Podobno Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zmusił Rumunię, wbrew jej konstytucji, do uznania zawartego za granicą jednopłciowego małżeństwa za ważne w świetle rumuńskiego prawa. Podobno za chwilę ten dyktat się przeniesie na Polskę.
Takie brednie wyczytałam tu, na Salonie, gdy tymczasem sprawa jest raczej romansowa
Pewien Amerykanin poznał w Brukseli pewnego Rumuna pracującego w unijnej administracji . Panowie są homoseksualistami, przypadli sobie do gustu i po jakimś czasie zawarli małżeństwo - od 2004 prawo belgijskie dopuszcza coś takiego bez względu na obywatelstwo oblubieńców, więc wszystko odbyło się lege artis.
O tempora, o mores
Jako prawowity małżonek obywatela kraju członkowskiego Unii Europejskiej, Amerykanin zarejestrował swój stały pobyt w Belgii w oparciu o ten status rodzinny i ok – dostał kartę stałego pobytu, stał się przyszytym Europejczykiem pełną gębą.
Idylla trwała do czasu, gdy Rumun zakończył swoją pracę w Brukseli i obaj panowie postanowili osiedlić się na stałe w Rumunii - bo Rumun ukochał swoją ojczyznę, a Amerykanin swego Rumuna.
Spakowali manatki, pojechali, jakoś się tam wstępnie urządzili i przed upływem 3 miesięcy Amerykanin chciał zarejestrować się na stały pobyt u boku swego szczęścia. Nic z tego– rumuński urzędnik stanowczo stwierdził, że brukselskie małżeństwo jest ważne w Brukseli, ale nie w Bukareszcie, bo prawo rumuńskie nie toleruje małżeństw czy innych tam zarejestrowanych związków partnerskich homoseksualistów – więc dla niego obaj panowie nie pozostają w żadnym związku i Amerykanin nie dostanie prawa stałego pobytu jako jakiś tam wydumany quasi-małżonek Rumuna.
Na to Amerykanin odparł, że nie potrzebuje żadnej decyzji Rumunii – jako kraju przyjmującego - bo nabył już wcześniej prawa do swobodnego przemieszczania się i pobytu w krajach Unii Europejskiej, więc tylko rejestruje swój pobyt i chce stosownych dokumentów.
Powołał się przy tym na Dyrektywę 2004/38/WE Parlamentu Europejskiego i Rady, z dnia 29 kwietnia 2004 r., w sprawie prawa obywateli Unii i członków ich rodzin do swobodnego przemieszczania się i pobytu na terytorium Państw Członkowskich, z której to jego prawo bezwzględnie i bezdyskusyjnie wynika.
Urzędnik mu na to, że co wynika to wynika, ale ale on ma swoje przepisy i nie wie co ważniejsze – ustawy i rozporządzenia z jego biurka czy interpretacja unijnej dyrektywy, której on nie kuma. W tej sytuacji do pracy się wzięły sądy administracyjne różnej rangi, aż wreszcie sprawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego.
Nie wiem, czy sędziowie rumuńskiego TK są leniwi czy staranni, upolitycznieniczy niezawiśli – w każdym razie zwrócilisię do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej o wykładnię w całej sprawie.
Trybunał unijny uznał racje Amerykanina i dołożył do tego uzasadnienie – którego nie warto nawet przytaczać, bo zaraz stanie łupem naszych rodzimych „specjalistów” od rozprawiczania i dupczenia prawa. Rumuni mają spokój, bo rzecz znajdzie wreszcie rozstrzygnięcie także na gruncie ich prawa krajowego (a o to im chodzi).
Miłość (hmmm) zwyciężyła.
Za to nasi obrońcy wyłączności małżeństw heteroseksualnych podnieśli wrzask – tak jakby ktoś nakazywał im wchodzenie w małżeństwa jednopłciowe. Rozbrzmiały dzwony na trwogę, że oto unijny Trybunał Sprawiedliwości zmusza kraje członkowskie do prawnego uznania małżeństwo czy rejestrowanych związków homoseksualnych.
Tymczasem guzik to prawda.
Gdy dziś jakiś inny Rumun zawrze w Brukseli z innym Amerykaninem czy Chińczykiem małżeństwo homoseksualne i młoda para po miodowym miesiącu pojedzie do Bukaresztu urządzać sobie życie, a ten Chińczyk czy Amerykanin rozpocznie staranie o swój PIERWSZY stały pobyt w państwie unijnym, to urzędnik rumuński zapewne mu odmówi – i będzie miał do tego nienaruszalne prawo, bo zawarte w Brukseli jednopłciowe małżeństwo nie jest ważne w Rumunii w każdym przypadku.
Cała rzecz dotyczy tylko sytuacji, gdy w którymśz unijnych krajów, na podstawie małżeństwa homoseksualnego, ktoś spoza Unii nabył już praw do przemieszczania się i stałego pobytu na obszarze UE.
Rzecz nie w uznaniu małżeństwa - tylko w uznaniu niezbywalnego prawa do korzystania z dobrodziejstw dyrektywy unijnej, gdy komuś, spoza Unii, zostało już przyznane(oczywiście można kogoś pozbawić takiego prawa w innych sytuacjach, na podstawie zupełnie innych przepisów).
Rozstrzygnięcie unijnego Trybunału wcale nie oznacza, że „brukselskie małżeństwo” zyska jakąkolwiek ochronę prawna w Rumunii. Zawarcie małżeństwa (także heteroseksualnego) za granicą, co do zasady, podlega regulacjom państwa, na terytorium którego to zdarzenie ma miejsce – i te regulacje wcale nie muszą być ważne na terytorium innego państwa, choćby jego obywatelem było jedno z małżonków.
Bohaterowie naszego romansu będą sobie żyli - de facto - na kocią łapę, ale za to razem. Patrząc na brukselski papierek ślubny z rozrzewnieniem będą wspominali czas i miejsce, gdy byli małżeństwem. Kolejne rocznice ślubu będą obchodzić potajemnie, by nie popaść nadmierną ostentacją cerkiewnej securitate.
Być może ta wizja uspokoi dewoty, że czas Sodomy i Gomory jeszcze Polsce nie zagraża.
Komentarze