Jakob Jakob
432
BLOG

W krainie Mormonów

Jakob Jakob Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

 Nim udam się na niezasłużony wypoczynek, winien jestem swoim czytelnikom wyjaśnienia jak zakończyła się historia. Otóż, zgodnie z deklaracjami pani z okienka greyhounda dostaliśmy o czasie do Butte, Montana, a tam przesiedliśmy się na Salt Lake Express. Mieliśmy pewne obawy, gdyż na stronie greyhounda nie znaleźliśmy informacji, jakoby Salt Lake Express akceptował nasze bilety, ale w końcu okazało się, że nie stanowiło to żadnego problemu.

 

O ile podróż w dniu wczorajszym była na tyle przyjemna, że przespaliśmy własny przystanek, ta z nocy ostatniej była fatalna. Coś cały czas tłukło się nad naszymi głowami, a kierowca wrócił do swojego zwyczaju załączania wszystkich świateł na postojach i darcie się jaki to przystanek. Owszem, dzięki temu nie przestaliśmy naszego przystanku, ale marne to pocieszenie, bo i tak był ostatni.

 

Tak więc wczesnym rankiem dotarliśmy do SLC. Mieliśmy tradycyjne problemu z dostaniem, się na miejsce naszego noclegu, gdyż najnowszy host mieszkała właściwie pod Salt Lake City, na tak lubianym przez nas tradycyjnym przedmieściu. W porównaniu z Rapid City SLC wydaje się dużo bogatszym miastem. Domy nie wyglądają tu jak mobile homy na kempingach; raczej jak na amerykańskich komediach familijnych.

 

Idąc o 7 rano po tym amerykańskim przedmieściu i nie mogąc trafić na miejsce, zapytaliśmy pewnego pana uprawiającego jogging o drogę. Okazało się, że ich wiedza na temat najbliższej okolicy jest niewielka, gdyż musiał sprawdzać na swoim super-nowoczesnym iphonie z gpsem. Okazało się, że nie było daleko, pomimo tego pan zaproponował, że pobiegnie po swój samochód, który stał na cornerze i podwiezie nas (przy okazji powiedział, że nie był nigdy w Polsce, ale zna pewną Polkę z Toronto – czyżby Ciotka Matylda miała tu jakichś znajomych?). Można powiedzieć, że mormoni zrobili na nas bardzo dobre pierwsze wrażenie.

 

Richard, nas obecny host, mieszka sam, w wielkim domu z basenem. Do naszej dyspozycji oddał swoją piwnicę, gdzie mamy osobną sypialnie, łazienkę i pokój z bilardem. Chłopinie się wyraźnie nudzi, i jako że pochodzi zdaje się z Iowa brakuje mu znajomych, zwłaszcza, że pracuje głównie w domu (jego praca polega głównie na telekonferencjach na jednym ze swoim trzech komputerów). Jakby tego było mało, urządził dzisiaj w ogródku imprezę couchsurfingową i integrujemy się z Mormonami, Brazylijczykami, Teksańczykami i innymi w jego ogródku, oglądając coś w rodzaju własnego ogrodowego kina. Wcześniej było tradycyjne amerykańskie BBQ z grilla, który miał chyba więcej mocy i przycisków niż daewoo tico, którym zdarza mi się poruszać i belgijskie piwo, w które był zaopatrzony Rich.

 

Dzisiaj, jako, że rano trochę czasu zajął nam dojazd, umycie się i odpoczynek mało czasu spędziliśmy na zwiedzaniu. Zobaczyliśmy tylko główny kompleks świątynny Mormonów, po którym indywidualnie oprowadzają młode Mormonki ze wszystkich krajów świata (my trafiliśmy akurat na Chinkę i Amerykankę).

 

Mormoni to temat na osobną notkę. Idealnie trafialiby w mój gust, gdyby nie to, że dzięki nim Utah, jest jedynym znanym mi terytorium, Szwecji i Kanady, w którym alkohol można kupić tylko w specjalnych państwowych (tu: stanowych) Liquer Storach. Oczywiście do samej świątyni nas nie wpuszczono, gdyż wstęp tam mają tylko Mormoni, ale dowiedzieliśmy się, że ich świątynia nie służy wcale do modłów, tylko do:

  1. udzielania ślubów,

  2. chrzczenia zmarłych,

  3. wygłaszania różnego rodzaju wykładów i nauk.

Mormońskie kościoły są za to dostępne dla wszystkich, na niektórych w naszej dzielnicy znajdują się nawet napisy, że wizytatorzy są mile widziani.

 

Jeśli chodzi o inne atrakcje, to kiedy powiedzieliśmy, że chcemy jutro wybrać się na Jezioro Słone (które jest bardziej słone od Morza Martwego), zostaliśmy wyśmiani. Okazało, że nikt rozsądny tam nie jeździ, nie ma tam żadnej turystyki, żadnego życia (to akurat nas nie zdziwiło), a z jeziora niebywale śmierdzi. Zamiast tego Richard, ma nas jutro zawieźć na jakiś tramwaj, którym dojedziemy do pobliskiego kanionu (nota bene góry są tu naprawdę wysokie, a SLC jest nimi otoczone ze wszystkich stron; na najwyższych wierzchołkach nadal widać śnieg).

 

Niestety! Jutro musimy opuścić to przyjemne miejsce i udać się do San Francisco. Wyjazd na szczęście dopiero o 11 wieczorem, podróż zamknie się w 14 godzinach. Przypominam: wjeżdżając do Kalifornii przestawiamy zegarki godzinę do tyłu (czyli -9h w stosunku do Polski).

 

@Wujekdobrarada: Przepytałem, na BBQ wszyscy uprawnieni do głosowania byli republikanami.

Jakob
O mnie Jakob

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości