Kilka miesięcy temu w hiszpańskim miasteczku Borja, ambitna malarka – amatorka zbyt mocno uwierzyła w swoje artystyczne zdolności. Chcąc dokonać konserwacji obrazu, zamazała zabytkowe XIX-wieczne malowidło z podobizną Chrystusa – autorstwa Eliasa Garcii Martineza . Media na całym świecie zanosiły się, to z oburzenia, to znów z wielkiej radości – a co bardziej światli komentatorzy szukali błyskotliwych porównań nowego oblicza Chrystusa rozmazanego na obrazie. Może to jeż? A może małpa? Zabawa w przyprawianie nowej „gęby” portretowi Chrystusa trwała miesiącami, a tysiące „pielgrzymów” z całej Europy ściągały do Borja żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z jego zniszczonym, wykrzywionym wizerunkiem.
Trudno mi wyobrazić sobie dramat tej 80-letniej domorosłej malarki. Mogę się jedynie domyślać jak ważne było dla niej odmalowanie tego obrazu – być może praca ta miała być zwieńczeniem całego jej malarskiego dorobku, a może też potwierdzeniem jej talentu w oczach społeczności w której żyła od 80-ciu lat. Sądzę że bardzo się starała i wkładała w swoją pracę wiele serca i poświęcenia. Nie wyszło. Nie potrafiła oddać dawnego piękna tego malowidła i je zamazała. Zabrakło talentu, umiejętności technicznych, doświadczenia – a może zwykłej ludzkiej pokory. W rezultacie, bez cienia złej woli, malarka przyprawiła Chrystusowi „gębę”.
Czy to nie lekcja dla nas – chrześcijan? Po kilku tygodniach, miesiącach, latach nikt już nie będzie pamiętał nazwiska pechowej i nieszczęśliwej artystki – a wykrzywiony obraz Chrystusa pozostanie w pamięci na lata. Jeśli ktoś „przemaluje” obraz Chrystusa to nie ateiści czy innowiercy – ale właśnie my: chrześcijanie. I tak jak –symbolicznie – w hiszpańskim Borja – to Chrystus zapłaci za nasze błędy.
A może jakaś niewidzialna boża siła powinna prowadzić rękę domorosłej artystki i mimo braku umiejętności, doświadczenia i braku pokory autorki, spod jej pędzla powinno się wyłonić dzieło sztuki? Cel był przecież szlachetny, można by rzec: zbożny. Czy nie tak właśnie wyobrażamy sobie istotę cudu?
Wpadła mi ostatnio w ręce książka z prywatnymi listami Matki Teresy z Kalkuty (1). Nie miałem zbyt wiele czasu aby ją przeczytać, ale utkwiło mi w pamięci kilka zdań. Był to fragment listu jaki kierował do Matki Teresy jej oddany przyjaciel arcybiskup Ferdynand Périer:
„Proszę nie próbować wkładać w to wszystko niczego od siebie. Jest Matka tylko Jego [Jezusa Chrystusa] narzędziem – niczym więcej.”
Pewnie przegapiłbym te słowa, gdyby nie to, że były one dla świętej z Kalkuty na tyle ważne, że je podkreśliła, co także w książce zostało odwzorowane.
Symbolika narzędzia występuje niemal na każdym kroku w tekstach wielu mistyków i świętych. Czy to u świętego Franciszka, czy matki Marii Gabrieli która w 1874 roku przekazała wiedzę o czyśćcu Marii od Krzyża, świętej Faustyny Kowalskiej czy ojca Pio, aż po współczesnych mistyków i świętych jak Matka Teresa z Kalkuty, ojciec Joachim Badeni – wszędzie pojawia się motyw człowieka jako narzędzia w rękach Boga.
Czym więc jest narzędzie? To przedmiot konieczny do wykonania dzieła. Narzędzie jednak musi być „posłuszne” ręce twórcy. Bez tego dzieło nie powstanie. Jeśli więc cud – którego czasem tak bardzo oczekujemy – może być postrzegany jako dzieło – to do jego wykonania potrzebne będzie pokorne „narzędzie” jakim jest człowiek. To nasza pokora jest narzędziem przez które Bóg może dokonać cudu.
Jaki jest więc „mechanizm” cudu? Oczywiście najbardziej znane to te z Ewangelii:
„Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam!, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was.” (Mt 17:14-20)
i
„Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna." (Łk 17, 5-6)
Proste jak drut – wystarczy uwierzyć i załatwione. Dlaczego jednak najłatwiej jest wierzyć kiedy nie da się niczego zweryfikować... ?
Może więc problemem jest nie tylko jak mocno ale w co uwierzyć? W swoje możliwości? – np. w to że jeśli tak długo będziemy się wpatrywać w górę i nadamy sobie tak wielkiej wiary w swoje możliwości to ona się w końcu się poruszy? Tego typu zabobony są w dzisiejszych czasach bardzo popularne – i przekazywane jako sekrety na osiągnięcie różnorakich sukcesów – szczególnie finansowych albo typu: jak okręcić sobie wokół palca ludzi którzy nas otaczają.
A może ma być to wiara w nieznane dotąd „psychofizyczne’ możliwości gór, które pod wpływem telepatii się przesuwają?
Żadna góra nigdy się nie poruszy ani żadne nasze marzenie sprzeczne z prawami fizyki czy medycyny się nie spełni jeśli nie zrozumiemy że sami nie jesteśmy w stanie tego dokonać. Tak jak żadne dzieło nie powstanie jeśli narzędzie będzie miało swój „pomysł” na jego wykonanie i uzna że to ręka twórcy powinna mu się podporządkować.
Jeśli uznamy że jesteśmy tak dobrzy i tak „zasłużeni” że mamy prawo żądać cudu to zaczynamy traktować Boga jak narzędzie. Narzędzie do którego w swoim mniemaniu, poprzez swoje zasługi uzyskaliśmy dostęp. Wspomniana wcześniej siostra Maria Gabriela, w swoich słowach kierowanych do przerażonej siostry Marii mówi:
„Chciało się działać na pokaz, błyszczeć, uchodzić za gorliwie praktykującego albo za wzorową zakonnicę – to była jedyna siła napędowa niejednego życia ... A w przyszłym życiu, tutaj w czyśćcu, jakie rozczarowanie!” (2)
Jest takie zdanie wypowiedziane przez Chrystusa do Siostry Faustyny, które zawsze budziło moje zdziwienie:
„Córko moja, nie płacz, bo łez twoich znieść nie mogę; dam im wszystko, o co prosisz, ale przestań płakać.” (3)
Jak to!? Zwykły „babski” szloch jest w stanie skłonić Boga do takiej usłużności? No skandal! Niesprawiedliwość! Czy żeby zwrócić dziecku zdrowie wystarczy iść do kościoła i się rozbeczeć? A potem drugi i piąty i dziesiąty raz – co za absurd!.
Kiedyś odbierałem te słowa jako dowód na to jak bardzo ludzkimi, męskimi emocjami kieruje się Chrystus. Ale kiedy czyta się zdania z Dzienniczka i po raz „n”-ty dostrzega się niemal patologiczną w realiach życia, pokorę i posłuszność Faustyny Kowalskiej to deklaracja Chrystusa staje się bardziej zrozumiała. Faustyna stała się narzędziem dobra – narzędziem cudu. Taryfy ulgowej niestety nie ma ... „Oblubienico moja, zawsze mi się podobasz przez pokorę. Największa nędza nie powstrzymuje mnie od połączenia się z duszą, ale gdzie pycha, tam mnie nie ma.” (4)
Nie jestem człowiekiem skromnym ani zbyt religijnym. Tak normalnie, po ludzku boję się pokory o jakiej mówią chrześcijańscy mistycy. Jak być pokornym kiedy trzeba prowadzić firmę, zapłacić ZUS, nie paść z głodu czy pojechać na wakacje. Jak być pokornym kiedy trzeba się ciepło albo gustownie ubrać. Boję się że, skromność i pokora wpędzą mnie w nędzę. Nigdy nie będę też narzędziem cudu choć czasem bardzo chciałbym go wyprosić.
Nie rozumiem dlaczego ludzie cierpią ból nowotworowy, dlaczego dzieci umierają na białaczkę a dobrzy ludzie giną w wypadkach. Raz w życiu spojrzałem w oczy młodemu człowiekowi cierpiącemu na „pląsawicę” i tego rozżalenia i krzywdy w jego oczach nie zapomnę na długie lata. Są cierpienia i tragedie które tylko głupiec mógłby ogarnąć jakimkolwiek sensem.
Ale wiem, że „Moc w słabości się doskonali” i bez tej słabości pokory i uświadomienia sobie swojej bezradności, nigdy, nie tylko żadna góra ale nawet żadne ziarnko gorczycy nie przesunie się nawet o milimetr.
- „Pójdź, bądź moim światłem”. Prywatne pisma „Świętej z Kalkuty”, Znak” Kraków
- „Rękopis z czyśćca”, wyd. Michalineum, Marki 2002, str. 69
- „Dzienniczek Faustyny” Wyd. Księży Marianów MIC, W-wa 2008 , wers 928, str.289
- "Dzienniczek Faustyny" wers 1563 str. 437
Inne tematy w dziale Rozmaitości