konsekwencji skłoniło Piłsudskiego do przejęcia władzy drogą zbrojnego przewrotu w celu przeprowadzenia sanacji, czyli uzdrowienia spraw państwowych.

Za wolność waszą i naszą

18 marca 1921 r. – nazajutrz po przyjęciu przez Konstytuantę ustawy zasadniczej – delegacje polska i sowiecka podpisały w stolicy Łotwy, Rydze, traktat kończący dwuletnią, okrutną i krwawą wojnę polsko-bolszewicką. Wojnę pełną niespodziewanych zwrotów, w trakcie której wojska Rzeczypospolitej kroczyły w 1919 r. od zwycięstwa do zwycięstwa, zdobywając Wilno, Lidę i Mińsk, zajmując obszary dzisiejszej Litwy i Białorusi, wreszcie spychając Armię Czerwoną daleko na wschód za Berezynę. W której przełom nastąpił rok później, kiedy to najpierw wojska polskie podjęły ofensywę na Ukrainie, zajmując w maju 1920 r. Kijów, aby już trzy miesiące później toczyć nad Wisłą bój o przetrwanie państwa polskiego. Wojnę, w której po pogromie bolszewików pod Warszawą i nad Niemnem w sierpniu i wrześniu 1920 r. wojska sowieckie zostały przez armie polskie ponownie zepchnięte na Ukrainę, Wołyń i Polesie.
Konflikt ten, w którym nowym czerwonym władcom Rosji przyświecało hasło „przejścia po trupie Polski do Europy”, Rzeczpospolita toczyła pod hasłami federacyjnymi, których głównym orędownikiem był Piłsudski jako Naczelnik Państwa i Wódz Naczelny. Dążył on do zbudowania pomiędzy Niemcami i Rosją Sowiecką silnego federacyjnego tworu państwowego, złożonego z Polski, Ukrainy, Litwy i Białorusi, połączonych unią polityczną, gospodarczą i wojskową. Wierzył bowiem, iż tylko taki, potężny organizm będzie w stanie przetrwać pomiędzy agresywnym państwem sowieckim i republiką weimarską, łakomym okiem spoglądającą na polskie Pomorze, Górny Śląsk i Wielkopolskę. Federacja Warszawy, Kijowa, Wilna i Mińska miała z jednej strony stać się nowoczesną wersją dawnej idei jagiellońskiej, ucieleśnionej w mocarstwowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, z drugiej – stanowić odpowiedź na propagowane przez prezydenta Stanów Zjednoczonych hasło „prawa narodów do samostanowienia”, chroniąc nie tylko Polskę, ale również Ukrainę, Litwę i Białoruś przed sowieckim imperializmem.

Przegrane zwycięstwo

Jednak ostatecznie do realizacji planów Marszałka nie doszło. Rzeczpospolita okazała się zbyt słaba, aby własnymi siłami doprowadzić do tak gruntownej przebudowy wschodu Starego Kontynentu. Z kolei Ukraińcy, Litwini i Białorusini, zmęczeni działaniami wojennymi, które przetaczały się przez ich ziemie nieprzerwanie od 1914 r., nieufni wobec polskich intencji; obawiający się w przyszłości dominacji Warszawy – jakby większym niebezpieczeństwem dla ich niezależności nie był nowy, bolszewicki gigant! – wreszcie nie posiadający dostatecznie silnych i zdeterminowanych, propaństwowo nastawionych elit, nie podjęli inicjatywy Piłsudskiego. Efektem był traktat ryski, który wyznaczał granice pomiędzy państwem polskim i sowieckim imperium, dzieląc pomiędzy nie ziemie ukraińskie i białoruskie. Powstała w ten sposób II Rzeczpospolita była zbyt małym państwem, by móc pozwolić sobie na wykrojenie ze swego skąpego terytorium obszarów autonomicznych, zamieszkanych przez Ukraińców i Białorusinów. Tych było w granicach Polski za mało, aby przekonać Warszawę o celowości stworzenia takich zalążków ukraińskiej i białoruskiej państwowości, lub choćby o potrzebie urzeczywistnienia idei prawdziwej tolerancji narodowościowej w miejsce faktycznie prowadzonej – wbrew zapisom konstytucji marcowej - polityki asymilacji narodowej, czyli po prostu polonizacji. Równocześnie jednak – wystarczająco wielu, aby mogli stać się czynnikiem skutecznie rozsadzającym spoistość Rzeczypospolitej i zagrażającym jej terytorialnej integralności.
Oto bolesne paradoksy traktatu ryskiego i konstytucji marcowej – wojna prowadzona przez Polskę w myśl haseł wolnościowych doprowadziła do powstania państwa, które zmuszone było (w imię obrony swych granic) do ograniczania praw zamieszkujących je mniejszości narodowych; Rzeczpospolita, która po zwycięstwie nad Armią Czerwoną odroczyła na ćwierć wieku sowietyzację Europy środkowowschodniej sama padła w 1939 r. jako pierwsza ofiarą sowieckiej agresji, przeprowadzonej w imię… wyzwolenia Ukraińców i Białorusinów spod polskiej tyranii; ultrademokratyczna konstytucja stworzyła ustrój na tyle niesprawny, iż dyktatura wydawała się jedynym ratunkiem dla słabnącego państwa.

Przemysław Waingertner
Autor jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego


Lubisz to? facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura