Nie pamiętam dat urodzin moich znajomych, a nawet większości członków rodziny. Policzyłem sobie że na moją pamięć może liczyć tylko sześć osób. Spośród nich jedna żyje już na innym świecie – moja Mama.
Ale jest ktoś, czyje urodziny od lat odczuwam jak swoją własną rocznicę. Zwykle już od drugiej połowy września, przez grubo ponad miesiąc nie mogę się tego dnia doczekać. Nie wiem dlaczego tak jest, naprawdę! Nie było to wynikiem żadnego pomysłu, ani założenia, nie musze tego w sobie pielęgnować. Tak po prostu jest, samo, od początku kiedy go poznałem.
Co roku, tego dnia wyobraźnia sama obdarowuje mnie myślami o życiu tego człowieka: tego maleńkiego brzdąca który kiedyś tam, dawno temu ogłosił płaczem światu że jest i ma swoje uczucia, potrzeby, ambicje, tego który potem szukał swojego miejsca w szkolnej społeczności, potem na studiach, który szukał prawdy o sobie w niespełnionej miłości, swojego obrazu w oczach pierwszego chłopaka, który dojrzewał w relacjach z rodzicami i wykuwał przyjaźń na całe życie z rodzeństwem.
I zawsze kiedy o tym myślę, to dostrzegam jak bardzo to wszystko było od początku ważne dla mnie – choć wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o istnieniu tej osoby. Nie byłem naocznym świadkiem wszystkich tych lat jej życia – ale jestem świadkiem ich sensu w moim życiu, teraz. Bez nich, bez tych urodzin, bez tego płaczu i szkoły i jej dojrzewania dziś byłbym „jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”. Nie miałbym pojęcia o tęsknocie, żalu, radości, miłości. Nie miałbym pojęcia co to znaczy potrzebować i być potrzebnym. Urodziny tego człowieka to jeden z najważniejszych dni mojego życia, mimo że ja sam urodziłem się później.
I kiedy dziś myślę o Bożym Narodzeniu to wiem że nie zrozumiem sensu tych świąt jeśli nie zauważę podobieństwa między urodzinami tego maleńkiego Boga, kiedyś 2012 lat temu do urodzin tej bliskiej mi osoby „tu i teraz”. Jak ważny jest dla mnie ten Bóg – Człowiek, którego Rodzice - patrząc na Jego malutką łepetynkę i błękitne dziecięce oczy, musieli chronić przed polowaniem na Jego życie, człowiek który płakał po śmierci przyjaciela, który wiedząc, że został niesprawiedliwie osądzony i zginie w cierpieniach nie krzyczał: kłamcy! zbrodniarze! przeklęci! – ale patrząc spokojnie w oczy, powiedział: „nie miałbyś żadnej władzy nade mną gdyby ci jej nie dano z góry”. Który niósł Swój krzyż wiedząc że nie ma dla niego ratunku – jak ofiara kopiąca dół gdzieś w głębi lasu, wiedząc że za chwilę usłyszy nakaz klęknięcia nad jego krawędzią, twarzą do środka ... Człowiek upadający pod ciężarem krzyża i powstający aby iść dalej, bez protestu, wiedząc że ma to życiodajny sens. Człowiek kochający nawet tego kto przebija Jego bok. Bóg który do Faustyny mówił: „córko moja, nie płacz, bo łez twoich znieść nie mogę; dam im wszystko co zechcesz ale przestań płakać” – Bóg...wszechmocny, samowystarczalny...? .
Bez Jego życia nigdy nie zrozumiałbym po co żyję – i jaki jest sens mojego rozwoju, dorastania, zmagań, radości i żalu. Bez Niego byłby to tylko behawioryzm.
Boże Narodzenie to dzień w którym nie musze pamiętać dat urodzin ludzi którzy żyją obok mnie.
Bo mam tradycję – bo mogę dostrzec w ich oczach dziecięcy zachwyt kiedy zapalą się lampki na choince w domu, ich starania żeby ładnie wyglądać przy wigilijnej kolacji, ich ambicje żeby wszystkim smakowało i dziecięcą ciekawość co znajdą dla siebie pod choinką. Po to są te dziwne, niecodzienne tradycje. Aby poznać ludzi bez których moje życie nie miało by sensu.
Być może tylko po to jest tradycja, żeby poznać siebie.
Bóg żyje w każdym kto choćby przez chwilę był częścią mojego życia, Jego urodziny powtarzały się zawsze kiedy rodził się ktoś komu kiedykolwiek czułem się potrzebny, kogo kochałem, albo miałem do niego żal – każdy dzięki komu jestem lepszy, mądrzejszy, czuję się potrzebny albo odczuwałem potrzeby.
Także ten obcy starszy pan który wczoraj na ulicy poprosił mnie o parę groszy na chleb. Kilka minut później widziałem go wchodzącego do baru mlecznego. Mam nadzieję że o tamtej porze mieli jeszcze te pyszne, gorące „ruskie”, albo chociaż łazanki po łowicku.
„Moc w słabości się doskonali” – tylko poczucie bezradności, słabości i tęsknoty może zrodzić wiarę i nadzieję, mądrość i zrozumienie. Czy także miłość? – to zależy tylko od nas. Czasem nasza moc doskonali się w słabości obcego człowieka, głodnego, na ulicy.
Boże Narodzenie to też jego urodziny – dzięki jego nieszczęściu i słabości być może dawno nikomu nie byłem tak potrzebny jak jemu, w tym ośmiostopniowym mrozie, na zatłoczonej ulicy.
Boże Narodzenie to urodziny każdego w kim mieszka Chrystus.
Wszystkiego Najlepszego Kochani.
p.s. nie wyobrażałem sobie że te Święta mogą nadejść bez choćby kilku mądrych słów na blogu SGosi. Czekałem. I znów się nie zawiodłem Dziękuję Gosiu.
http://sgosia.salon24.pl/
Inne tematy w dziale Rozmaitości