W mojej notce o systemie wyborczym do białoruskiej Izby Reprezentantów zawarłem konkluzję o następującej treści: „Z tego pobieżnego oglądu białoruskiej demokracji >autokratycznej< można wysnuć wniosek oto taki, że na odcinku praw wyborczych Białoruś jest przed Murzynami, czyli Polską”.
Przysłowie z Dalekiego Wschodu mówi, że tak naprawdę wyleczysz się z choroby dopiero po tylu latach po ilu na nią zapadałeś. W przypadku Białorusi i Polski – a także pozostałych państw demoludów – tą chorobą był komunizm ze swoją misją ulepienia homo sovieticusa w zaprogramowanej postaci.
Jestem w stanie zrozumieć, że między wierszami treści ostatnich notek powyborczych dotyczących Białorusi zawarta jest ludzka zazdrość, że oni tj. Białorusini są chyba na lepszej drodze wyjścia z tej choroby. Bowiem zastosowali – świadomie czy nie – starą zasadę „spiesz się powoli” w przeciwieństwie do nas Polaków którym spieszyło się do wyimaginowanej „wolności” wałkowanej non stop z Monachium przez RWE (sam byłem słuchaczem).
Formalnie białoruska „demokracja” jest przed nami, mimo pouczeń europejskiego Zachodu fałszywie zatroskanych o dobro Białorusinów.
Do swojego parlamentu naród białoruski wybiera wg najlepszych wzorów zdefiniowanych w Kodeksie dobrej praktyki w sprawach wyborczych, dokumentu Rady Europy z 2003 roku, mimo braku przynależności do tej Rady - Polska będąca jej członkiem nie ma nawet urzędowo przetłumaczonego tego Kodeksu a tylu mamy politologów.
Wyborcy jednak jakoś nie lubią "opozycjonistów".
Niedawno Białorusini wybierali swojego Prezydenta. Wynik jest z grubsza znany: w pierwszej turze, przy 80 % frekwencji zwyciężył urzędujący Prezydent dostając 80 % głosów. Proszę porównać analogiczne dane z wyborów w Polsce z czerwca / lipca br.
W nawiązaniu do tytułu niniejszej notki mam serdeczną prośbę do niektórych forumowiczów o treści:
Nie życz drugiemu co Tobie nie miłe.
anglofil, dystrybucjonista, "autentyczny demokrata", emeryt, Wielkopolanin
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka