Jakob Jakob
266
BLOG

Be Sure to Wear Flowers in Your Hair

Jakob Jakob Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Jeżeli za młodu nasłuchaliście się piosenki It never rains in southern California (albo w polskiej wersji: Prawie nigdy nie pada deszcz w Kaliforni), to wiedzcie, że zrobiono Was w konia. San Francisco jest zdecydowania najwizmniejszym miejscem w jakim byliśmy. Wieje tu od oceanu, niebo zazwyczaj jest zachmurzone, a w nocy pada deszcz. W sumie po upałach w pozostałej części USA bardzo chwalimy sobie taką pogodę - jest idealna do zwiedzania, ale leżeć na plaży czy kąpać w morzu w Kalifornii zdecydowanie się nie da (przynajmniej w tej części).

Nasz odbyliśmy chyba najdłuższy spacer podczas całej podróży, a centrum SF jest bardzo "górzyste". Czego tutaj nie ma! Najmniej jest chyba samej Ameryki, ale za to jest Chinatown (zaświadczam, że Chińczyków jest tu chyba więcej niż Amerykanów), Japantown, Russian Hill, Little Italy, a na domiar złego dzielnice hipisowskie i sodomickie. Kontrastuje to nieco z pięknymi, typowymi dla tego miasta domkami w stylu wiktoriańskim (kto oglądał serial "Pełna chata" ten wie o co chodzi). Tak więc wczoraj odwiedziliśmy wszytkie te części miasta. Chinatown poza ulicą dla turystów wygląda naprawdę.... chińsko. Jeżeli chcielibyście skosztować żaby (i to bynajmniej nie samych udek) albo kaczych stóp to zapraszam. Wiszą sobie swobodnie na wystawie i zachęcają Chińczyków (gdyż turystów w tej części nie spotkaliśmy) do pałaszowania. Niestety Ada nie dała się skusić i w końcu wylądowaliśmy w bardziej turystycznej części, gdzie przez przypadek o trafiliśmy do chińskiej knajpy wegańskiej. Straszny syf to tofu; soja także (chociaż za młodu to lubiłem).

Jeżeli chodzi o naszych hostów, czyli parę polsko-amerykańską, to myślę że ten CS należy zaliczyć do udanych. Wogóle, poza naszym pierwszym CS-em w USA, wszystkie idą nam bardzo dobrze, jest miło i przyjemnie, a Amerykanie (Polacy oczywiście też ;)) są bardzo gościnni.

Pierwszego dnia, po opóźnionym o prawie 2 godziny przyjeździe, udaliśmy się na most Golden Gate (nad którym pogoda zawsze jest podobno jeszcze gorsza niż nad resztą SF, ze względu na bliskość oceanu). Monumentalny, jak wszystko tutaj i oblężony przez turystów.

Przedstawiając nasz pobyt w SF w pozytywnym świetle nie mogę zapomnieć, o chyba największym naszym dotychczasowym niepowodzeniu. Otóż, o zgrozo, nie zwiedziliśmy Alcatraz! Wszystkie bilety wyprzedane do 9 sierpnia, więc swoje powinniśmy byli rezerwować jeszcze w Polsce. Żadna atrakcja w USA nie okazała się tak obłożona jak ta, zapewne dlatego, że dziennie (i nocnie) odbywa się tam tylko kilka rejsów (jak wiemy Alcatraz leży na wyspie). Tak więc do SF będziemy musieli wrócić, gdyż nie satysfakcjonuje nas zdjęcie z makietą więzienia.

Dzisiaj o 14:30 mamy autobus do Merced, które będzie naszą bazą wypadową do Parku Narodowego Yosemite. Jedzie się tam tylko niecałe 4 godziny, więc wieczorem będziemy już na miejscu. Tam nocujemy jedną noc u pewnego Litwina, a jutro wieczorem ruszamy do San Diego. Mam nadzieje, że dzisiaj wieczorem (czyli w Polsce jutro rano) będe mógł coś jeszcze napisać, bo na razie czas nagli.

Jakob
O mnie Jakob

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości