Porządkuję zdjęcia z października i nagle wpadam na tę fotkę. Na samo wspomnienie zdarzenia uśmiecham się do siebie.
Dookoła czterotysięczniki, widok zapierający dech w piersiach. Moje dziecko, jak wszystkie dzieci świata, nie zważając na lodowatą wodę jeziorka polodowcowego, biegnie potaplać się w wodzie. Na brzegu bawią się już dzieci. Rozmawiają po angielsku. To brat z siostrą, którzy do swojej zabawy wciągają mojego malucha. Moja córka zapytana w każdym języku świata, odpowiada zawsze jak na trzylatka przystało trochę po polsku, trochę po swojemu. Nagle mały Amerykanin odwraca się w naszą stronę i pyta:
- Czy ona mówi po niemiecku? (jesteśmy w niemieckojęzycznej części Szwajcarii)
- Nie. Ona nie mówi po niemiecku – Odpowiada mój mąż.
- Czy ona mówi po angielsku? – Mały Amerykanin drąży temat.
- Nie mówi po angielsku. – Znowu odpowiada mój mąż.
Zdziwienie chłopca narasta. Widać że myśli. Jego siostra mu coś podpowiada. Chłopczyk uśmiecha się i mówi:
- Wiem! Ona mówi po francusku.
- Nie. Ona nie mówi po francusku. Ona mówi w innym języku. Po polsku.- Wyjaśnia cierpliwie mój mąż.
- A kto mówi po polsku?
- Ja, jej mama..- Tu chłopiec przerywa wywód mojego męża. I odkrywczo dobitnie obwieszcza światu:
- To ona mówi w języku, w którym może porozumieć się tylko z wami! Po co jej taki język?!?
Porażająca logika dziewięciolatka z dalekiej Minnesoty rozbawiła nas do łez. Cóż nasi rządzący w dzieciństwie nie podróżowali i zapewne nie mieli okazji się przekonać, że języków obcych warto się uczyć. Dlatego mamy:
- europarlamentarzystów nie kumających czaczy w żadnym języku (nawet własnym;),
- Premiera dukającego po angielsku,
- Prezydenta, który mówi po polsku ale mówi z błędami.
I ministra spraw zagranicznych, któremu Anglik wypracowania pisze.
Inne tematy w dziale Rozmaitości