Wywiad z Gerardem Menuhinem.
Gerard Menuhin to brytyjsko-szwajcarski dziennikarz, pisarz, powieściopisarz i producent filmowy. Jest synem żydowskich rodziców, amerykańskiego skrzypka i dyrygenta Yehudi Menuhina, uważanego za „jednego z najwybitniejszych skrzypków XX wieku”. Matka Menuhina była tancerką baletową i zmarła w 2003 roku w wieku 90 lat. Menuhin jest absolwentem Uniwersytetu Stanforda i autorem książek Tell the Truth i Shame the Devil
(Wywiad przeprowadził Jonas E. Alexis)
JEA: W swojej książce cytuje Pan Alberta Einsteina, który powiedział: „Uważam, że niemieccy Żydzi zawdzięczają swoje istnienie antysemityzmowi”. Wydaje się, że zdawał sobie sprawę, że termin „antysemityzm” jest coraz częściej używany jako narzędzie ideologiczne – narzędzie zdolne do uciszania lub dyskredytowania krytyków, zważywszy na to, że żadna rozsądna ani poważna osoba nie chce znosić piętna związanego z etykietką antysemity. Czy mógłby Pan rozwinąć tę kwestię?
GM: To zależy od definicji osoby poważnej. Czy osoba poważna to osoba, która zajmuje jakąś pozycję w społeczeństwie, środowisku akademickim lub rządzie – a zatem jest postrzegana jako „ekspert”, godny szacunku – którą może stracić, jeśli nie będzie przestrzegać poprawności politycznej? Czy też osoba poważna to osoba, która ma zdolność i poświęca czas na sformułowanie własnej opinii na dany temat, nie ulegając wpływom opinii innych?
Określenie „antysemityzm” to nie tylko mylące określenie, ale i bełkot. Douglas Reed zaproponował zamiennik: „anty-semolinę” (Kontrowersje Syjonu).
Jak stwierdzam w książce, „semityzm” w najlepszym razie opisuje język. Zatem „antysemityzm” oznaczałby sprzeciw wobec języków semickich – absurdalne stanowisko. Wyciąganie wniosków z wyrażonego sprzeciwu wobec ludów semickich byłoby naciąganiem tematu. A czy Żydzi są semitami?
Antysemityzm jest zatem bronią represyjną, która przetrwa tylko dlatego, że jest powiązana z poczuciem winy, które odczuwają – lub powinni odczuwać – wszyscy przyzwoici ludzie w konfrontacji z „Holokaustem”. Oto dwa zarzuty w jednym zdaniu. Pierwszy to mylące określenie, a drugi to jedynie psychologiczna projekcja. Antysemityzm byłby bezsilnym pseudowyrażeniem, gdyby nie był powiązany z „Holokaustem”.
Kolejną użyteczną bronią represji jest oskarżenie o „dyskryminację”. W świecie wypaczonym przez poprawność polityczną „dyskryminacja” jest oskarżeniem, którego należy unikać za wszelką cenę. W wolnym świecie dyskryminacja oznacza po prostu wybór lub preferencję. Jeśli ktoś nie chce zadawać się z pewnymi ludźmi, na przykład z Żydami, to oczywiście ma do tego pełne prawo jako wolny obywatel.
Już sam sensacyjny charakter twierdzenia o „Holokauście” i ogromna liczba niezmiennie z nim związana budzą oczywiście podziw. Ale jest to podziw niezmieszany z racjonalnym sceptycyzmem. Zadając bardzo proste, niewinne pytanie: dlaczego nie przeprowadzono niezależnego śledztwa w sprawie tej domniemanej zbrodni w 1945 roku ani w latach siedemdziesiątych, kiedy to określenie naprawdę się przyjęło i wykluczyło jakiekolwiek inne znaczenie niegdyś obiektywnego angielskiego słowa?
„Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, po dwudziestu latach milczenia, narodziła się teologia Holokaustu…” (Wylej swoje serce jak wodę, ku żydowskiej feministycznej teologii Holokaustu, Rachel Adler, s. 1).
Kiedy ktoś zostaje zamordowany, wzywa się policję, aby znaleźć tropy i namierzyć sprawcę, jeśli nadal pozostaje na wolności. W przypadku „Holokaustu” mówi się o 6 milionach morderstw. Jednak żadne policyjne śledztwo nigdy nie splamiło czystego, nieskazitelnego twierdzenia o tej zbrodni. Powiedziano nam, że doszło do morderstwa, a temat zamknięto bez dyskusji. (Sama liczba jest wątpliwa i rzeczywiście została zmniejszona, a jednak, jakimś cudem, te 6 milionów wciąż jest powszechnie cytowane). (Nie, Emily, niezliczeni „naoczni świadkowie” są tak samo nieprzekonujący, jak zeznania torturowanych niemieckich żołnierzy. Nie, Abigail, „naziści” nie spalili ani w żaden inny sposób nie spowodowali zniknięcia 6 milionów ciał. Gdzie są kości, prochy?)
Gdzie, na początek, jest corpus delicti? Stosy wychudzonych zwłok regularnie pokazują się w telewizji, ale skąd się wzięły te zwłoki? Czy były one dowodem zgonów na tyfus w obozach, które niewątpliwie miały miejsce w ostatnich miesiącach wojny, kiedy transporty zostały sparaliżowane bombardowaniami, a siła robocza została przeniesiona na wschód?
A może były to zwłoki przywiezione ciężarówkami z innego miejsca: szczątki jeńców w niesławnych amerykańskich obozach koncentracyjnych Rheinwiesen, gdzie niemieckich jeńców wojennych głodzono do wyniszczenia pod pretekstem, że są „Rozbrojonymi Siłami Wroga”, a nie jeńcami wojennymi?
Tak więc od 70 lat znaczna część świata, a zwłaszcza Niemcy, oddaje hołd domniemanej zbrodni, która nigdy nie została należycie zbadana przez odpowiednie organy. Miliardy dolarów odszkodowania zostały wypłacone i nadal są wypłacane domniemanym ofiarom lub ich następcom (choć wątpliwe jest, czy ofiary, jakiekolwiek by one były, kiedykolwiek otrzymają znaczną część z tych pieniędzy).
Im bardziej świat oddala się w czasie od rzekomego wydarzenia, tym łatwiej twierdzić, że „Holokaust” miał miejsce. W miarę jak edukacja ulega stopniowemu pogorszeniu, a obywatele coraz bardziej przejmują się z jednej strony powierzchowną rozrywką, a z drugiej utrzymaniem pracy, maleje prawdopodobieństwo, że ktokolwiek zada fundamentalne pytanie: skoro jesteśmy wieczni, by czcić 6 milionów rzekomo zamordowanych Żydów, tworzyć organizacje i budować pomniki, by upamiętnić ich śmierć, to czy nie powinniśmy przynajmniej mieć niezbitego dowodu na to, że rzeczywiście zostali zamordowani; że zbrodnia rzeczywiście miała miejsce?
Przez niezbite dowody rozumie się oczywiście nie absurdalne i niezmiennie obalane koncepcje „ocalałych” i innych zadufanych w sobie kłamców, zmyślone fakty i udawane fikcje, lecz wyniki całkowicie niezależnego śledztwa, przeprowadzonego bez udziału ani jednego Żyda i bez utrudniania pracy należących do Żydów mediów.
Gdy ktoś przyjrzy się bliżej temu tematowi, odkryje nie tylko, że wielu wykształconych ludzi, historyków i naukowców badało go, nie znajdując w nim ani krzty prawdy, ale że wystarczy kilka sekund refleksji opartej na zdrowym rozsądku, aby dojść do wniosku, jak napisałem, że naród o tradycjach i kulturze niemieckiej nie mógł niemal z dnia na dzień stać się barbarzyńcą i dopuścić się masowych mordów.
Niestety dla Żydów, którzy najmniej mogą sobie na to pozwolić, gdy już raz zaczną zgłębiać temat, nieuchronnie są wciągani w dalsze badania i zmuszeni do wniosku, że tak ogromne kłamstwo idealnie pasuje do poprzednich kłamstw i że kłamstwo jest być może główną cechą tego niezwykle kapryśnego ludu.
Dlaczego więc nadal to tolerujemy?
Kij „antysemityzmu”, w połączeniu z marchewką w postaci korzyści finansowych, mocno trzymają w rękach tych, którzy kierują nasz świat ku otchłani. Choć bezpodstawne, oskarżenie o „antysemityzm” wszędzie obnosi się ze swoją siłą. Dlatego tak ważne jest, aby pilnie je przeanalizować i odrzucić jako puste słowa. Wystarczy, aby wystarczająca liczba zwykłych obywateli wstała i powiedziała: „Przestańcie, to bzdura, wiecie, że to bzdura, a co więcej, to nudna bzdura!”.
JEA: Ma Pan całkowitą rację w swojej ocenie. Prowadziłem dyskusje na te tematy z wieloma osobami, które posiadają intelektualne wyrafinowanie niezbędne do wyciągnięcia uzasadnionych wniosków. Niemniej jednak, odruchowo wygodna – i intelektualnie wymijająca – odpowiedź często sprowadza się do jednego oskarżenia: „antysemityzmu”.
Kiedyś namówiłem mojego przyjaciela, zagorzałego syjonistę, do wysłuchania wykładu żydowskiego uczonego Normana Finkelsteina, w którym systematycznie dekonstruuje on współczesne zastosowanie oskarżenia o „antysemityzm”. Po wykładzie zwróciłem się do przyjaciela i powiedziałem: „Rodzeństwo Finkelsteina zginęło pod rządami nazistów. Czy uważasz go za antysemitę?”
Odpowiedział całkowitym milczeniem. Jednak zaledwie kilka dni później ponownie uciekł się do znanego mi oskarżenia o „antysemityzm”. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nie prowadzę już racjonalnej rozmowy. Jakakolwiek możliwość autentycznego dialogu stała się niemożliwa, ponieważ pozostawał w niewoli ideologii, która uniemożliwiała mu kierowanie się rozumem praktycznym, a w konsekwencji postrzeganie rzeczywistości taką, jaka jest. Wielokrotnie próbował wznowić rozmowę na ten sam temat, ale w końcu odpowiedziałem:
„Nie chcę już dłużej dyskutować na ten temat. Porozmawiajmy zamiast tego o jeździe na rowerze [też jestem rowerzystą]. Jeśli nie możemy się wzajemnie zgodzić na poddanie naszych poglądów racjonalnej analizie i poważnym badaniom historycznym, nie ma powodu, by wdawać się w niekończącą się debatę. Uparcie ignorujesz kwestie, które poruszyłem, i nie wydaje się, żebyś był skłonny nawet przeanalizować przedstawione dowody. Czas jest cenny i nie powinniśmy go marnować”.
Z biegiem lat doszedłem do wniosku, że niektórzy ludzie łatwo odrzucają praktyczny rozum, gdy tylko kwestionuje on ich poglądy ideologiczne. Przez lata prowadziłem dialog z wieloma takimi osobami. Jeden z nich, historyk-amator, z przekonaniem stwierdził, że alianci byli bezsprzecznie „dobrymi ludźmi”. Aby nawiązać z nim kontakt, specjalnie kupiłem mu książkę R.M. Douglasa „ Orderly and Humane: The Expulsion of the Germans after the Second World War” (Yale University Press, 2012) i uprzejmie zasugerowałem, abyśmy omówili tę kwestię po jej przeczytaniu. Kilka miesięcy później, kiedy zapytałem o jego postępy, odpowiedział, że nie jest już zainteresowany.
Innymi słowy, w konfrontacji z dowodami historycznymi, które stoją w sprzeczności z jego ideologicznymi założeniami, kurczowo trzymał się swoich wcześniejszych założeń. Ten schemat jest powszechny na wielu forach: gdy jednostki nie są w stanie przedstawić racjonalnej lub historycznej argumentacji, często uciekają się do wyzwisk, zniesławiania, taktyki słomianego człowieka, ataków ad hominem i innych błędnych strategii, jakby nigdy nie zajrzeli do podręcznika logiki ani nie nauczyli się, jak konstruować formalną argumentację i odpowiadać rozmówcy w sposób racjonalny. Co zatem zazwyczaj motywuje cię? Co skłania cię do demaskowania kłamców?
GM: Jak miliony ludzi, jestem przyzwyczajony do szacunku dla prawdy i pogardy dla kłamstw i kłamców. Okazuje się jednak, że kłamcy odnoszą największe sukcesy na świecie. Jeśli ktoś jest ciekaw, jak doszło do tej niezwykłej sytuacji, powinien przeczytać książkę „Powiedz prawdę i zawstydź diabła”.
Ta książka to mój dar dla ludzkości. Fakt, że niewielka część ludzkości ją odrzuca, nie jest zaskakujący – nie da się zadowolić wszystkich. Książka demaskuje starożytny spisek przeciwko ludzkości, którego siła jest tak wielka, że udało mu się, za pomocą kłamstw, narzucić około 30 krajom oszukańcze prawa, które pozornie mają zwalczać rzekome „motywowanie uprzedzeniami” („przestępstwa z nienawiści”), ale w rzeczywistości mają na celu ograniczenie wolności słowa, jeśli są one skierowane przeciwko kłamcom.
Oprócz niezliczonej liczby mniejszych kłamstw istnieją trzy globalne kłamstwa, do których prawa autorskie posiadają ich twórcy i które mogą być wykorzystywane wyłącznie dla ich korzyści.
Pierwsze Wielkie Kłamstwo głosi Prawa Człowieka i związaną z nimi Godność Człowieka. Kłamstwo to posłużyło jako pretekst do morderczej tzw. rewolucji francuskiej z 1789 roku, podczas której około 600 000 Francuzów zostało pozbawionych godności.[4]
Prawa człowieka i związana z nimi godność nigdy nie zapobiegły złemu traktowaniu i zabijaniu ludzi w najgorszy sposób, często w wyniku machinacji tych samych istot, które te prawa wymyśliły.
Drugie Wielkie Kłamstwo głosi, że pieniądz jest ograniczony i trzeba go pożyczać na procent (jednocześnie wytwarzając go z niczego). W rezultacie cały świat pogrążył się w długach.[5]
Trzecie Wielkie Kłamstwo głosi, że doszło do masakry wyłącznej, o której osoby nie posiadające wyłączności nigdy nie powinny zapomnieć. Jeśli to kłamstwo, choć równie absurdalne jak dwa pierwsze, nie jest jeszcze tak powszechnie uznawane, to nie dlatego, że nie próbowano.
Kłamstwo jest dla tych istot nie tyle skutecznym narzędziem, co ideologią, sposobem na życie. Wadą jest to, że ostatecznie ich istnienie stało się zależne od kłamstw. Prawda jest zatem dla nich kompromitującym problemem, który muszą zwalczać. Oni i ich niezliczeni poplecznicy walczą bez przerwy, aby utrwalać swoje kłamstwa, przekręcając fakty i prawo, aż będą mogły zostać użyte do zakazania i ukarania wolności słowa, jakby była to zbrodnia równoważna morderstwu.
Od narodzin Wielkich Kłamstw toczy się walka między prawdą a kłamstwem. Czy społeczeństwo straci i tak już kruchy kontakt z rzeczywistością, przyjmując modną sofistykę, czy też pozostanie przy zwyczajnej, niemodnej prawdzie? Tylko ty możesz zdecydować, z którym kodeksem czujesz się komfortowo.
JEA: Ponownie trafna uwaga. Jednym z myślicieli, których najbardziej podziwiam, jest Aleksander Sołżenicyn, jeden z najwybitniejszych i najbardziej przenikliwych umysłów XX wieku. Napisał:
„Nasza droga musi być taka: Nigdy świadomie nie popierajmy kłamstw! Zrozumiewszy, gdzie kłamstwa się zaczynają (a wielu postrzega tę granicę inaczej) – odsuńmy się od tej gangrenowej krawędzi! Nie sklejajmy z powrotem łuszczących się łusek Ideologii, nie zbierajmy jej rozpadających się kości, nie łatajmy jej rozkładającej się szaty, a zdziwimy się, jak szybko i bezradnie kłamstwa odpadną, a to, co przeznaczone do bycia nagim, zostanie jako takie obnażone przed światem.
„I tak, przezwyciężając naszą nieśmiałość, niech każdy człowiek wybierze: Czy pozostanie świadomym sługą kłamstwa (oczywiście nie z naturalnych predyspozycji, ale po to, by zapewnić rodzinie utrzymanie, wychować dzieci w duchu kłamstwa!), czy też nadszedł czas, by stanął prosto jako uczciwy człowiek, godny szacunku swoich dzieci i współczesnych?”
Sołżenicyn nie mógł wyrazić tego jaśniej.
Inne tematy w dziale Polityka