Usłyszałem tam po raz pierwszy relację o misteriach i uzdrowieniach...Większość osób uważała, że jest to jakieś oszustwo...Bardziej stanowcze poglądy mówiły o świadomym i cynicznym graniu na ludzkich emocjach...Widziałem jak jeden po drugim, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni - osuwali się na ziemię po tym jak bracia zakonni wkładali na ich głowy dłonie, szepcząc łacińskie sentencje...
Większość z nas myśląc o Bogu nie ma przed oczami żadnego obrazu. Bóg jest dla nas nieokreślonym absolutem, z którym łączy nas coraz mniej. Obcowanie z Nim staje się coraz rzadsze i powierzchowne. Jego Ideę -zdaje się w sposób naturalny- wypiera współczesny materializm. Dzieje się to poprzez obcowanie z wszechobecnymi mediami (telewizja,internet, radio), które co oczywiste kreują laicką i przecież z gruntu pseudo-racjonalistyczną postawę.
Mówię tu o pseudo-realizmie, gdyż tak naprawdę nie można oddzielić świata duchowego od świata materialnego. Nasze postrzeganie jest nieodłącznie związane z naszymi odczuciami i emocjami. Oczywiste jest, że światy widziane oczami bezdomnego i bogatego różnią się. Tak samo świat widziany oczami innych stworzeń Pana np. psów jest światem innym niż świat widziany oczami ludzi (ich percepcja zmysłowa tj. węch, słuch i wzrok funkcjonują w innym zakresie, a świat widzą z perspektywy 20-40 cm, a nie 150-200 cm).
Wydaje nam się, że idei absolutu Pana nie można pojąć naszym umysłem. Że nie można dostrzec go naszymi ułomnymi zmysłami. Myślenie takie w istocie oddala nas od Boga. Przecież ludzie już od pradawnych czasów, po stworzeniu pierwszych systemów wierzeń i wartości obcowali z Bogiem. Myśl ta nie była oczywista i dla mnie, aż do pewnego trzeciego czwartku miesiąca grudnia 1974 Roku Odkupienia tj. 2007 roku.
Pracowałem wtedy w małym miasteczku położonym w południowo-wschodniej Polsce. Miasteczko jest bardzo stare o niemal 1000-letniej tradycji. Położone jest teraz na uboczu, choć dawniej leżało na ruchliwym skrzyżowaniu pradawnych traktów kupieckich wiodących z Węgier i ze Lwowa. Miasteczko zachowało swój przedwojenny urok.
Usłyszałem tam po raz pierwszy relację o misteriach i uzdrowieniach jakie mają miejsce w karmelickim klasztorze w tejże miejscowości. Spotkania owe odbywały się tylko raz w miesiącu w każdy trzeci czwartek. Dyskusje wśród ludzi były przeróżne. Większość osób uważała, że jest to jakieś oszustwo, naciąganie ludzi. Były to osoby, które w spotkaniach nie uczestniczyły. Okazało się, że księża z sąsiedniego kościoła (oddalonego od klasztoru o 100 metrów) nic nie wiedzą na ten temat. Ich postawa była dwuznaczna - ciekawość mieszała się z niewiarą. Bardziej stanowcze poglądy mówiły o świadomym i cynicznym graniu na ludzkich emocjach.
Moja ciekowość rosła. Postanowiłem pojechać i zobaczyć, gdyż wydawanie sądu bez znajomości rzeczy nie jest ani mądre ani rozsądne.
Misterium mieli prowadzić karmelici - ojciec Pacyfik i ojciec Teodor. Wpierw odbyła się - niby zwykła, msza święta, ale napięcie rosło. Potem przyszedł czas na egzorcyzmy. Godziny mijały, kolana o dziwo nie bolały od klęczenia.
Potem bracia zakonni, ojciec Pacyfik i ojciec Teodor zeszli do wiernych, aby udzielić błogosławieństwa. W mojej głowie zagorzałego racjonalisty - zagościła mistyczna ekstaza. Widziałem jak jeden po drugim, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni - osuwali się na ziemię po tym jak bracia zakonni wkładali na ich głowy dłonie, szepcząc łacińskie sentencje. Niektórych chwytały drgawki, jakby całe zło uciekało z nich czym prędzej.
W końcu i na moją głowę włożył był ojciec Pacyfik swe dłonie. Poczułem ciepło i błogość, zrobiło mi się słabo, ale całą siłą woli starłem się nie upaść. Udało się. Interwencja starszych pań, podtrzymujących upadających, aby ci nie zrobili sobie krzywdy nie była potrzebna.
Wyszedłem szczęśliwy. Nie, nie poszedłem tam za miesiąc. Może bałem się, że tajemne doznanie spowszedniałoby lub nie wróciło, a może po prostu nie miałem czasu ?
Wiem, jedno. Po raz kolejny otarłem się o istotę Absolutu, Naszego Stwórcy i Pana. Naszego Boga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości