Amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson na łamach New York Timesa dokonał podsumowania amerykańskiej polityki zagranicznej od początku nowej administracji (20 stycznia). Generalnie jest on zadowolony z jej rezultatów. W jego opinii przynajmniej dwa z priorytetów w tym zakresie zostały w sporej części zrealizowane – w praktyce zlikwidowano państwo islamskie, kontrolowane przez ISIS, na terenach Syrii oraz Iraku a także w znacznym stopniu wzrosła dyplomatyczna izolacja Korei Pn. zainicjowana przez Waszyngton. Jeśli chodzi o relacje z Moskwą, to warto odnotować, co napisał Tillerson, – „co do Rosji, nie mamy złudzeń na temat natury tamtejszego reżimu. Dziś Stany Zjednoczone mają złe relacje z Rosją, która w ostatniej dekadzie dokonała inwazji na swoich sąsiadów – Gruzję i Ukrainę, a ostatnio próbowała podważyć suwerenność narodów Zachodu mieszając się w nasze wybory i w wybory w innych państwach.” Dodał również, że początkiem pokojowych rozwiązań sytuacji na wschodzie Ukrainy musi być realizacja przez Moskwę porozumień z Mińska. Zapowiedział też, iż póki Rosja nie zmieni swej polityki w tym zakresie to nie będzie żadnego „business as usual”. Tym nie mniej nie wykluczył wzajemnej współpracy na tych polach, gdzie jest ona możliwa, wprost powołując się na stabilizację sytuacji w Syrii i wspólną walkę z ISIS. Ale jednocześnie Stany Zjednoczone nadal podtrzymują żądanie doprowadzenia rozmów pokojowych w sprawie Syrii do końca, to znaczy do ustabilizowania sytuacji politycznej i pozbycia się Asada.
Z punktu widzenia Moskwy w nadchodzącym roku najważniejszymi będą relacje z Waszyngtonem. Wpływ na to będą miały nie tylko kwestie gospodarcze, choć w rosyjskich mediach sporo jest głosów alarmistycznych w tym zakresie. Podkreśla się, że reforma podatkowa Trumpa spowoduje odpływ kapitałów a wzrost wydobycia ropy i gazu ziemnego doprowadzą do załamania się cen na światowych rynkach. Sankcje też zrobią swoje i najwięksi pesymiści mówią, że dolar może w połowie roku kosztować nawet 300 rubli (dziś 57,6). Ala zostawiając na boku kwestie gospodarcze a koncentrując się wyłącznie na polityce międzynarodowej, też relacje Rosja – Stany Zjednoczone mają pierwszorzędne znaczenie. Gołym okiem widać to w przeprowadzonej przez Fiodora Łukianowa, z klubu wałdajskiego, ocenie potencjalnych „źródeł kłopotów” dla rosyjskiej polityki zagranicznej w zbliżającym się roku. Otóż jego zdaniem oprócz spraw związanych z Koreą Północną, najistotniejszymi i potencjalnie najniebezpieczniejszymi, z rosyjskiego punktu widzenia będą wydarzenia dziejące się na Bliskim Wschodzie, przy czym nie chodzi w tym wypadku li tylko o konflikt syryjski, ale również o możliwe zaognienie rywalizacji między Iranem a Arabią Saudyjską. Dodatkowe dwa punkty zapalne to w jego opinii Ukraina oraz, i na to warto zwrócić uwagę, sytuacja na Bałkanach. Łukianow mówi również o tym, że prawdopodobna czwarta kadencja Putina (2018 – 2024) koncentrowała się będzie na „zacieśnianiu więzów” łączących gospodarki państw tworzących Unię Euroazjatycką.
Jeśli chodzi o ten ostatni twór, to w Rosji wcale nieodosobnione są głosy, iż Armenia, która niedawno podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską jest „koniem trojańskim” w obozie państw związanych z Moskwą. Erywań chętnie korzysta z rosyjskich tanich paliw i możliwości zakupu broni po obniżonych cenach, ale naprawdę chętniej widziałaby się w obozie państw zorientowanych na Zachód, o czym świadczyć mają toczone w ostatnich tygodniach rozmowy z Gruzją o dopuszczeniu Armenii do ruchu tranzytowego w ramach połączenia kolejowego łączącego Azerbejdżan, Gruzję i Turcję. I tutaj wraca nierozwiązana kwestia Górskiego Karabachu. Ormianie z niepokojem patrzą na rosyjsko – tureckie zbliżenie na tle „małego koncertu mocarstw” w Syrii, bo obawiają się, że Ankara, tradycyjny sojusznik Baku, doprowadzi do sytuacji, iż pozbawieni moskiewskiej protekcji będą musieli pójść na jakieś ustępstwa. Drugą opcją, ale ta z kolei niepokoi Moskwę, jest próba uzyskania porozumienia z Azerbejdżanem pod patronatem Turcji. Wymagałoby to dość zasadniczej reorientacji polityki Erywania, ale taki obrót wydarzeń nie wydaje się niemożliwy.
Świadczy o tym choćby to, co dzieje się w relacjach między Mołdawią a Naddniestrzem. Otóż doszło tam niedawno, do zawarcia porozumienia w zakresie wymiany towarowej, wzajemnego uznawania dyplomów szkół i lokalnych uczelni, odblokowania połączeń telefonicznych a także możliwości dostępu rolników do swych pół położonych po drugiej stronie „granicy”. Nie jest to dużo, ale liczy się fakt, że w tym zamrożonym konflikcie coś drgnęło oraz to, że strony dogadały się bez pośrednictwa Moskwy. Po prostu doszło do spotkania rządzącego de facto Mołdawią Igora Płachotniuka z prezydentem Naddniestrza Krasnosielskim i panowie się dogadali. Ciekawe jest to, że Płachotniuk jest poszukiwany w Rosji listem gończym i z pewnością nie jest osobą, z którą Moskwa chciałaby zawierać jakieś porozumienia. Mało tego, Naddniestrze korzysta z możliwości wolnego handlu z Unią Europejską, oczywiście za zgodą Brukseli, i dziś z ekonomicznego punktu widzenia w bardziej zintegrowane jest z Zachodem niźli z Rosją. Wszystko to wpływa na pozycję polityczną mołdawskiego prezydenta Dodona, który stopniowo pozbawiany jest przez rządzących stronników Płachotniuka swoich wpływów i prerogatyw. Ostatnio kontrolowany przez „demokratów” rząd odwołał „na konsultacje” mołdawskiego ambasadora z Moskwy, nominata Dodona. Ten ostatni w trakcie spotkania z dziennikarzami obok dość tradycyjnych w jego wydaniu wezwań do integracji mołdawskiej gospodarki z rosyjską, pozwolił sobie na nietypową, a przy tym ciekawą, uwagę. Otóż powiedział on, że rosyjskie służby specjalne pracują nad scenariuszem, który zakłada jego odwołanie, a może nawet obalenie. Nie podał przy tym żadnych szczegółów. W przyszłym roku nastąpi też zmiana na stanowisku rosyjskiego ambasadora w Kiszyniowie. Na miejsce ustępującego, 71 letniego Farita Muchametszina uda się tam doświadczony dyplomata Oleg Wasniecow, który wcześniej pracował m.in. w ambasadzie rosyjskiej w Sofii i mówi po bułgarsku. Czy oznaczać to będzie specjalną relację a autonomicznym okręgiem zamieszkałym przez bułgarskojęzycznych Gagauzów trudno dziś stwierdzić, ale Rosja będzie musiała podjąć jakieś działania o ile chce zachować w Mołdawii wpływy. Tym bardziej, że rządzący demokraci nieoficjalnie zapowiadają, iż będą chcieli w najbliższym czasie doprowadzić do formalnego wystąpienia ich kraju ze Wspólnoty Niepodległych Państw, powołanego jeszcze za czasów Jelcyna, „klubu” krajów wywodzących swe korzenia z ZSRR. Miałoby to stanowić formę symbolicznego zerwania z sowieckim dziedzictwem. I jeszcze jedna dość ciekawa, a w Polsce chyba niezauważona informacja. Otóż w trakcie głosowania ostatniej uchwały na forum ONZ w sprawie aneksji Krymu, Bukareszt, i to jest dość nietypowa jak na członka NATO postawa, wstrzymał się od głosu. Może chodzi w tym wypadku o ocieplenie relacji z Moskwą w związku z sytuacją w Mołdawii?
Warto też zwrócić uwagę na to, co dzieje się w Serbii. Od jakiegoś już czasu spotkania i rozmowy amerykańsko – rosyjskie w sprawie konfliktu na wschodzie Ukrainy (Surkow – Volker) odbywają się w Belgradzie a tamtejszy prezydent, wyraźnie lawirujący między Rosją a Zachodem chce wykorzystać tę płaszczyznę dla rozwiązania, a przynajmniej ponownego postawienia na porządku dnia, kwestii Kosowa. Ostatnio zapowiedziano tam rozmowy między stronami, a lider Albańczyków zaapelował do Stanów Zjednoczonych, aby Waszyngton włączył się w negocjacje. Zgodnie z ostatnimi wypowiedziami serbskiego prezydenta Vučica, rozmowy mogłyby się zacząć już w lutym. Warto przypomnieć, że latem tego roku wystąpił on z przyjętymi w Serbii z mieszanymi uczuciami artykułami, w których apelował do swych rodaków o to, aby w kwestii albańskiej kierowali się wielkodusznością i przebaczyli ewentualne winy, bo tylko taka postawa może sprzyjać rozwiązaniu sporów. Serbia chce doprowadzić do jakiejś formuły reintegracji Kosowa i padają też głosy, że może wystąpić o udział Moskwy w prowadzonych rozmowach, nie jest też przeciwna zaangażowaniu Waszyngtonu. Gdyby tak się stało, to mielibyśmy do czynienia z dyplomatyczną próbą rozwiązania kolejnego „zamrożonego” konfliktu, w którą byłby zaangażowany Waszyngton. Po Ukrainie i Naddniestrzu na agendę mogłaby wrócić sprawa Kosowa i Metochii. Wszystkie niełatwe, wszystkie od lat „zamrożone” (w najmniejszym stopniu gorący konflikt na wschodniej Ukrainie). W każdym z nich Moskwa będzie chciała coś ugrać. I z pewnością nie będzie to łatwa rozgrywka. Jak trudna pokazują negocjacje w sprawie ukraińskiej – Putin zgodził się ostatecznie, aby międzynarodowe siły rozjemcze rozlokowane były na całym obszarze Donbasy, nie zaś tylko na liniach rozgraniczenia, ale zaraz po tym, wycofał swoich wojskowych z ośrodka zajmującego się monitorowaniem zawieszenia ognia. Funkcjonował on od 2014 roku, jako wspólne rosyjsko – ukraińskie przedsięwzięcie. Oficerowie w tym przedsięwzięciu zaangażowani po odebraniu informacji o naruszeniach zawieszenia broni kontaktowali się z jednostkami po obu stronach frontu, Ukraińcy ze swoimi, Rosjanie z „republikami ludowymi”. Teraz nie ma Rosjan i nie ma też kontaktu. W jaki sposób monitorować zawieszenie broni w takiej sytuacji nie wiadomo. Dla Moskwy pretekstem do wycofania swoich oficerów były nowe ukraińskie regulacje nakazujące pobieranie od wszystkich cudzoziemców przekraczających ich granicę danych biometrycznych. Temu obowiązkowi mieliby poddać się również rosyjscy oficerowie i na to Moskwa nie chce się zgodzić, żądając dla swych przedstawicieli specjalnego statusu. Powód jest dość oczywisty – dane pozostają w bazach, a Rosjanie nie mają wątpliwości, że trafią za ocean, i potem dość łatwo będzie można stwierdzić, że np. próbujący wjechać do Stanów przykładowy pan Kowaliow zajmujący się kolekcjonowaniem znaczków i jadący na światowy zjazd pasjonatów tego hobby w istocie nazywa się nieco inaczej i innego rodzaju zbieractwo jest jego zajęciem.
Niezależnie jednak od tego, w jaką stronę pójdą wydarzenia, już teraz da się zauważyć przynajmniej dwa zjawiska. Po pierwsze, mimo, że wszystkie one dotyczą państw europejskich, to póki, co nie widać w nich zaangażowania Unii, co najwyżej na drugim a może nawet trzecim planie. I wszystkie one dotyczą naszej części Europy, w której angażują się Stany Zjednoczone, zarówno politycznie, jak i militarnie a także gospodarczo. Jeżeli ten trend się utrzyma, a prowadzone negocjacje przyniosą rozwiązanie zamrożonych konfliktów, albo choćby dadzą taką perspektywę to może to wpłynąć na układ relacji we wspólnocie Atlantyckiej.
Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka