.... a ściślej na Newark-Liberty Internation Airport. Lot na Islandię okazał się dłuższy, niż się spodziewałem, gdyż czas przylotu pokazany był wg czasu lokalnego, zatem do Keflawiku leci się nie 2, a teoretycznie 4 godziny (w praktyce dolecieliśmy jeszcze później ze względu na opóźnienie w Warszawie). Okazało się, że do NYC mieliśmy przyjechać nie o 19 jak przepuszczałem, a o 20, a samolot i tak spóźnił się godzinę. Dojazd na Brooklyn zajał nam prawie 3, w tym spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym (bardzo wesoły człowiek), podróż lotniskową kolejką z przedziałami, podróż koleją do Nowego Jorku (gdyż nasze lotnisko leży w innym stanie - New Jersey), później przejście przez kawałek Manhattanu, szukanie metra, oczekiwanie na pociąg, który po 5 po południu już nie jeździ, zmiana peronu i dojazd na Brooklyn (swoją drogą bardzo długi). Metro nie robi dobrego wrażenia - po torach biegają szczury podobno większe niż w Bangladeszu - wszyscy pozostałe wydaje się natomiast czyste i w miarę schludne. Dom w którym mieszkamy to wielka amerykańska kamienica. Kiedy do niej przybyliśmy przed wejściem leżakowało (o północy!) ze dwudziestu dziadków-murzynów. Nasi gospodarze na szczęście jeszcze nie spali, okazali się bardzo sympatyczni, zostawili nam klucze i rozłożyli nawet łóżko - powiedzieli też że mamy go nie składać, gdyż przez przypadek możemy złożyć w nim koty (których mają dwa). Teraz jak widzę, w Polsce jest już 6.30, co oznacza że nie śpię już 25. godzinę i czas na mnie, gdyż jutro trzeba wstać jak najwcześniej.
Inne tematy w dziale Rozmaitości