Marek Budzisz Marek Budzisz
4899
BLOG

Putin w Soczi – „my pójdziemy do raju a oni po prostu zdechną”

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 81

Wczoraj zakończyło się w Soczi jubileuszowe, bo 15-te, spotkanie Klubu Wałdajskiego. Jego zwieńczeniem było publiczne wystąpienie prezydenta Putina, co nie jest szczególnie oryginalne, bo Putin, będący jednym z twórców tego klubu zrzeszającego najwybitniejszych rosyjskich i międzynarodowych specjalistów spraw międzynarodowych, występuje na spotkaniach Wałdaju, regularnie, co rok. Gdybym wystąpienie rosyjskiego prezydenta miał określić jednym zdaniem, to powiedziałbym, że mamy do czynienia z deklaracją wyczekiwania na ruch rywali.  

    Ale są też pewne różnice, które trzeba odnotować. Po pierwsze odstąpiono od zasady debaty plenarnej kilku panelistów. W latach poprzednich, obok Putina na scenie zasiadali inni politycy i trwała dyskusja. W tym roku rosyjski prezydent wystąpił sam i udzielił, szefowi rady Naukowej Klubu, Fiodorowi Łukianowowi, czegoś na kształt wywiadu. Sam wywiad nie był jakimś szczególnym wydarzeniem, ale jest kilka spraw, na które warto zwrócić uwagę. Wracając jeszcze na moment do kwestii, dlaczego Władimir Władimirowicz wystąpił sam możliwe są dwie interpretacje – pierwsza optymistyczna, polityk tej rangi winien zająć całą przestrzeń sceny, na której odbywało się spotkanie i druga, nieco mniej dla organizatorów przyjemna – trudno było znaleźć równych ranga Putinowi przedstawicieli światowej polityki, którzy zgodziliby się z nim wystąpić w dyskusji. Nie świadczy to, o jakiejś dyplomatycznej izolacji Rosji – sezon wizyt właśnie się zaczyna – niedługo będzie w Moskwie premier Włoch, a zaraz potem Grecji, ale jednak jest świadectwem, że światowi liderzy, nawet, jeśli uznają za celowe pojechać do Rosji i rozmawiać o interesach swojego kraju, to niekoniecznie chcą uczestniczyć z prezydentem Rosji we wspólnych dyskusjach.

    Wracając jednak do wywiadu, opis tego, co Putin powiedział, warto zacząć od najważniejszej deklaracji tego wieczoru. Otóż rosyjski prezydent podkreślając, że Rosja czuje się dziś bezpiecznie mając nuklearną tarczę, na którą składają się zarówno systemy nieco starsze, jak i te najnowocześniejsze, którymi nikt na świecie jeszcze, jego zdaniem nie dysponuje, powiedział, że jeśli zostanie zaatakowana, to z pewnością na atak odpowie i zniszczy swoich przeciwników, ale, i to jest ważne, nigdy nie będzie państwem, które pierwsze uruchomi nuklearny armagedon. Jeżeli prawdziwa, to ważna deklaracja, oznacza, bowiem odejście Moskwy od doktryny uderzenia wyprzedzającego, której przez lata sowiecka a później rosyjska myśl wojenna hołdowała. Przy okazji Putin zażartował. Załączam link, warto ten prezydencki żarcik obejrzeć (https://ria.ru/society/20181018/1530993593.html?inj=1). Putin mówiąc o tym, że każdy, kto zdecyduje się zaatakować Rosję przy użyciu broni nuklearnej musi być pewien, w 100 %, że spotka się z odpowiedzią. Dodał, że my, mając na myśli oczywiście Rosjan, jako niewinne ofiary agresji znajdziemy się w raju, a oni, po prostu zdechną, bo nawet nie zdążą się przed śmiercią wyspowiadać. Rosyjski prezydent, znany z wisielczego poczucia humoru, i tym razem nie uśmiechnął się, choć przy uważnym oglądaniu widać było, że żartuje, chyba. Piszę chyba, bo sala też nie była tego pewna i śmiech po słowach Putina nie był jakiś gremialny, powszechny, a nawet można go uznać za dość nerwowy.

    Jeśli idzie o inne polityczne deklaracje, które padły podczas tego wystąpienia – wywiadu, to trzeba zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze pytany o rosyjską misję w Syrii, rosyjski prezydent powiedział, że zasadnicze cele, jakie stawiała przed sobą Moskwa zostały osiągnięte. Bo zlikwidowano ogniska terroru, rozbito strukturę ISIS oraz udało się zapobiec temu, co zdawało się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem, a mianowicie przekształceniu Syrii w państwo upadłe, pogrążone w niekończącej się bratobójczej wojnie. Przy czym, jak zauważył, położone niedaleko od Rosji a zupełnie blisko państw wchodzących w skład zbudowanej przez Moskę Unii Euroazjatyckiej, z którymi Rosja nie ma granicy celnej. Nie trzeba być bardzo biegłym w geografii, aby zorientować się, że albo rosyjski prezydent się pomylił, albo mówił o Kazachstanie. W grę wchodzi jeszcze Armenia, ale ona nie graniczy z Rosją. Chyba, że był to skrót myślowy. Ale jeśli myślał o Kazachstanie, nawiązując do krwawo stłumionych islamistycznych zamieszek z roku 2011 w zachodniej części kraju, to jest to ciekawa i warta odnotowania informacja, bo pokazuje, że teraz Moskwa głównych zagrożeń destabilizacji sytuacji upatruje w możliwości przenikania pozostałości po ISIS na Kaukaz z jednej i do Azji Środkowej z drugiej strony. Niestabilną jest sytuacja w Tadżykistanie, kryzys w Turkmenistanie nie wzmacnia państwowości tej postsowieckiej republiki, niepokoje wśród chińskich Ujgurów nie zostały stłumione, o sytuacji w Afganistanie, dalekiej od stabilności Putin wprost mówił na spotkaniu. Wszystko to powoduje, że Moskwa mocniej zaczyna się angażować w tym regionie, o czym świadczy niedawne spotkanie Putina z prezydentem Uzbekistanu, oraz spotkanie wojskowych z ministrem Szojgu na czele. Ostatnio rosyjski minister obrony, poinformował, że od 1 października do 2 listopada oddziały z Rosji, Tadżykistanu, Kirgistanu oraz Kazachstanu przeprowadzają wspólne „ćwiczenia strategiczno – operacyjne” pod kryptonimem Bojowe Braterstwo 2018, którego głównym celem jest zapobieżenie przenikania bojówek terrorystycznych. W trakcie rozmowy na konferencji Klubu Wałdajskiego, Putin wprost odniósł się też do dwóch związanych z tym kwestii – obecności Stanów Zjednoczonych w Syrii oraz problemom z mniejszością muzułmańska w Rosji. Jeśli idzie o tę pierwszą kwestię, to stwierdził, że ISIS odradza się na wschód od Eufratu, na terenach kontrolowanych przez Kurdów i Amerykanów. Wydaje się, że mamy w tym wypadku do czynienia z krytyką ze strony Rosji amerykańskiej polityki w regionie. Po okresie wahań, w Waszyngtonie najwyraźniej zwyciężyła twardsza linia, czego wyrazem jest mianowanie Jamesa Jeffreya, specjalnym amerykańskim przedstawicielem ds. Syrii. Jest on przeciwnikiem wycofania amerykańskich wojsk ze wschodu kraju i zwolennikiem zbudowania szerszej koalicji państw chcących powstrzymywać wzrost wpływów Iranu. 15 Października Jeffrey rozpoczął dyplomatyczne tourne – będzie w Arabii Saudyjskiej, Katarze i Turcji. Ma spotykać się także z przedstawicielami anty-asadowskiej opozycji. Był on w swoim czasie amerykańskim ambasadorem w Ankarze, i obserwatorzy są zdania, że jednym z jego zasadniczych zadań ma być pozyskanie Turcji do tej konstrukcji. Ale w praktyce oznacza to wzmożenie presji na Iran. W trakcie niedawnych rozmów ministra Nowaka odpowiadającego za rosyjski sektor paliwowy z jego odpowiednikiem w Teheranie, Rosja ponoć zaproponowała, tak przynajmniej donosi wywiad Izraela, że stanie się pośrednikiem ułatwiającym Iranowi sprzedaż ropy naftowej. Miałoby to polegać na tym, że irańskie tankowce po przepłynięciu krótkiego dystansu po Morzu Kaspijskim, wpompowywałyby ropę do rosyjskiego systemu rurociągów, i dzięki nim można byłoby ją dalej dystrybuować. Jeżeli te informacje się potwierdzą, to staje się jasne, z jakiego powodu Moskwa doprowadziła niedawno, po kilkunastu latach negocjacji, do zawarcia konwencji w sprawie statusu tego akwenu i dlaczego wzmacnia swą wojskową tamże obecność. Z punktu widzenia Iranu, pójście na tego rodzaju współpracę może stać się o tyle rozwiązaniem niewygodnym, że znakomicie zwiększa to uzależnienie od Moskwy, co mieć może wpływ na jego politykę w Syrii. Niektóre kraje europejskie, takie jak Francja, mimo, że oficjalnie występują przeciw amerykańskiej polityce wobec Iranu już zapowiedziały, że przestaną kupować od niego ropę.

    W trakcie wystąpienia Putina w Soczi wracały też kwestie relacji ze Stanami Zjednoczonymi, przyszłości Krymu i polityki sankcji. Nie było tu żadnego zaskoczenia. Putin powiedział, że Krym „jest nasz”, ale nie, dlatego, że Rosja go „przywłaszczyła”, ale z tego prostego powodu, że odbyło się tam referendum, przesądzające o przyszłości półwyspu, „a przecież wszyscy jesteśmy demokratami”, zaznaczył, i winniśmy je uznać. Jest to odpowiedź na niedawne wystąpienie Kurt Volkera, specjalnego amerykańskiego przedstawiciela ds. konfliktu na Ukrainie, który zapowiedział, że Waszyngton będzie zwiększał presję na Moskwę, nakładając regularnie, co miesiąc – dwa, nowe sankcje. Dodał też, że w najbliższym czasie żadne nowe spotkanie z nadzorującym Ukrainę, przedstawicielem Kremla (chodzi o ministra Surkowa) nie są przewidywane. Zatem gołym okiem widać, że wszystko stanęło w miejscu. Przynajmniej na poziomie dyplomatycznym. Rosjanie nie boją się amerykańskich sankcji, albo udają graczy, którzy z pokerową mina licytują wyżej. Bo nie ma wątpliwości, że z licytacją mamy do czynienia. Putin odnosząc się do kwestii współpracy z Waszyngtonem i sankcji, powtórzył raz jeszcze to, co mówił już po wielokroć, może coś drgnie po wyborach do Kongresu, a może dopiero w roku 2020, czyli po następnych amerykańskich wyborach prezydenckich. Na razie Rosja czeka na rozwój wydarzeń. Putin przy okazji ostrzegł europejskich przedsiębiorców, aby ci pamiętali o tym, że jeśli wypadną z rosyjskiego rynku, to wcale nie będzie im łatwo nań powrócić. Wydaje się, że jest to dość wyraźny sygnał pod adresem przede wszystkim Paryża i Rzymu.

    Wczoraj rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow udzielił wywiadu francuskim mediom. W gruncie rzeczy, jeśli idzie o podstawowe kwestie (Ukraina, Syria, oskarżenia wobec Rosji etc.) mówił podobnie, jak Putin w Soczi. Warto jednak zwrócić uwagę na wyraźne awanse Moskwy wobec Paryża. Powiedział, że jego kraj kibicuje propozycjom Emmanuela Macrona dążącego do reformy Unii Europejskiej. Dlaczego? Bo jego zdaniem, dzisiaj większość państw europejskich, które chcą poprawy relacji z Moskwą, zarówno w planie gospodarczym jak i w kwestiach bezpieczeństwa, są zakładnikami niewielkiej grupki, która takiej zmiany nie chce. Są zakładnikami, dlatego, że Unia Europejska nadal kieruje się zasadą konsensusu a ta w praktyce oznacza budowanie porozumienia na zasadzie „najmniejszego wspólnego mianownika”. Reforma Macrona może to zmienić i jest to w oczach Moskwy ruch w dobrą stronę. Podobnie zresztą jak dążenie Europy do zbudowania samodzielnej polityki bezpieczeństwa, bo taka samodzielna polityka, niezależnie od zamierzeń i deklaracji zawsze będzie oznaczała, że rozstrzygnięcia w tym obszarze „nie będą efektem kuluarowych ustaleń między Unią Europejską a NATO” i wreszcie, dodaje, cieszy się z faktu, że europejskie elity zaczynają rozumieć, iż „Europa nie może w swej polityce bezpieczeństwa polegać wyłącznie na Stanach Zjednoczonych”. Już bardziej jasno nie można. Okraszone jest to wszystko wielosłowiem na temat wspólnoty kultury, cywilizacji, historii etc. Jednym słowem taka propozycja francusko – rosyjskiej ententy, z obietnicą dobrych w przyszłości interesów. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest, co innego. Otóż, jak raportują sami Rosjanie, na podstawie deklaracji celnych w pierwszym półroczu bieżącego roku Francja sprzedała do Rosji towary i produkty o wartości 5,2 mld dolarów (wzrost o 25,2 %). To oczywiście efekt zaangażowanie prezydenta, legionu francuskich przedsiębiorców, największych firm z sektora paliwowo – energetycznego i generalnie odnowienia miłości francusko – rosyjskiej. A jak na tym tle wygląda Polska? Państwo uznawane przez Moskwę za najbardziej chyba antyrosyjskie w Europie? My sprzedaliśmy w tym samym czasie za 2,4 mld dolarów. Ale trzeba pamiętać, że francuska gospodarka jest 5 razy większa niźli polska, czyli biorąc to pod uwagę, radzimy sobie w Rosji lepiej niźli Francuzi i nie musimy się w Moskwie i Petersburgu płaszczyć.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka