Muzeum Powstania Warszawskiego świetną szkołą patriotyzmu nie tylko dla młodzieży.
Równo tydzień temu po raz pierwszy zwiedziłem otwarte już 5 lat temu muzeum Powstania Warszawskiego. Chociaż to wydarzenie historyczne bliższe jest mojemu sercu i umysłowi bardziej niż jakiekolwiek inne, nawet w których brałem czynny (strajki’88, manifestacje Solidarnościowe, opozycja antykomunistyczna) i bierny (Litwa, Aksamitna rewolucja, upadek ZSRR) udział i chciałem odwiedzić je od 2004 roku, dopiero teraz udało się poświecić temu celowi całą dobę (kilka godzin dojazdu i powrotu plus od rana do wieczora tam). Wcale nie było to dużo, „zaspokoiłbym się” treściami tam zawartymi co najmniej po tygodniu.
Każdy prawie ma jakieś zboczenie (tj. pasję), znam typy, którzy mogą dobę podrygiwać w rytm nieokreślonych dźwięków zwanych przez nich techno, house lub inny devil.
W każdym razie, stanąłem w pochmurny poranek na rogu Grzybowskiej i Przyokopowej (oznakowanie dojazdu średnie delikatnie mówiąc, jeszcze nie Kuba, ale na pewno nie Europa) przed starannie odremontowanym budynkiem w stylu przedwojennej Warszawy. Wejście obiecujące: „nastrojowy” bruk „przedwojenny”, portrety znanych i mniej znanych bohaterów wraz z krótkimi życiorysami, fotografie dawnej Warszawy oraz z jej lat rozrywka – fotoplastykon ze zdjęciami pokazującymi codzienność stolicy od wybuchu wojny 1939 po Godzinę „W” (1 sierpnia 1944 17:00 – przypomnę młodzieży). Potem zdobyczny SS-owski motocykl BMW, na który można wsiąść, pozować do zdjęcia, chyba nawet pojeździć, jeśli ktoś miałby przypadkiem odpowiednie paliwo (pewnie benzyna wysokooktanowa z węgla wyrafinowana). W największej hali znajduje się model Liberatora, którymi alianci usiłowali pomóc Najstarszemu Sojusznikowi. Od naszego doskonałego przewodnika pana Andrzeja dowiedzieliśmy się, że całość wysłanej przez 2 miesiące pomocy Powstaniu Warszawskiemu ( wysłanej, nie otrzymanej przez potrzebujących, tej która dotarła było 2 razy mniej!) nie przewyższała dziennej pomocy aliantów dla Francuskiego Ruchu Oporu, który jak wiemy (lub nie wiemy) zajmował się głównie strzyżeniem francuskich prostytutek, które nie zdążyły się okupić alfonsom, pardon resistansom, lub tym co pokazał w krzywym zwierciadle angielski serial „Halo, halo”. Oczywiście wysadzano mosty i tory kolejowe, ale czyniły to głównie brytyjskie służby specjalne, zatrudniające tubylców. Propaganda (np. film „Wojna o szyny”) i polityka sprawiły, że prezydent Rosji w 60-lecie Wielkiego Zwycięstwa (Wielika Pobieda) mógł nie narażając się na śmieszność podziękować za wkład weń Francuzom. Z Makaraniarzami i Niemieckimi antyfaszystami to przegiął ostro, co ocenił krytycznie nawet ‘wliublionny w niego narod‘.
Wspomniałem naszego przewodnika, był jednym z najmocniejszych punktów zwiedzania. (Nie była nim, moim zdaniem, imitacja przejścia kanałem, na wzór Powstańców m.in.Starówki i Mokotowa – suchy, przestronny, oświetlony, nieśmierdzący, na takie warunki mogli liczyć przeprawiający się tylko na krótkich odcinkach kanałowych pod Śródmieściem – nie oddaje grozy i mroku tego rodzaju komunikacji. Ja próbowałem przybliżyć go salonowiczom
przepisując fragment wspomnień „kanalarki” Elżbiety Ostrowskiej „W Alejach spacerują „Tygrysy””.) Wspaniale, uczuciowo opowiadał o indywidualnych postawach bohaterek i bohaterów, często przystając przed fotografiami pięknych uśmiechniętych dziewcząt i przystojnych chłopców: Kamila Baczyńskiego, jego żony Basi, Ziutka, Anody, Andrzeja Morro, Krysi Wańkowiczówny i innych częstokroć bezimiennych herosek Sierpnia i Września ’44.
Podkreślił, że nie było żadnego przypadku opuszczenia rannych AK-owców przez sanitariuszki, pomimo, że spodziewały się najtragiczniejszego losu w przypadku ogarnięcia przez hordy Dirlenwagera czy Kamińskiego : pohańbienia, okrutnego zgwałcenia, na końcu zamordowania ich i rannych. Takie bestialskiego wydarzenia miały miejsce wielokrotnie m.in. w szpitalu polowym Powstańczej reduty PWPW, w innych lazaretach Starówki, Powiśla, a nawet pod koniec Bitwy o Warszawę dawno po uznaniu praw kombatanckich przez Niemców 23 września na Czerniakowie. Nie dotyczyły one zdaniem tych zwyrodnialców rannych i opiekujących się nimi dziewcząt…
( niezwykle dramatyczny opis dał R.Bratny w końcowej scenie II części powieści „Kolumbowie rocznik 20-ty” ).
Ale przypomniał, że były to normalne dziewczęta, ze swoimi sympatiami i humorami, w przerwach między walkami dbające o swoją atrakcyjność, o ładną bluzeczkę, makijaż, fryzurę. Jednak pod obstrzałem gdy każdy ruch groził śmiercią lub kalectwem, nie wahały się, sekundy, aby narażając się pomóc koledze.
-„Chciały się podobać swoim chłopcom.
Niestety większość z nich nie przeżyła Powstania…”
Po tych słowach cała grupa miała łzy w oczach, co bardziej uczuciowe osoby ocierały je z policzków.
Na zakończenie opowiedział, że nasza reakcja nie jest niczym wyjątkowym, zdarza się, że wymalowane nastoletnie „lampucery” mają rozmazany ze wzruszenia makijaż, a wygolone dresy czerwienieją potężnie łysinami i uszami. Co świadczy, że nie mamy złej młodzieży, nie jest ona całkiem inna od tej z rocznika 1923-28, tyle, że w większości jest ona źle wychowana, bez wzorów i ideałów, można powiedzieć zdemoralizowana przez czasy, w których „pierwszy milion trzeba ukraść, wszystko można poddać dialektyce, a najważniejsza jest „kasa, Misiu, kasa”.
Zwiedzanie Warszawy bez wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego jest dla młodego ( i każdego normalnego) Polaka znacznie większym faux pas niż dla rzymskiego katolika pobyt w Wiecznym Mieście bez zobaczenia papieża.
Polecam w temacie:
oraz
koszulki na 65-tą rocznicę Godziny "W" i Powstania Warszawskiego.
Wspomnienia bohaterów - gorąco polecam!
Komentarze