u-bolt u-bolt
133
BLOG

W Mediolanie karnawał kończy się w sobotę po Środzie Popielcowej (2)

u-bolt u-bolt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W ostatni wtorek karnawału Polska obchodzi ostatki a w środę posypuje głowy popiołem i z nakazu hierarchów kościoła katolickiego rozpoczyna okres poddawania się głębokiej zadumie nad sensem życia i postępowaniem wobec wszystkich codziennych problemów, życiowych wyzwań czy duchowych rozterek jakie narzuca czy też wymusza współczesny świat, zmiany kulturowe i obyczajowe jak również postęp cywilizacyjny. Pulvis es et in pulverem reverteris. (Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz) przypominają stanowczym tonem księża i biskupi na wszystkich nabożeństwach w Środę Popielcową….  

Tak jest w Polsce i praktycznie w całym chrześcijańskim świecie. Okazuje się jednak, że tak nie jest wszędzie. Istnieją wyjątki. Takim światłym wyjątkiem jest Mediolan gdzie karnawał od stuleci kończy się w …. sobotę po Środzie Popielcowej 

Wyjątkowy i wielce to radosny dzień w stolicy Lombardii. Odrzucamy więc w tym dniu w kąt czytanie i analizowanie propagandowych, słoniowatych i jak zwykle nadmiernie przeładowanych danymi liczbowymi wyliczeń czy zestawień statystycznych komeraży towarzysza Kuźmiuka i oddajmy się radościom tak niepowtarzanego na skalę europejską ostatniego dnia karnawału. 

Gdy w południe robiłem zakupy w centrum handlowym La Cupole w San Giuliano, atmosfera w niczym nie oddawała należnej powagi okresu postnych refleksji. Dla maluchów dom handlowy przygotował i rozdawał setki karnawałowych kostiumików, drobne akcesoria ubraniowe, gadżety oraz liczne prezenty. Rodzinnym zakupom towarzyszyły występy mimów, kuglarzy i domokrążnych grajków i lokalnych artystów. Z głośników towarzyszyła kupującym radosna karnawałowa muzyka. Ciągami pieszymi raz po raz przemieszczały się grupy uśmiechniętych kolombin i arlekinów zachęcając widzów do ogólnej zabawy a znakomite gelato serwowano dzieciarni za frico.

Dalszy ciąg niespodzianek nastąpił wieczorem, gdy wybraliśmy się na kolację do centrum Mediolanu. Na silnie oświetlonym placu przed mediolańską katedrą (Duomo) przy pomniku Vittorio Emanuele II, pierwszego króla zjednoczonych Włoch, prezentował się radosny korowód przebierańców. Przygrywała żeńska orkiestra w strojach legionu Garibaldiego (czerwone koszule i zawadiackie zielone  furażerki z piórkiem) z czasów Wiosny Ludów oraz walk o niepodległość i zjednoczenie Włoch. Po drugiej stronie Galerii Vittorio Emanuele, na wprost opery La Scala, na zaimprowizowanym proscenium przy pomniku Leonardo da Vinci młodzi adepci wokalu umilali czas parodiami co bardziej znanych fragmentów arii i scen z oper włoskich wzbudzając raz po raz entuzjazm i aplauz licznego audytorium. Taka sama radosna atmosfera panowała na via Brera i okolicznych uliczkach na tyłach La Scala – rejonu spotkań studentów mediolańskich wyższych szkół artystycznych. Nie inaczej na przybranej w liczne lampiony via Dante, łączącej w prostej linii Duomo z Pałacem Sforza, po której z trudem przeciskaliśmy się przez radosne tłumy mieszkańców i turystów kierując się do zaprzyjaźnionej restauracji-pizzerii przylegającej bezpośrednio do gmachu Filharmonii Mediolańskiej przy via Puccini.

I tu zaskoczenie. Zastajemy wszystkie stoliki zajęte i nie zanosi się  - mimo przyjacielskich i serdecznych kontaktów mojego łserdecznego przyjaciela Giancarlo R. z Antonio, właścicielem restauracji - aby dzisiaj cośkolwiek można było zjeść w „Da Rita e Antonio”. W obu salach odświętnie udekorowanych za suto zastawionymi stołami zasiedli muzycy z Filharmonii wraz z całymi rodzinami. Panuje nastrój pełnej radości i ożywienia. Filharmonicy mediolańscy mają stałą zniżkę w „Da Rita e Antonio”.

Są wśród moich włoskich znajomych tacy złośliwi co twierdzą, że ta restauracja, aby oddać rzeczywistość, powinna się obecnie nazywać „Da Laura e Antonio”. Rita opuściła Antonio kilka lat temu uciekając do Stanów Zjednoczonych z kontrabasistą Filharmonii Bostońskiej. Podobno prowadzi jedną z lepszych i ekskluzywnych włoskich pizzerii w Los Angeles. A Antonio? Cóż. Antonio szuka obecnie pocieszenia w objęciach pięknej i młodszej od RityLaury, a z żalu za Ritą, kupuje w Mediolanie kolejne sklepy z damskim obuwiem. Takie ma "ciekawe" aczkolwiek … trochę dziwne hobby.

Trochę zdegustowani tymi trudnościami, przemieściliśmy się do wschodniej części miasta, gdzie, o dziwo, udało nam się zupełnie przypadkiem znaleźć wolny stolik w niedawno otwartej pizzerii La Tawerna, reklamującej się jako najlepsza pizzeria neapolitańska w mieście. Tutaj też zastaliśmy nastrój radosnej zabawy. Rej wodził starszawy piekarz, który przy każdym wyciągnięciu pizzy z wielkiego pieca podśpiewywał wesoło neapolitańskie canzone. Zamówiliśmy po solidnej Pizza Calzone (taki duży pieróg) z dużym piwem i .....kolejna niespodzianka. Od pizzerii dostaliśmy gratis po jeszcze jednej karnawałowej pincie piwa.

Na wieczorną filiżankę dobrej mocnej kawy udaliśmy się do pobliskiej libańskiej restauracji „Ali Baba” przy via Cadore. Kawę tam serwują rzeczywiście znakomitą. Trafiliśmy akurat na belly dance show w wykonaniu Moniki, przez wszystkich uznawaną za najlepszą mediolańską wykonawczynię tej trudnej sztuki tańca. Monika tańczyła boso. W przeciwieństwie do innych tancerek, jej stanik nie był tym razem zbyt silnie dopięty a tym samym, jej jędrne piersi przy silniejszym przegięciu lub skłonie tanecznym raz po raz unosiły się majestatycznie ponad i zgrabnie opadały w pulsującym rytmie foremnych bioder. W końcowej partii swego występu, Monika zaprosiła na parkiet trójkę gości, z którymi utworzyła mini-korowód. Muszę oczywiście dodać, że znakomita większość klientów przybrana była w kolorowe czapeczki i przeróżne akcesoria karnawałowe wyłożone do pobrania free of charge na stoliku przy wejściu do lokalu.

W drodze powrotnej do San Donato Milanese na chwilę wpadliśmy do Crowne Plazma Hotel w celu zmiany terminu rezerwacji. Było dokładnie 23.45 na hotelowym zegarze gdy ucichły ostatnie rytmy balu karnawałowego zorganizowanego w hotelu przez jeden z mediolańskich banków dla swoich pracowników mających staż pracy - uwaga! - nie krótszy niż dwa lata. Muzyka ucichła ale dookoła niósł się radosny gwar rozbawionych gości i uczestników balu udających się po ubrania wierzchnie. Pod kurtkami i paltami zaczęły szybko się skrywać głębokie dekolty, gołe ramiona i odkryte plecy pięknych mieszkanek Mediolanu i najbliższych okolic. Szybko też poukrywano niewyobrażalnie wąskie czarne stringi pod prześwitującymi spodiumami oraz bardzo śmiałe rozcięcia na bokach sukni karnawałowych. Nie zdejmując czapeczek, kotylionów i maseczek, ze śpiewem na ustach, wesoło chichocząc i często z butelką szampana czy wykwintnego vino rosso w ręku towarzystwo rozchodziło się do zaparkowanych samochodów.

Minęła północ.  Dało się jeszcze słyszeć powoli gasnącą spokojną melodię dzwonów z wieży kościoła św. Barbary i zapada cisza. Nastąpił prawdziwy koniec karnawału w tym kosmopolitycznym mieście jakim jest Mediolan. Milan Carnival is over……...  Warto tu powrócić na ten dzień za rok.

u-bolt
O mnie u-bolt

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości