Witek Witek
476
BLOG

O Żołnierzach Wyklętych od JESa. Narodowy Dzień Pamięci o Nich

Witek Witek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Pojawiło się kilka tekstów z okazji rocznicy zamordowania kierownictwa IV komendy WiN, obchodzonej od tego roku jako święto państwowe (pisane w 2011 r. - W.)

Pan Jarosław Kaczyński w typowym dla siebie pompatycznym stylu opowiedział nam niedawno (Ponieważ żyli prawem wilka...) o swojej wizji walk partyzanckich z pierwszych lat istnienia Polskiludawej. Pan prezes oczywiście ma prawo do przedstawiania swoich wyobrażeń, nawet jeśli są nieznośnie pompatyczne czy zawierają politycznie motywowane uproszczenia. I chyba wówczas nawet, gdy nie całkiem liczy się z historycznymi realiami. Podobny obraz, choć w zdecydowanie lepszym stylu, przedstawił Kazimierz Krajewski, solidny historyk z IPNu w wywiadzie dla TySola, również opublikowanym w Salonie. Mniej prominentni blogerzy  salonowi także dawali upust (Wyklęci i Ejdetyczni, Żołnierze wyklęci, Żołnierze Wyklęci i III RP – słów kilka …, O Dniu Niepamięci Żołnierzy (Nadal) Wyklętych ) swym pozytywnym wobec Wyklętych emocjom. Na swój sposób próbował poruszyć serca czytelników Piotr Semka w Rzepie, porównując Żołnierzy Wyklętych do powstańców 1863 r. Ładne to porównanie i błyskotliwe. Mam jednak poważne wątpliwości, czy trafne. 
Te apologetyczne teksty spotkały się oczywiście z reakcją - moją uwagę zwrócił długi i zaskakująco ogólnikowy artykuł Ernesta Skalskiego, który postanowił zrównać w dół bohaterów podziemia antykomunistycznego, a przy okazji udzielić czytelnikom podstawowej lekcji interpretacji historycznej. 
Uproszczenia zawarte w wyżej wspomnianych świątecznych tekstach prowokują mnie do napisania kilku zdań komentarza. Chciałbym choć trochę przypomnieć o niuansach, które z natury rzeczy obce politykowi, nie powinny umykać rozważaniom publicystycznym. To próba namówienia rozumnych czytelników do spojrzenia na problem w odmienny, bardziej zdystansowany sposób. Zdaję sobie sprawę z wad zawartych w mojej propozycji. Jednak uważam, że nie są to wady dyskwalifikujące. Co więcej, wierzę, że bardziej powszechne przyjęcie takiego spojrzenia zmniejszyłoby prawdopodobieństwo występowania nieporozumień podobnych do tekstu red. Skalskiego*).
 
Kpt.Gracjan Fróg - Szczerbiec, dowódca jednego z najdłużej działających w czasie niemieckiej okupacji oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie, zamordowany w 1951 przez UB, niejednokrotnie pouczał swoich podkomendnych, że granica pomiędzy partyzantem a bandytą zawsze pozostaje delikatną kwestią wyczucia, że różnica między jednym a drugim jest niezmiernie eteryczna. Te nieco brutalne słowa nie były w ustach takiego człowieka pustą gadaniną (n.b. coś z tego co miał na myśli Szczerbiec oddane zostało niedawno w artykule p.t. "Ciemny margines" w magazynie "Uważam" Rzeczpospolitej).
Oddziały leśne Armii Krajowej, dzięki wielu okolicznościom, stosunkowo rzadko ową cienką granicę przekraczały. Epopea partyzanckia Szczerbca i jego podkomendnych większość z takich okoliczności obejmuje (z kolei powojenne losy tych ludzi są dobrą ilustracją dylematów i poprawności wyborów w niesprzyjającej im rzeczywistości powojennej Polski). Zwrócę tu uwagę na dwie z tych okoliczności.
 
Żołnierze Armii Krajowej byli częścią organizmu państwowego - podporządkowani prawu RP i podległości służbowej, ocenianej przez kolejnych przełożonych i ostatecznie - przez wymiar sprawiedliwości. W większości wypadków zerwanie tej łączności państwowej wiązało się z utratą statusu wojskowego na rzecz bandyckiego. Czasem kontrola hierarchii służbowej okazywała się nadzwyczaj niedogodna (epizod buntu żołnierzy Górala/Szczerbca przeciw zmianie dowódcy jest tego ciekawym przykładem), ale zawsze chroniła przed zejściem żołnierzy z partyzanckiej ścieżki na bezdroża bandytyzmu. Niestety były i takie oddziały, które tę łączność traciły. I, co tu ukrywać, część z nich po tzw. wyzwoleniu klasyfikowana była (nie bez pewnej racji) jakopodziemie antykomunistyczne. Przypadek słynnego Ognia to wyjątkowo złożony przychologicznie i faktograficznie przykład osnuty wokół takiej drogi.
Partyzanci z Armii Krajowej mieli jasno określonego przeciwnika ijednoznaczne wsparcie miejscowej ludności, która, nawet jeśli z oportunistycznych pobudek ociągała się z pomocą dla żołnierzy, ogólnie przekonana była o słuszności ich celów. Partyzanci wspomagani byli przez miejscowych, a jednocześnie stanowili dla nich poważną formę ochrony nie tylko przed nieprzyjacielem (bo z tym rzecz jasna różnie bywało), ale także przed wszelkiego kalibru wykolejeńcami. Dobrze przybliża to zagadnienie historia swoistej bazy partyzanckiej wileńskich oddziałów AK w Mikuliszkach, czy funkcjonowanie tzw. Republiki Turgielskiej.
 
Żołnierze Wyklęci,generalnie rzecz ujmując, nie mieli do dyspozycji żadnego z powyższych mechanizmów.
Sytuacja była taka, że sami sobie bylisterem-żeglarzem-okrętem (dotyczyło to nawet stosunkowo dobrze zorganizowanych struktur WIN), co jest okolicznością sprzyjającą demoralizacji. I nawet, jeśli ktoś, jak mjr Łupaszka (a przypadków takich, jak słusznie uważa Krajewski jest więcej), z tego trudnego wyzwania wychodził zwycięsko, to był to efekt przede wszystkim osobistych przymiotów, a nie ogólniejsza reguła. Tym większy należy się takim osobom szacunek.
Wydaje się jednak, że stawianie wszystkich
Wyklętych na tym samym cokole, co wspomnianego wyżej Łupaszkę byłoby dla Łupaszki krzywdzące.
Postawa ludności wobec podziemia antykomunistycznego też daleka była od powszechnej jednoznaczności. I ewoluowała w czasie. W tym sensie czymś innym było podziemie pierwszego okresu (w praktyce pewnie do amnestii 1947), a czymś innym późniejsze - warto w tym kontekście prześledzić choćby działalność sierż. Cacki/Wyrwicza. Stąd pokusa brutalizacji zachowań leśnych ludzi; próba upamiętnienia walk jednego z dawnych podkomendnych Szczerbca - Burego, na Podlasiu (zawodowego podoficera postawionego w roli samodzielnego dowódcy partyzanckiego wobec nieoczywistych problemów narodowościowych i religijnych) stała się onegdaj przyczyną ostrych protestów miejscowej ludności i bardzo ostrego konfliktu między jego dawnymi towarzyszami broni. Daleki jestem od jednoznacznego kwalifikowania tego przypadku, tym niemniej ta niejednoznaczność już sama w sobie stanowi bardzo poważny problem.
Żołnierze Wyklęci byli osobami niezwykle tragicznymi - podejmowali swoją działalność nierzadko wbrew własnej woli, zmuszeni komunistycznym terrorem (o czym wspomina Krajewski i Skalski), lub koleżeńską lojalnością (epizod tego rodzaju przytacza w swoich wspomnieniach Marian Korejwo - inny podkomendny Szczerbca). Stosunkowo częste przypadki zdrady i załamań wielu spośród tych ludzi muszą pobudzać do dodatkowych przykrych refleksji, dalekich od jednoznaczności. Nie byłoby potwornego dramatu Inki, gdyby nie zdrada z jednej strony, a dezynwoltura bezpośredniego przełożonego - z drugiej. Bohaterowie tamtego podziemia podlegali obiektywnym mechanizmom deprawacji. Na domiar wszystkiego historia ostatecznie pozbawiła ich wybór słuszności. Okazało się, że ich opór i ofiara z własnego życia, (nierzadko też z własnych sumień), była daremna**). I w sensie praktycznym i moralnym. Bo w istocie racja była po stronie ukrywającego się pod fałszywym nazwiskiem kpt. Fróga, gdy namawiał byłych podkomendnych do unikania bezpośredniej walki z nowym okupantem i zajęcia się własnym rozwojem, na długie lata przerwanym wojną, obozami i przesiedleniami. Bo rację miał Ksiądz Prymas, że nie ma w tamtym czasie innej drogi niż negocjacje i próby porozumienia nawet z ludźmi pozostającymi na usługach Szatana (słynne "z diabłem - nigdy, ale z ludźmi - zawsze). Roztropną była też droga Eugeniusza Kwiatkowskiego, choć przecież też nie ukoronowana żadnym laurem... I takie strategie przyniosły w perspektywie (zaledwie!) jednego pokolenia prawdziwe zwycięstwo - realny sukces (to trzeba głośno powtarzać, choćby tuziny frustratów wmawiały nam, że rok 89 to triumf UB) na miarę Radzymina. Ugodowcy z czasów powstania styczniowego takich sukcesów nie mieli.
Wszyscy ci, którym nie dana była możliwość wyboru drogi pokojowego współistnienia z administracją nowego okupanta godni są naszej życzliwej pamięci, co nie znaczy - bezkrytycznej zbiorowej apoteozy. Porównanie ich do powstańców styczniowych jest nietrafne również i z tego powodu, że nie mieli oni nawet szans na zagospodarowanie społecznej świadomości - ten obszar kultury narodowej całkowicie opanował szlachetny mit Armii Krajowej i Powstania, częściowo przecież zantagonizowany wobecŻołnierzy Wyklętych. A później - świadomie samoograniczeni powstańcy poznańskiego Czerwca i zbuntowani w stylunon violence uczestnicy Wydarzeń Sierpniowych. I słusznie, bo przecież to był główny nurt Historii. Sens fundowania dziś patriotycznej legendy na epizodach Żołnierzy Wyklętych nie za bardzo da się obronić. Dodatkowo brakiem rozsądku wykazuje się każdy kto stawia w jednym szeregu Szendzielorza, Kurasia, Rajsa czy Stryjewskiego. Nie warto kanonizować postaw wątpliwych kosztem prawdziwych rycerzy. Różne drogi, różne możliwości, różne czyny i motywacje.
 
Żołnierzom wyklętym należy się pamięć.  Niestety, nie wszystkim tak dobra jak mjr. Szendzielorzowi. Ich święto to jedna z najsmutniejszych uroczystości w polskim kalendarzu i warto z tego zdawać sobie sprawę, rozumiejąc całą złożoność problemu. Pompa tu nie przystoi. Propaganda jest narzędziem tak samo dobrym jak inne, ale szacunek do własnej przeszłości wymaga prawdy. Delikatność zagadnienia prosi się o delikatność ocen.
 
JES   10.03.2011
 
Piękny utwór Tomasza Sikory "Żołnierzom NSZ"- ale pewnie nie tylko im :
 
 
W temacie polecam swój zeszłoroczny tekst :
Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj14 Obserwuj notkę
Witek
O mnie Witek

  "..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08 ..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." " Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności" JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka" "350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..." Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw (...) "Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел" = "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, ja w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura